Wczoraj był Dzień Dziecka. Większość z nas spędziła go zapewne na różnych festynach, w salach zabaw, na rodzinnych piknikach albo wycieczkach - żeby uczynić ten wspólnie spędzony czas naprawdę wyjątkowym i wartym zapamiętania. Trzeba mieć jednak świadomość, że około 76 tysięcy polskich dzieci przebywa obecnie poza swoimi rodzinami biologicznymi - z czego 56 tysięcy w rodzinach zastępczych, a 20 tysięcy w dużych instytucjonalnych domach dziecka...
Według raportów NIK z 2012-2017 roku :
- zaledwie 3% wychowanków domów dziecka to sieroty: 17 % ma jednego, a 80 % oboje biologicznych rodziców;
- w roku 2012 odnotowano spadek liczby dzieci powracających do swoich
biologicznych rodzin - wynosiła ona tylko 25-30% wszystkich
wychowanków (nawet jeżeli obecnie dzięki programowi rządowemu 500+
statystyki te wyglądają nieco bardziej optymistycznie - to nie łudźmy
się, że większość dzieci wraca do lepszych i bardziej korzystnych
warunków! Prawda jest taka, że ogromna część rodziców biologicznych w swoich decyzjach kieruje się jedynie chęcią zysku - a nie troską o dziecko i jego dobro...)
- z połową w/w rodzin przedstawiciele instytucji wcale nie mogli się skontaktować - natomiast w przypadku innych chęć współpracy była znikoma, a komunikacja polegała głównie na wymianie oficjalnych pism;
- w odniesieniu do badań brytyjskich (bo w Polsce się takich niestety nie prowadzi) nieudane reintegracje z rodziną biologiczną stanowią aż 75% przypadków - a to oznacza, że dla 3/4 dzieci powrót do rodzinnego domu kończy się ponowną traumą i brakiem stabilizacji.
*źródła: TUTAJ i TUTAJ
"Mam
na imię Ania. Moja mama nie żyje od 8 lat, a tato zaczął pić i nie
poradził sobie z wychowaniem dziecka. Lubię szydełkować i robić na
drutach - bo tego nauczyła mnie mama, to mnie uspokaja i z tym związane
są moje najmilsze wspomnienia z dzieciństwa. Tego PRAWDZIWEGO DZIECIŃSTWA - a nie tego spędzonego w domu dziecka..."
"Jestem
Amelka - a to mój młodszy braciszek, Krzyś. Jesteśmy w placówce, odkąd
mama zachorowała. Któregoś dnia zadzwoniła do domu dziecka i
powiedziała, że po nas przyjedzie. Spakowaliśmy się, zabraliśmy swoje
rzeczy - a potem czekaliśmy na nią pod bramą przez kilka godzin. Nikt
nie przyjechał, dalej tu mieszkamy - i pewnie zostaniemy tak długo, aż
będziemy dorośli..."
"Mam
na imię Kamil. Rodzice czasami zabierają mnie do siebie - ale nie lubię
ich odwiedzać. W domu śmierdzi, jest brudno, nic się tam nie zmieniło
przez tych kilka lat. Kiedyś pojechałem tam na święta - i wróciłem do
domu dziecka z wszami, swędzącą głową...Wolę zostawać tutaj na Boże
Narodzenie - bo przynajmniej zawsze jest ciepło i ktoś da mi jeść..."
"Nasz adoptowany synek to Jaś. Teoretycznie i według przepisów prawa nie powinien w ogóle trafić do domu dziecka - ponieważ od 2015 roku nie mogą przebywać tam dzieci poniżej siódmego roku życia. A
mimo to spędził w placówce kilka miesięcy, zanim uregulowana została
jego sytuacja prawna. Dla takiego maluszka to jest czas kompletnie i
zupełnie bez sensu stracony - choć każdego dnia staramy się nadrobić tamte braki czułości, troski i miłości..."
* historie prawdziwe, tylko imiona bohaterów zostały zmienione
Dzieci przebywające w domach dziecka i rodzinach zastępczych bardzo często nie mają uregulowanej sytuacji prawnej. Oznacza to w wielkim skrócie tyle,
że ich rodzice biologiczni nie są pozbawieni pełni praw rodzicielskich -
a dziecko nie może trafić do adopcji i tkwi w pewnego rodzaju
zawieszeniu oraz "poczekalni" do innego, nowego życia.
Zdarza
się, że oczekuje całymi tygodniami, miesiącami, a niekiedy nawet latami
na dalszy rozwój wydarzeń i kolejne decyzje opieszałych instytucji.
