Zdaje się, że to było zaledwie chwilę temu. Tymczasem minęły już ponad 3 lata, odkąd poszłam na urlop macierzyński - i ponad 2 lata od momentu, w którym zdecydowałam się kontynuować opiekę nad Bąblem w domu na urlopie wychowawczym.
Czy moje wyobrażenia o urlopie macierzyńskim i wychowawczym miały cokolwiek wspólnego z rzeczywistością? Czy w 100 procentach pochłonęło mnie wyłącznie dziecko - czy też znalazłam czas na własny rozwój i poszerzanie horyzontów? Jaki to był okres dla mnie i dla całej naszej rodziny - i do jakich wniosków mnie doprowadził ?
Urlop macierzyński - to nie jest żaden "urlop" :)
Obalmy mity i zweryfikujmy niewłaściwe nazewnictwo. Urlop macierzyński to naprawdę ostra harówa i permanentne zmęczenie - jakiego do tej pory w swoim życiu nie doświadczyłam, nawet zasuwając po 12 godzin dziennie w poprzedniej pracy.
Oczywiście, jest to również harówa całkiem przyjemna i satysfakcjonująca - bo
uroczy bezzębny uśmiech jest nam w stanie naprawdę wiele wynagrodzić, a
na widok kolejnych postępów naszego dziecka serce aż rośnie ze
wzruszenia, a nogi miękną w kolanach... ALE - nadal jest to cholernie
ciężka praca, podczas której masz nad sobą najbardziej wymagającego i
"roszczeniowego" szefa, jakiego tylko jesteś w stanie sobie wyobrazić ;)
Wariackie dni, nieprzespane noce, załatwianie potrzeb fizjologicznych z niemowlakiem na kolanach, kompletny brak czasu dla siebie, męża i reszty świata - właśnie tak w wielkim skrócie mogłabym podsumować pierwszy rok życia naszego synka. Wszystkie te czynniki razem wzięte stanowią punkt wyjścia dla kolejnej kwestii...
Urlop macierzyński - wyobrażenia kontra rzeczywistość.
Miałam odnośnie macierzyńskiego pewne plany - których nie zrealizowałam wcześniej, rzucając się w wir pracy połączonej ze studiami. Dla przykładu, planowałam zapisać się na jakiś kurs językowy, co to niby "15 minut
dziennie przy komputerze wystarczy". Are you kidding me? 15 minut to się
mój laptop odpalał - a potem mały Bąbel przebudzony ze snu darł się wniebogłosy i trzeba było lecieć do niego jak do pożaru. I tak
kilkanaście/ kilkadziesiąt razy w ciągu jednej nocy. To by było na tyle w
kwestii nauki języków ;)
Planowałam też nadrobić zaległości w lekturze - i przeczytać chociaż część książek, piętrzących się na moim prywatnym stosiku przy łóżku. Nie przewidziałam natomiast , że przy małym i wiecznie płaczącym dziecku niekiedy będę chodzić przez cały dzień w piżamie, myć zęby dopiero o 12stej, a włosy - raz w tygodniu. Dlatego też z moich doświadczeń wynika, że...
Planowałam też nadrobić zaległości w lekturze - i przeczytać chociaż część książek, piętrzących się na moim prywatnym stosiku przy łóżku. Nie przewidziałam natomiast , że przy małym i wiecznie płaczącym dziecku niekiedy będę chodzić przez cały dzień w piżamie, myć zęby dopiero o 12stej, a włosy - raz w tygodniu. Dlatego też z moich doświadczeń wynika, że...
....Urlop macierzyński to nie jest najlepszy czas na rozwój osobisty.
W moim przypadku cała ta gadka o "rozwoju na urlopie macierzyńskim"
okazała się utopią i jednym wielkim pieprzeniem. Nie miałam czasu nawet zjeść i
spokojnie się wysikać - a co dopiero się rozwijać w jakikolwiek sensowny
sposób.
Kiedy mąż przejmował
stery i zajmował się Młodym - odgruzowywałam z grubsza mieszkanie i
siebie. Z całą pewnością nie myślałam wtedy o żadnych kursach czy
szkoleniach.
