Zwiedzanie Jedliny-Zdroju zaczęliśmy od centralnego punktu miejscowości, czyli kameralnego rynku z Domem Zdrojowym oraz Pijalnią Wód Mineralnych "Charlotta". To naprawdę niewielki budyneczek i chyba najmniejsza tego typu pijalnia, w jakiej mieliśmy okazję do tej pory gościć - ale planując nasze rodzinne wycieczki zwracamy uwagę na każdy szczegół i staramy się nie pomijać niczego, co mogłoby okazać się fascynującą ciekawostką dla naszego Juniora. Teoretycznie w pijalni powinniśmy mieć do dyspozycji cztery kraniki z wodą z trzech różnych ujęć - jednak w dniu naszego przyjazdu czynny był tylko jeden z nich. Woda o charakterystycznym żelazistym posmaku nie do końca przypadła nam do gustu - lecz podejrzewam, że w bardziej zaawansowanym wieku będziemy również bardziej skłonni docenić jej cudowne właściwości lecznicze oraz zbawienne działanie ;)
Tuż obok pijalni możemy przysiąść na chwilę na "Ławeczce Charlotty". Jest to jednocześnie rzeźba z brązu, przedstawiająca założycielkę całego uzdrowiska: Charlottę von Seher-Thoss, wdowę po marszałku polnym i baronie Hansie Christophie, która w latach 1723-1746 poczyniła w Jedlinie szereg intratnych inwestycji. (Jak widać na zdjęciach, poza sezonem życie w miasteczku toczy się raczej sennym rytmem i większość lokali czy pawilonów z pamiątkami jest po prostu nieczynna - ale z czystym sumieniem polecamy Wam restaurację "Industrialną" z kuchnią polską i grecką).
Następnym punktem na naszej turystycznej mapie okazał się Park Zdrojowy w Jedlinie, który w maju tego roku przeszedł rewitalizację, został gruntownie odrestaurowany i wzbogacony o fontannę multimedialną. Pokazy fontanny odbywają się codziennie według ściśle określonego harmonogramu obejmującego muzykę filmową, rockową i popularną. Wedle naszej wiedzy pierwszy z nich ma miejsce o godzinie 12, natomiast kolejne o 16 i 21 - ale przed ewentualnym przybyciem na miejsce polecam Wam zweryfikować te informacje, ponieważ mogą być uzależnione od pory roku, pogody bądź innych czynników. (Zdecydowanie warto, bo cały spektakl zrobił na nas chyba nawet większe wrażenie niż te wrocławskie, zlokalizowane przy Hali Stulecia!)
Sam park jest nieduży, lecz przepięknie zaaranżowany. Całe morze kwiatów, zieleni, kamienne mostki i przepływające pod nimi strumyki. Prawdziwa oaza ciszy, spokoju i ukojenia dla skołatanych nerwów - choć z naszych rozmów z mieszkańcami wynika, że w okresie wakacyjnym odbywa się tam również mnóstwo koncertów oraz innych cyklicznych eventów (jak chociażby lipcowy Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych czy sierpniowy Festiwal Zupy).
Kolejna okoliczna atrakcja to Pałac w Jedlince, która jako dzielnica Jedliny należała w przeszłości do księcia jaworsko-świdnickiego Bolka I Surowego. Pierwsze historyczne wzmianki na temat budowli pochodzą z XVII wieku - natomiast potem została ona poddana licznym modyfikacjom, a w czasach II wojny światowej mieściło się tu biuro projektowe nazistowskiej Organizacji Todt. Po wojnie pałac stopniowo popadał w ruinę i pełnił między innymi funkcję pegeerowskiego składziku na siano. Aktualnie znajduje się w nim muzeum, hotel i hostel, sale balowe oraz browar z restauracją.
Powiem zupełnie szczerze, że z Pałacem Jedlinka do tej pory było nam jakoś wyjątkowo nie po drodze. Za pierwszym razem nie zdecydowaliśmy się na wejście do środka, bo byliśmy już kompletnie wykończeni po długich górskich wędrówkach i wspinaczce na Borową. Tym razem natomiast okazało się, że nie wstrzeliliśmy się w konkretne godziny zwiedzania - które niestety nieco odbiegają od tych podanych na oficjalnej stronie internetowej. Podobnie wyglądała też kwestia pałacowej zagrody z lamami i alpakami. Niby taka zagroda istnieje, niby ma stanowić dodatkową rozrywkę dla dzieci - ale spacery ze zwierzętami są odwołane, a karmienia odbywają się akurat we wszystkie dni...poza niedzielą. Nie ukrywam, że było to dla nas trochę frustrujące - ale sam teren wokół pałacu jest na tyle ładny i ciekawie zagospodarowany, że warto zajrzeć tam nawet pomimo pewnych niedogodności.
Na sam koniec zostawiłam miejsce, na punkcie którego nasz Bąbel po prostu oszalał (dlatego nie posiadam stamtąd ani jednego zdjęcia i posiłkuję się fotografiami znalezionymi w sieci - bo musiałam biegać za nim w tę i z powrotem i bardzo uważać, żeby przypadkiem nie zapędził się w jakieś zakazane rejony ;)) Mowa oczywiście o Parku Aktywności "Czarodziejska Góra" - czyli kompleksie złożonym z tras linowych, tyrolki, ścianek wspinaczkowych, strzelnicy paintballowej, letniego toru saneczkowego i zimowego toru dla pontonów. Oprócz tego znajdziemy tam również wypożyczalnię nart i rowerów, stok narciarski i wyciąg orczykowy - a także dodatkowe atrakcje czynne sezonowo (kule wodne i dmuchańce dla dzieci).
W moim odczuciu trasy linowe zostały bardzo dobrze przemyślane: podzielone na kategorie wiekowe, dostosowane do wzrostu i umiejętności wszystkich gości. Najprostsza z nich to trasa maluch, po której dzieciaki poruszają się i pokonują przeszkody w specjalnej zabezpieczającej siatce - natomiast na wyższym poziomie zaawansowania możemy skorzystać też z trasy junior, standard lub ekstremum (tutaj wymagane jest już przeszkolenie pod okiem instruktora oraz zdolności manualne pozwalające na samodzielne przepinanie linek).
Absolutnym hitem okazał się również wspomniany tor saneczkowy - czyli rynna o długości 600 metrów, po której zjeżdża się w dół podobnie jak w przypadku konkurencji bobslejowych. Wprawdzie nie osiągniemy tu jakiejś szczególnie zawrotnej prędkości, ale jednak poziom adrenaliny skacze momentami dość mocno - a jednocześnie jest na tyle bezpiecznie, by nasz ośmiolatek mógł pozwolić sobie na samodzielne szusowanie :)
i raczej unikacie takiego typowo miejskiego trybu -
polecamy Wam jeszcze wyprawę na Borową,
czyli najwyższy szczyt Gór Wałbrzyskich >>> TUTAJ