Smutna prawda jest taka, że wielu wychowanków placówek w tym czasie - mówiąc brutalnie - "zestarzeje się" i osiągnie wiek, w jakim ich szansa na adopcję spadnie niemal do zera.
Czasami dzieje się tak tylko dlatego, że rodzicom biologicznym daje się
wciąż nowe - zupełnie niezasłużone i nieuzasadnione - szanse...
"Wie
pani, jak koordynator rodzin przyszedł do rodziców Mariki i Damiana,
bezpośrednio po zabraniu chłopca do placówki, w domu już było po nim
posprzątane. Zniknęło łóżeczko dziecka, nic, jakby w tym domu nigdy nie mieszkał noworodek. Tam po dzieciach już nie było śladu. Jak rozmawiać z takimi rodzicami o planie odzyskania dziecka, kiedy oni już...kiedy już nie było tam dla dzieci miejsca (...) Mieli dziesiątki, setki szans - z żadnej nie skorzystali, wszyscy latami chcieli im pomóc, ale oni nie byli zainteresowani (...) Damian nie zna znaczenia słowa mama. Wie z opowieści, z bajek, z przedszkola, że to osoba, która kocha, opiekuje się, chroni dziecko. On nie ma takiej osoby, nie doświadczył takiego uczucia (...)"
Moi Drodzy, ja naprawdę staram się nikogo nie oceniać i nie potępiać!
W życiu zdarzają się przecież różne dramatyczne sytuacje, różne
egzystencjalne zakręty i wyboje - które trudno pokonać nawet w
pojedynkę, a co dopiero z kilkorgiem dzieci pod opieką... Ale mimo
wszystko uważam, że w stosunku do rodziców biologicznych powinno się
wymagać "ciut" więcej, niż tylko odwiedziny w placówce raz na kilka miesięcy...Bo dla nich tych kilka miesięcy to zaledwie jakiś krótki wycinek z życia
- a dla dziecka przebywającego w pieczy instytucjonalnej to jest po
prostu WIECZNOŚĆ, bardzo często decydująca o jego całym przyszłym losie!
W tej kwestii nasz polski system jest nadal niewydolny, a jako nadrzędny cel zapisany w prawie podaje się ochronę i umacnianie rodziny biologicznej - co niestety najczęściej ma bardzo niewiele wspólnego z faktycznym DOBREM DZIECKA. Piękne hasło, niesione na sztandarach wielu instytucji i ugrupowań politycznych - ale w praktyce okazuje się tylko pustym, nic nieznaczącym frazesem.
"Gdzieś
tam, za konarami tych zasypiających drzew, jest nasz dom. Dom
anonimowych dziewczynek w mysich kitkach i zbyt szybko dojrzewających
chłopców, sióstr i braci od pożałowania godnego życia (...) Dom - poczekalnia.
Dom ze sznurami schnących w nieskończoność pieluch - dowodów na
obecność najmłodszego pokolenia sierot, chodzących po smutnym podwórku w
równych rządkach, jak mała armia dobrowolnych straceńców. Doskonale
pamiętam te blade buzie maluchów, ich zapadnięte oczy, nieprzyzwoicie
dorosłe i niepasujące do miniaturowych ciałek. Wreszcie dom, w którym
dobrze czuli się tylko dorośli - bo tylko oni potajemnie, o znanej sobie
godzinie, szybko opuszczali wypełnione dziećmi sale, uciekali z
ciemnych korytarzy, aby wrócić do swoich prawdziwych domów. Domów - portów. Tam triumfalnie wciągali na maszt marzeń flagę rodzinności (...)"
"Teren
domu dziecka rozciągał się złośliwie nieopodal krzyżujących się i
rozchodzących torów kolejowych. Tymi torami dość często przejeżdżały
wagony towarowe, czasami nawet pasażerskie, przypominające mieszkańcom
sierocińca, że jest jeszcze inny świat, pełen normalnych mieszkań i
spotkań. Ktoś zawsze na kogoś gdzieś czekał. Ktoś inny tęsknił. Zupełnie
inaczej niż w ścianach sierocińca, gdzie zmieniały się tylko
wychowawczynie (...)"
Barbara Kosmowska - "Gobelin"
________________________________
zdjęcia w poście: pixabay.com/Alexas_Fotos
Niestety znam doskonale ta sytuację w domach dzieci i pęka mi serce, ze jesli dzieci przez takie nieuregulowane sprawy nie mogą mieć normalnego zycia. Az mi serce pęka.
OdpowiedzUsuńNieuregulowane sprawy dzieci z domów dziecka są naprawdę smutne.