Kiedy raz
na jakiś czas zostawialiśmy Młodego z moimi rodzicami lub teściami - to załatwialiśmy bieżące zakupy, wizyty u lekarza i sprawy urzędowe, a nie biegaliśmy po jakichś tam szkołach tańca, siłowniach, warsztatach garncarstwa czy szydełkowania.
Kiedy
miałam chociaż króciutką chwilę "wolnego" od synka - to najczęściej
byłam w stanie tylko uciąć sobie drzemkę albo siedzieć bez ruchu i
tępo wgapiać się w ścianę. Na nic więcej zwyczajnie nie starczało mi
siły.
Moim zupełnie subiektywnym zdaniem - najlepszym sposobem
na rozwój na urlopie macierzyńskim jest PO PROSTU SOBIE TEN ROZWÓJ
ODPUŚCIĆ. Dać sobie czas. Budować więź z dzieckiem. Towarzyszyć mu. Mieć na uwadze jego
potrzeby - ale również swój własny komfort psychiczny. Nie gonić za tym
słynnym "rozwojem" za wszelką cenę, kosztem jeszcze większego zmęczenia i
poczucia rozdarcia - bo i tak (mówiąc całkiem szczerze) w ciągu kilku
czy kilkunastu pierwszych miesięcy jest on raczej mało realny. Mi w zupełności wystarczało obserwowanie rozwoju mojego dziecka - natomiast mój osobisty mógł trochę poczekać i ustąpić miejsca wszelkim dokonaniom Juniora.
Co innego urlop wychowawczy...
To już była zupełnie inna bajka. Bąbel coraz starszy i bardziej samodzielny - wykazywał też większą chęć do pozostawania od czasu do czasu pod opieką dziadków. Potrafił zająć się przez chwilę samym sobą, przywykł do jazdy samochodem i wspólnego podróżowania - a więc zaczęliśmy powolutku wracać na dawne tory i kultywować nasz wcześniejszy, aktywny tryb życia. Ja zdecydowałam się na kolejne studia, zaczęłam dorabiać sobie na freelansie i brać drobne zlecenia dla podreperowania naszego domowego budżetu. Od tamtej pory jestem też bardziej obecna w blogosferze - na różnego rodzaju spotkaniach, warsztatach i konferencjach - a i z mężem mamy nieco więcej czasu tylko dla siebie.
ŻADNEGO Z TYCH URLOPÓW ABSOLUTNIE NIE ŻAŁUJĘ. Każdy z nich był dla mnie niesamowicie cenny - ponieważ mogłam być obecna przy najważniejszych momentach w życiu mojego synka i nie musiałam balansować pomiędzy domem a pracą niczym cyrkowy akrobata, poruszający się po wysoko zawieszonej linie. Jestem naprawdę cholernie wdzięczna losowi, że mogłam sobie na to pozwolić.
Jednak to dopiero na urlopie wychowawczym złapałam nowy wiatr w żagle i zaczęłam faktycznie rozwijać się w różnych kierunkach - nadal będąc przy Bąblu, poświęcając mu swój czas i uwagę.
A jak to było / jest w Waszym przypadku?
Czy zdecydowałyście się na któryś z tych urlopów ? A może na oba?
Jakie refleksje Wam w związku z tym towarzyszą ?
O matko, to ja mam zupełnie inne doświadczenia! Owszem, pierwsze 3 miesiące życia Młodego były wyjęte z życiorysu, ale potem nie pamiętam, żebym jakoś bardzo musiała zrezygnować z siebie, swoich planów. Dużo zależy od dziecka i podziału obowiązków w domu. Teraz kolejne Młode zamierza przyjść na świat, a tak się złożyło, że mam mnóstwo planów związanych z rozwojem osobistym! Mam nadzieję, że uda się je zrealizować :D Zobaczymy ;)
OdpowiedzUsuńMasz rację, najwięcej zależy od dziecka :) Moja koleżanka ma trójkę potomstwa - i mimo wszystko nigdy nie narzekała na brak czasu dla siebie - nawet kiedy jej dzieci były młodsze. Zawsze się zastanawiałam, jak ona to robi - a okazało się, że jej maluchy są po prostu bardzo spokojne, wyciszone i mało absorbujące. Nasz synek z kolei to był niesamowity wrzaskun, który chciał być ciągle tulony i noszony na rękach - a przez długi czas nie sypiał normalnie ani w ciągu dnia, ani w nocy...Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co muszą przeżywać mamy tak zwanych "high need babies" ;)
UsuńPowodzenia w realizacji planów ! :)
A mówi się, że im dziecko starsze tym większy kłopot, ale patrząc na Twój przykład to się nie sprawdza :) Powodzenia w dalszym rozwoju osobistym!
