I nagle w drzwiach domu dziecka staje ON / ONA. Wasz wymarzony Synek ! Wasza wyczekana Córeczka ! Woła do Was "Mamo ! Tato ! Tak się cieszę, że już jesteście !" - a potem pędzicie do siebie na skrzydłach miłości, rzucacie się sobie w otwarte ramiona i wiecie, że już zawsze będziecie razem i że nic nie jest w stanie Was rozdzielić...
Jeśli właśnie takie macie wyobrażenia na temat pierwszego spotkania z adoptowanym dzieckiem... - to lepiej je porzućcie, obudźcie się i przygotujcie sobie lodowaty prysznic. TO TAK NIE DZIAŁA. Placówkowa i adopcyjna rzeczywistość bywa bardzo często zupełnie inna - a o swoich doświadczeniach w tym temacie opowie Wam adopcyjny tato Oli, Michałka i Kasi.
źródło : www.pixabay.com |
Ale najpierw...
...pierwsze spotkanie z Bąblem w domu dziecka -
czyli o tym, jak to wyglądało u nas
Nasz Bąbel w momencie adopcji miał niespełna 3 miesiące - a jak wiadomo takie małe dziecko lgnie niemal do każdego, kto okaże mu swoje zainteresowanie, wsunie do rączki jakąś grzechotkę czy piszczącą zabawkę. Z całą pewnością podobnymi uczuciami darzył wówczas zarówno nas - swoich przyszłych rodziców - jak i każdą jedną opiekunkę z placówki, która poświęcała mu swój czas i uwagę, obdarzała go troską i uśmiechem (zwłaszcza, że nie miał za sobą żadnych traumatycznych doświadczeń związanych z dorosłymi). Dlatego też nie było jakiegoś większego problemu, by wkraść się w jego łaski - i udzieliła się nam euforia dokładnie taka, jak opisana poniżej:
Bierzemy go po kolei na ręce, tulimy, całujemy w czółko, dotykamy delikatnie mięciutkich włosków...Trochę nieporadnie nam to wszystko wychodzi. Trochę boimy się zrobić krzywdę temu małemu, kruchemu ciałku. Trochę wkurzamy się, że wszyscy na nas patrzą - i że mamy tylu nieproszonych świadków tego naszego wyjątkowego , pierwszego spotkania (...)
W pewnym momencie łapie mnie swoją malutką rączką za palec, zaciskając z całej siły. Najchętniej po prostu wzięłabym go pod pachę, zapakowała do samochodu i "porwała" ze sobą od razu - bez oczekiwania na pieczę, bez wszystkich sądowych formalności i procedur (...)
Tak bardzo nie chcę zostawiać go w domu dziecka...Tak bardzo boję się, że to tylko sen - i że otworzę oczy, a jego już nie będzie...I całą drogę powrotną powtarzam do męża : "Uszczypnij mnie mocno - bo ze szczęścia mi rozum odjęło i nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć!"
Adopcja dziecka - udane pierwsze spotkanie,
a potem...proza życia
OK. Takie były nasze piękne wspólne początki - ale absolutnie nie łudźcie się, że każde kolejne odwiedziny w domu dziecka przebiegały tak samo sielankowo i bez komplikacji. Synek przez pierwsze 3 miesiące swojego życia zdążył już przywyknąć do swoich opiekunek - do ich zapachu, głosu, dotyku, sposobu noszenia...Momentami czuliśmy się z tym naprawdę okropnie, byliśmy bliscy płaczu (zwłaszcza ja ;) ) i kompletnie traciliśmy wiarę w swoje rodzicielskie kompetencje...
Zdarzało się, że nie chciał być przewijany, kąpany czy karmiony przez którekolwiek z nas - wyrywał się, przeraźliwie płakał, odpychał nas i wierzgał nogami. Natomiast kiedy tylko na horyzoncie pojawiała się któraś z pań - bez żadnych problemów poddawał się wszystkim jej zabiegom...Przeczołgało nas to psychicznie OKRUTNIE, bo pragnęliśmy dać mu od pierwszego dnia całą miłość, jaką w sobie mieliśmy - i nie spodziewaliśmy się, że napotkamy z jego strony na aż tak silny opór.
