Był 24 lutego. Słoneczny i mroźny Tłusty
Czwartek. Tato pojechał do sklepu z samego rana, żeby przywieźć nam
świeże pączki. Kupił te z lukrem, marmoladą i bitą śmietaną. Mama
wyjątkowo pozwoliła mi zjeść jednego na śniadanie - a potem poszliśmy
całą klasą do ośrodka kultury, gdzie również częstowali nas pączkami.
Tego samego dnia na Ukrainie wybuchła wojna. Widziałem w telewizji jadące czołgi, lecące samoloty i płonące budynki. Kiedy ja oblizywałem przed telewizorem palce lepkie od lukru, na lotnisku w Kijowie mała dziewczynka w różowej kurtce siedziała na wypchanej walizce i czekała z rodzicami na samolot, żeby uciec jak najdalej od bomb i pocisków...
***
- Mamo, co można zrobić, żeby nie było wojny?
- Obawiam się, że my nic nie możemy zrobić - bo to niestety nie od nas zależy...
- A wiesz, jak wygląda flaga Ukrainy?
- Wiem, Skarbie...
- To może chociaż ją namaluję i będę nosił? Bo ja się na żadną wojnę nie zgadzam!
***
Tak sobie myślę, że jedyne, co możemy zrobić
jako ludzkość - to wyciągać odpowiednie wnioski z historii, która lubi
zataczać kręgi...Przekazywać następnym pokoleniom wiedzę o reżimach i dyktaturach - oraz o tym, do czego prowadzą.
"A zamiast uczyć dzieci, że wojna
oznacza chwałę i bohaterstwo - należałoby je uczyć, że prawdziwą chwałą
jest zapobieganie wojnie, a bohaterami ludzie, którzy potrafią tego
dokonać. A nie ci, którzy ją wszczynają."
Bo inaczej będziemy jeszcze
niejeden raz budzić się rano tak, jak dzisiaj - i stwierdzać z
przerażeniem, że świat znów stał się jeszcze bardziej pojebanym miejscem.
***
Możliwe, że potem przyjdzie kolej na nas.
A świat nadal będzie bezczynnie stał i patrzył...