OdpowiedzUsuńTo pewnie dlatego, że każde dziecko jest wielką indywidualnością - każde ma inny temperament i u każdego rozwój przebiega inaczej, niekoniecznie według wszystkich poradnikowych wytycznych ;)
UsuńNie mialam urlopu... przy Mlodej po miesiacu w domu wrucilam na uczelnie, przy Mlodym po miesiacu w domu wrocilam do pracy... takie czasy byly i przetrwalam. Dzieci wyrosly i nawet jakos mam je ogarniete ;) ale pamietam ten glod i zimne jedzenie bo Mloda/ Mlody wisi na cycu :) Pamietam w biegu zalatwiane wc i mycie glowy z maluchem na nodze :) Lekko nie bylo ale zawsze sie mozna pocieszyc, kiedys bedzie inaczej- nie koniecznie lepiej ;) ale inaczej :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i dziekuje za ten normalny wpis- idealne matki i ich idealne dzieci ida mi na.... ;)
O właśnie - mycie głowy z Bąblem uczepionym mojej nogi też przerabiałam ;) A wpis wzięty z życia - a nie z filmu czy jakiegoś tam wyidealizowanego Instagrama ;) I z tego co widzę/słyszę/obserwuję u moich znajomych - rzeczywistość wielu mam właśnie tak wygląda, ale nie wszystkie będą w stanie się do tego przyznać ;)
UsuńZawsze mnie podobne wpisy lekko przerażają - bo z jednej strony karmię się papką z instagrama o tych wszystkich pięknych mamach z niemowlakami pod pachą i drugą ręką prowadzącymi biznesy, a z drugiej czytam o szarej rzeczywistości i popadam w lekką panikę - a jak już mi się dziecię trafi to jak to będzie ;)
OdpowiedzUsuńSą w macierzyństwie piękne chwile, jest ich naprawdę całe mnóstwo ! :) Czasami to wręcz istna sielanka - ale z naciskiem na CZASAMI. Nie ma co się oszukiwać, że zawsze wszystko wygląda tak perfekcyjnie i różowo - a w zderzeniu z rzeczywistością można sobie naprawę boleśnie obić tyłek ;)
UsuńZgadzam się z Tobą. Nie wiem kto wmówił kobietom, że urlop macierzyński to dobry moment na rozwijanie biznesu. Dziecko jest wtedy priorytetem. A jak coś innego chcemy robić to na zasadzie "fajnie jak się uda".
OdpowiedzUsuńDla niektórych kobiet pewnie jest to dobry moment - bo zależy to od całego mnóstwa różnych czynników. Głównie od dziecka i jego usposobienia - ale też od pomocy męża, dziadków, innych osób z otoczenia. Ja akurat na męża narzekać nie mogłam - bo angażował się w opiekę nad synkiem na tyle, na ile tylko pozwalała mu praca (a czasami nawet bardziej). Ale mimo wszystko macierzyński nie był dla mnie czasem urodzaju, jeśli chodzi o ten sławetny rozwój. Czułam się skrajnie wyczerpana - i chyba bym oszalała, gdybym wzięła się wtedy jeszcze za jakieś biznesy ;)
UsuńJa byłam z tych mam, co dziecko szło do żłobka a ja do pracy. Może dlatego jestem teraz gdzie jestem. Ale fakt dziecko nie chorowało, chociaż wychowane na niebieskim mleku w proszku.
OdpowiedzUsuńKażdy sam wybiera to, co dla niego optymalne. Ja synka do żłobka nie posłałam, w tym roku (w wieku trzech lat) poszedł do przedszkola - ale już po kilku dniach zdążył złapać choróbsko i znów przesiedział tydzień w domu. Generalnie pobyt na obu urlopach tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że najlepiej pracuje mi się zdalnie i na własny rachunek - dlatego coraz intensywniej rozważam własną działalność gospodarczą.