OdpowiedzUsuńNa pewno dla tych dzieci nie jest to za miły dzień.
OdpowiedzUsuńzawsze bardzo mnie porusza ich los i na pewno dla tych dzieci też to nie jest miłe.
OdpowiedzUsuńZnam sytuację tych dzieciaczków. Rodziców chętnych na adopcję jest wiele, ale niestety nieuregulowana sytuacja prawna dzieci wszystko utrudnia
OdpowiedzUsuńOgólnie sama adopcja w Polsce to wielki problem. Trzeba spełniać nie lada wymagania.
OdpowiedzUsuńSzczerze? Mylisz się.To jest kolejny bardzo często powielany stereotyp. W skrócie: trzeba przejść testy psychologiczne, mieć dochody i stan zdrowia pozwalający na opiekę nad dzieckiem (absolutnie nie mówimy tu o willi z basenem, jak niektórzy uważają) i ukończyć kilkumiesięczny kurs w ośrodku adopcyjnym. To jest długotrwały proces, wymaga wysiłku i zaangażowania - ale naprawdę nie demonizowałabym. Wszystko jest PO COŚ - w końcu nikt nie powierzy dziecka pierwszej lepszej osobie, która przyszła "z ulicy".
UsuńA orientujesz się, jak wygląda szansa singla na adopcje? Zawsze mi się wydawało, że to nieralne...
UsuńSzansa jest - ale droga raczej wyboista. Single mogą adoptować, lecz przeważnie czekają dłużej w tak zwanej "kolejce". Wszystko zależy również od ośrodka adopcyjnego - każdą sytuację rozpatruje się indywidualnie.
UsuńDobrze byłoby gdyby wszystkie instytucje kierowały się przede wszystkim dobrem dziecka, a nie tylko tym, kto je urodził.
OdpowiedzUsuńAkurat jestem trochę teraz w temacie i serce sie kraja nad losem tych dzieci...
OdpowiedzUsuńGdybyś nadal chciała pogadać - wciąż aktualne. Napisz na priv, wymienimy się numerami albo nawet spotkamy osobiście. Jestem do dyspozycji.
UsuńTo nigdy nie był i nie będzie prosty ani tym bardziej oczywisty temat do rozważań
OdpowiedzUsuńChyba najgorsza jest świadomość bycia niechcianym. Sierota może wspominać lub wyobrażać sobie, że rodzice kochali, dbali, bawili się z dzieckiem. A to niechciane dziecko ma w sobie głód nie do zaspokojenia... Są różne sytuacje: choroba, bieda, ale miłość może to zło osłodzić. Tylko żeby podtrzymywać więź trzeba chcieć i się starać
OdpowiedzUsuńTeż mi się tak wydaje... Bycie niechcianym choćby przez jednego rodzica to często trauma, a co dopiero przez oboje .
UsuńMiałam do czynienia z dziećmi w placówkach zarówno zawodowo, jak i prywatnie. Bardzo często zdarza się, że idealizują swoją rodzinę biologiczną i szukają "winy" w samym sobie. Nie są w stanie dopuścić do świadomości, że to dorośli zawiedli na całej linii.
UsuńBardzo poruszający wpis. Nawet nie umiem sobie wyobrazić co czuł synem, którego adoptowali moi znajomi. Podziwiam ich odwagę. A co do miliona szans to prawda, można dawać ich nieskończoność, ale kiedyś trzeba powiedzieć dość, tu już się nie zmieni nic, nie będzie miłości, bliskości, potrzeby pomimo dobrych chęci z wielu stron... A najbiedniejsze jest z tego wszystkiego dziecka, niewinne sytuacji w którą wepchnęli ja dorośli.
OdpowiedzUsuńWłaśnie, system zapomina że tutaj chodzi o dzieci. że to one są tą osobą którą trzeba chronić, że to właśnie dziecko jest najważniejsze, trochę empatii panowie urzędnicy
OdpowiedzUsuńOgromnie współczuję takim dzieciom...ciężki i poważny temat u ciebie dziś.
OdpowiedzUsuńJestem w szoku że 80 % oboje biologicznych rodziców, przecierałam oczy ze zduminia jakie cyfry podają statystyki.
OdpowiedzUsuńTo przejmujący wpis. Trzeba o tym rozmawiać.
OdpowiedzUsuńBardzo ważny wpis. Nagłaśniajmy takie sprawy
OdpowiedzUsuńAdopcja to ważny temat. Często unikany, więc super że go poruszasz.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze, że poruszasz temat adopcji. Nie jest łatwo o tym mówić w Polsce.
OdpowiedzUsuń