Z perspektywy minionych lat już wiem, że potrzebował po prostu CZASU, żeby się do nas przyzwyczaić, lepiej nas poznać i w pełni zaakceptować jako jedyne osoby, które od tamtej pory miały się nim opiekować. Ale nie powiem, że było to dla nas łatwe i przyjemne - a w przypadku starszego dziecka takie "przełamywanie lodów" może okazać się jeszcze bardziej skomplikowane...
źródło : www.pixabay.com |
Pierwsze spotkanie ze starszymi dziećmi -
historia Oli, Michałka i Kasi
"Kiedy po raz pierwszy pojechaliśmy do naszych dzieci i weszliśmy do ich sali w placówce - Michałek bardzo mocno wtulił się w opiekunkę i nie chciał za nic w świecie się od niej "odkleić". Kasia schowała się przed nami pod łóżkiem i nie wychodziła stamtąd przez całe trwające pół godziny spotkanie. Jedynie z Olą udało nam się nawiązać namiastkę jakiegokolwiek kontaktu i komunikacji. Obejrzeliśmy razem przywiezioną w prezencie książeczkę i trochę pograliśmy na cymbałkach, ale mimo wszystko ciągle wodziła wzrokiem za paniami i co chwilę upewniała się, czy nadal są w pomieszczeniu.
Przy kolejnych wizytach było raz lepiej, raz gorzej. Cała trójka naszych dzieci bała się mężczyzn - ponieważ ich ojciec biologiczny był przemocowcem i dopuszczał się wobec nich wielu nadużyć. Dlatego mojej żonie było znacznie łatwiej przekonać do siebie maluchy - a ja nawet długo po ich przywiezieniu do domu musiałem trzymać się trochę na uboczu i występować bardziej w roli obserwatora ich wspólnych zabaw i interakcji. Tak naprawdę musiało minąć dobrych kilka miesięcy, zanim zrozumiały i przekonały się, że nic złego ich z mojej strony nie czeka...
Ale wracając do spotkania w placówce - polecam nie nastawiać się na wielką "miłość od pierwszego wejrzenia". Oczywiście takie scenariusze też się zdarzają - jednak zdaje się, że nie jest to zbyt częste zjawisko. Dzieci mają za sobą różne doświadczenia - zazwyczaj bardzo bolesne i dramatyczne - więc trudno oczekiwać od nich , żeby z miejsca zaufały jakimś "nowym dorosłym", którzy do tej pory przeważnie tylko je krzywdzili, sprawiali im przykrość i zadawali ból. Żeby zbudować takie zaufanie - czasami potrzeba kilku dni, czasami tygodni i miesięcy, a czasami nawet lat.
Prawda jest taka, że z punktu widzenia dzieci nie jesteśmy od samego początku "mamą i tatą" - tylko zupełnie obcymi ludźmi, których widzą po raz pierwszy w życiu i nie wiedzą, czego mogą się po nich spodziewać. Bywa też tak, że dalej tęsknią do swoich rodziców biologicznych (jacy by oni nie byli) - nadal o nich mówią, wspominają, opowiadają różne sytuacje z domu rodzinnego...Dla nas to nie jest komfortowa sytuacja - ale w końcu to nie nasz komfort jest najważniejszy ! Trzeba się na to przygotować i pozwolić im przejść ten etap po swojemu. Widocznie po prostu tego potrzebują, żeby ogarnąć nową rzeczywistość i lepiej ją zrozumieć."
źródło : www.pixabay.com |
Pierwsze spotkanie z adoptowanym dzieckiem -
garść porad, które sama kiedyś dostałam
1. Możecie przywieźć dziecku jakiś pierwszy prezent od Was - pluszową maskotkę, książeczkę albo inną zabawkę. Jeśli chcecie wziąć również drobiazgi dla innych dzieci - spytajcie
najpierw, czego dom dziecka czy rodzina zastępcza potrzebuje (nas np. - całkiem słusznie -
poproszono o owoce sezonowe, zamiast słodyczy).