UsuńNie mam dzieci , ale wiem ze Urlop macierzynski to nie jest urlop ;)
OdpowiedzUsuńNo niby też o tym wiedziałam od samego początku - ale rzeczywistość przerosła wszelkie moje najśmielsze oczekiwania ;)
UsuńTeż nie mam dzieci , ale wiem że urlop macierzyński to nie jest na pewno urlop. Nie wiem kto wmówił to kobietom, że jest odwrotnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Renata
Renata
Myślę, że większość kobiet zdaje sobie z tego sprawę - ale i tak często są zaskoczone w zderzeniu z nową rzeczywistością. W każdym razie - nazewnictwo do bani i bardzo niefortunne.
UsuńTak to wszystko zależy od dziecka. Ja przez pierwsze dwa lata życia córeczki mogłam wszystko zrobić. Teraz jak ma 3 lata chce aby towarzyszyć jej w zabawie, w łazience. Nie jest teraz łatwo zadbać o swoje pasje
OdpowiedzUsuńNo widzisz, a u mnie akurat odwrotnie. Pierwszy rok - niemal zero swobody. Z czasem coraz lepiej i nieco więcej luzu - ale nie zapeszam , bo jeszcze wszystko może się zdarzyć ;) Sytuacja z dzieckiem jest zawsze bardzo dynamiczna - i potrafi zmienić się jak w kalejdoskopie.
UsuńU mnie niestety czas który poświęcam na opiekę nad córką absolutnie zsunal na dalszy plan moje potrzeby i mój rozwój
OdpowiedzUsuńJa zawsze mówię sobie : "NIESTETY - I STETY" :) Może i nie zrobiłam wielkiej "kariery" póki co (na której zresztą niespecjalnie mi zależy) - ale za to mam wspomnienia, których już nikt mi nie odbierze. A na zmianę w życiu nigdy nie jest za późno - i nowy rozdział można zacząć pisać tak naprawdę w każdym wieku :)
UsuńUrlop macierzyński jest urlopem tylko definicji, bo urlopem na pewno nie jest ;) Tzn jest jeśli chodzi o naszą stałą pracę, ale na pewno w domu jest co robić :)) U mnie przy starszej nie dało się nic zrobić! Dosłownie nic. Ciężko było nawet brać szybki prysznic, czy korzystać z toalety, nie mówiąc już o samorozwoju, czy jakiejkolwiek pracy. Ona po prostu uwielbiała nasze towarzystwo i ... tak jej zostało. Do tego nienawidziła leżeć i spać na pleckach, więc mata edukacyjna to było dla niej 5 minut. Na buszku chętnie, ale jak już nie mogła wytrzymać to ryczała. Mając 10 mies zaczęła chodzić, więc to też nie był piknik. I to tyle z łatwej pracy mamusi ;)
OdpowiedzUsuńMłodsza to dziecko ideał do 6 miesiąca. Tak jakby jej nie było. Spała, jadła, sama się bawiła, usypiała bez problemu. Czasem śmiejemy się, że zbierała siły przez te pół roku, by potem uderzyć ze zdwojoną mocą ;)
Może nie rozwinęłaś się w tych obszarach co zakładałaś, ale na pewno w innych, być może ważniejszych.
Wszystkiego dobrego na dalszą karierę, niech wszystko się ułoży dla Ciebie tak, byś mogła być zadowolona z pracy i nadal cieszyć się macierzyństwem :*
No to w takim razie Wasza starsza Córa była wypisz-wymaluj jak nasz Bąbel ;)
UsuńTeż domagał się zabawiania/noszenia/pokazywania mu świata dosłownie non-stop. W sytuacjach kiedy nie mogłam wziąć go na spacer dreptaliśmy po domu od okna do okna, bo musiał być ciągle "w ruchu" (to znaczy na moich rękach).
Już czasami dostawałam pomieszania zmysłów - bo wszystkie patenty na zabawy mi się kończyły (również te wynalezione na stu stronach internetowych i w mądrych księgach) - a on dalej był niestrudzony i chciał ciągle więcej i więcej ;) W dodatku darł się wniebogłosy i generował tyle decybeli, że aż chyba szklanki w kredensie drżały ;)
Generalnie nie uskarżam się - tylko stwierdzam fakty ;) I zdaję sobie sprawę, że to też był dla mnie jakiś rozwój - oraz porządna szkoła życia, jakiej jeszcze nigdy wcześniej nie dostałam ;)
Nasza po prostu lubiła towarzystwo i nic nie było w stanie tego zmienić. Najlepiej się czuła w huśtaweczce dla niemowląt, bo tam miała głowę już bardziej pionowo. Leżenie jej nie interesowało. A już spacery to nie wiem jak u Was, ale u nas to był koszmar. Z zazdrością patrzyłam na mamusie przechadzające się uliczkami parku ze śpiącymi dziećmi w wózeczkach, podczas gdy ja pchałam gondolkę pod drzewami, by moje dziecko miało jakieś atrakcje w postaci liści. Gdy opadły, spacery się skończyły. eh jak sobie przypomnę...
UsuńA co do kariery to wolę to słówko po angielsku, bo tam oznacza po prostu pracę zawodową z możliwością rozwoju i awansu, a w polskim jakoś kojarzy się z osiągnięciem rangi co najmniej celebryty czytaj jak pracujesz w biurze to co to za kariera.
A na rozmowie kwalifikacyjnej na stanowisko mama nie mówili, że to takie wyzwanie prawda? :) I to jeszcze pracujesz za darmo, żeby nie było. Tzn. za całuski i uściski :))
Pzdr
A tak jeszcze mi się przypomniało. Kurczę i tak nie ma na co narzekać, bo mamy tę możliwość, by być z tymi dziećmi choćby rok, a jak się dobrze zorganizujemy to co najmniej te 3 lata (oczywiście nie każdy może sobie na to pozwolić finansowo, ale możliwość jest) A jak porównam, że np. w USA kobieta musi sobie na ten urlop zapracować i np. starcza jej, by być z dzieckiem 3 miesiące to jest dla mnie straszne. Nie wyobrażam sobie tak osobiście, żeby 3miesięczne dziecko dać pod opiekę żłobka, czy nawet niańki, babci czy kogokolwiek. Dziecko przecież potrzebuje ciepła matki, rodziców...
UsuńJa też sobie tego nie wyobrażam - zwłaszcza w sytuacji dziecka dopiero co adoptowanego, które nie widzi absolutnie żadnej różnicy pomiędzy żłobkiem a domem dziecka... :(
UsuńJa zazszłam w ciąże pod koniec szkoły średniej więc o jako takim wychowawczym nie było mowy... Tzn poprostu siedziałam z Córcią 2 lata w domu i tyle ;-). A samorozwój w tym czasie?... Niby nic wielkiego ale coś tam po głowie chodziło, jednak ani jakoś mocno mi na tym nie zależało ani warunków nie było... Pozatym ja nawet teraz wolę więcej z Córcią być niż coś dla swego rozwoju robić ;-)
OdpowiedzUsuńKwestia priorytetów :) Ja najchętniej pogodziłabym to wszystko ze sobą. Kiedyś niekoniecznie była taka możliwość - ale z czasem jest coraz lepiej i myślę, że wreszcie się uda :)
UsuńPowiem ci moje zdanie na ten temat. Przy jednym dziecku to te urlopy u mnie wyglądają tak jak u Ciebie. Sama jestem zdania, że lepiej odpuścić i nie robić nic na siłę, bo bąble w końcu to wyczuwają. Za każdym razem kiedy w końcu wydawało mi się, że mam więcej czasu, to Prezes "akurat w tej chwili" potrzebował mnie najbardziej. Zarywałam noce żeby ogarnąć siebie i swoje hobby. Potem na chwilę odpuściłam. Wszystko się poukładało samo i póki co nie mogę narzekać. Poza tym mój prawie trzylatek poszedł do przedszkola, a i tak odgruzować mieszkania nie do końca umiem :)
OdpowiedzUsuńNo to miałyśmy bardzo podobną sytuację - i bardzo zbliżone podejście :) Też zarywałam noce - a czasami to i nie było co zarywać, bo Bąbel w nocy funkcjonował niekiedy tak, jak w dzień ;) Ale z czasem jest coraz lepiej, łatwiej, mniej szaleńczo - i wierzę, że ta tendencja się utrzyma :)
UsuńRozwijać należy się w każdym momencie życia
OdpowiedzUsuń"Należy" - ale nie zawsze się da. Różne są dzieci, różne ich potrzeby - i czasami ciepły obiad to już jest szczyt spełnionych marzeń ;)
UsuńWidzę, że dużo zalezy od dziecka. Moja znajoma na urlopie macierzyńskim zaczęła szydelkować i tak fajnie jej wychodziło, że po roku założyła firmę. I znajdywała czas i na dziecko, i na męża i na swoje hobby. Mam nadzieję, że w przyszlości mój urlop też okaże się owocnym czasem i rozwinę moje pasje. Postaram się wszystko ze sobą pogodzić, ale wiem, że to będzie trudne zadanie!