2. Pierwszego dnia bądźcie przygotowani również na widzenie z wieloma osobami dorosłymi - dyrektorem placówki, lekarzem, opiekunkami prowadzącymi dziecko...Dopiero kolejne spotkania są bardziej intymne - możecie spędzić więcej czasu sam na sam z dzieckiem i zabierać je na spacery po okolicy.
3. Starajcie się wypytać o jak najwięcej szczegółów dotyczących dziecka - jego pielęgnacji, używanych w placówce kosmetyków, ewentualnych przyjmowanych leków, jadłospisu i codziennej rutyny (żebyście potem po zabraniu malucha do domu nie zmienili mu zbyt drastycznie rozkładu dnia). Nie zapomnijcie też zapytać o to, czy z dzieckiem nie trzeba odbyć jakichś wizyt i konsultacji lekarskich - bo pracownikom może to gdzieś umknąć w natłoku spraw, a dokumentacja medyczna jaką dostajecie nie zawsze jest kompletna.
4. Jeśli dziecko unika kontaktu i trzyma do Was duży dystans - nie naciskajcie. Metoda małych kroczków jest tu najbardziej odpowiednia. Najprawdopodobniej z każdym kolejnym spotkaniem będzie coraz lepiej - a już za jakiś czas nie będziecie widzieć świata poza sobą :)
5. Miejcie świadomość tego, że czas odwiedzin dziecka w placówce przed otrzymaniem oficjalnej pieczy może być bardzo różny. My jeździliśmy do synka zaledwie przez tydzień przed zabraniem go do domu - ale znam też pary, które odbywały takie wizyty nawet przez 3 miesiące. (Niby dziecko masz - a jednak nie do końca. Taka to nasza biurokratyczna polska rzeczywistość.)
6. Kiedy przyjedziecie po dziecko już po otrzymaniu pieczy - przywieźcie ze sobą zestaw ubrań, na które zamienicie placówkową odzież. (Ubranek z domu dziecka raczej się nie zabiera - zresztą lepiej jeśli zostaną , by nadal służyć innym maluszkom).
2. Pierwszego dnia bądźcie przygotowani również na widzenie z wieloma osobami dorosłymi - dyrektorem placówki, lekarzem, opiekunkami prowadzącymi dziecko...Dopiero kolejne spotkania są bardziej intymne - możecie spędzić więcej czasu sam na sam z dzieckiem i zabierać je na spacery po okolicy.
3. Starajcie się wypytać o jak najwięcej szczegółów dotyczących dziecka - jego pielęgnacji, używanych w placówce kosmetyków, ewentualnych przyjmowanych leków, jadłospisu i codziennej rutyny (żebyście potem po zabraniu malucha do domu nie zmienili mu zbyt drastycznie rozkładu dnia). Nie zapomnijcie też zapytać o to, czy z dzieckiem nie trzeba odbyć jakichś wizyt i konsultacji lekarskich - bo pracownikom może to gdzieś umknąć w natłoku spraw, a dokumentacja medyczna jaką dostajecie nie zawsze jest kompletna.
4. Jeśli dziecko unika kontaktu i trzyma do Was duży dystans - nie naciskajcie. Metoda małych kroczków jest tu najbardziej odpowiednia. Najprawdopodobniej z każdym kolejnym spotkaniem będzie coraz lepiej - a już za jakiś czas nie będziecie widzieć świata poza sobą :)
5. Miejcie świadomość tego, że czas odwiedzin dziecka w placówce przed otrzymaniem oficjalnej pieczy może być bardzo różny. My jeździliśmy do synka zaledwie przez tydzień przed zabraniem go do domu - ale znam też pary, które odbywały takie wizyty nawet przez 3 miesiące. (Niby dziecko masz - a jednak nie do końca. Taka to nasza biurokratyczna polska rzeczywistość.)
6. Kiedy przyjedziecie po dziecko już po otrzymaniu pieczy - przywieźcie ze sobą zestaw ubrań, na które zamienicie placówkową odzież. (Ubranek z domu dziecka raczej się nie zabiera - zresztą lepiej jeśli zostaną , by nadal służyć innym maluszkom).
7. Miejcie przy sobie koniecznie spory zapas chusteczek higienicznych - na pewno będzie Wam potrzebny ;)