OdpowiedzUsuńBardzo Ci tego życzę - a sama cieszę się niesamowicie, że chociaż wychowawczy okazał się dla mnie owocny i rozwijający :) Macierzyński poświęciłam głównie dziecku - choć może "poświęciłam" to nie jest najwłaściwsze słowo, ponieważ bywałam w związku z tym "poświęceniem" naprawdę usatysfakcjonowana i szczęśliwa :)
UsuńPierwsze trzy lata w życiu dziecka są najważniejsze. Do pierwszej pracy poszłam dopiero gdy moja córka poszła do zerówki. I nie żałowałam tej decyzji. Ale w między czasie skończyłam wszystkie szkoły, które tylko chciałam. Zaocznie, ale się rozwijałam. I inwestowałam w siebie. Nic mnie nie ominęło, ani w domu, ani w wykształceniu.. wszystko pogodziłam...
OdpowiedzUsuńNo i super ! Bardzo się ciesze, ze udało Ci się wszystko ogarnąć i ze sobą zgrać. Ja zaczęłam po pierwszych 12-18 miesiącach - i myślę, że całkiem nieźle mi idzie :)
UsuńKiedy kończył mi się czteromiesięczny urlop macierzyński podjęłam decyzję, że nie wracam do pracy. Zaczęłam myśleć o sobie i swojej firmie. Nie było lekko. Zarywałam noce, byłam wiecznie zmęczona, a pierwsze pół roku było naprawdę ciężkie. Ale było warto, bo zanim moja córka poszła do przedszkola ja miałam już dobrze prosperującą firmę.
OdpowiedzUsuńGratuluję i nieustannie kibicuję :) Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się przełamać obawy - i znaleźć się na podobnym etapie :)
UsuńZależy jeszcze na czym ma polegać rozwój. Ja bardzo dużo czytałam. Córka miała długie drzemki w ciągu dnia. Miałam więc czas i dla niej i dla siebie. Przeczytałam więcej książek niż nie mając dziecka. Nie było też problemu, żeby tata posiedział z dzieckiem, kiedy chciałam wyskoczyć na kilkugodzinny kurs fotograficzny. Dzięki temu nie żyłam tylko samymi pieluchami, a małymi kroczkami nie nadwyrężając opieki nad dzieckiem robiłam coś dla siebie.
OdpowiedzUsuńJa czytałam mnóstwo - ale na etapie, kiedy jeszcze nie było Bąbla w naszym życiu. Przerobiliśmy wspólnie z mężem ogrom książek na temat adopcji, rodzicielstwa zastępczego i po prostu wychowania. Potem - było z tym naprawdę kiepsko. Byłam zmęczona, oczy same mi się zamykały - nie byłam w stanie przeczytać wieczorem więcej, niż kilka stron. Dobrze, że chociaż bloga w miarę ogarniałam - i nie pozwoliłam mu zupełnie umrzeć.
UsuńZ pierwszym synkiem wróciłem dopracy po 4 miesiącach i barzo tego zamówiłam. Teraz z młodszym nadal jestem w domu choć realizuje się po trochu i powoli szukam pracy to była najlepsza decyzja. Być i celebrowac każdą chwilę z nim.
OdpowiedzUsuńJa też nadal jestem w domu - choć Bąbel od września w przedszkolu. Na razie czekam, jak się sytuacja rozwinie - i w sumie to dobra decyzja, bo póki co więcej siedzi ze mną z powodu choroby, niż w przedszkolnej sali...A najbardziej marzy mi się praca zdalna - nie wymagająca powrotu na etat i bezpośredniego kontaktu z ludźmi. Szukam, rozglądam się, drażę temat - może w końcu się uda.
UsuńJa tam nie mogę się wypowiadać, bo do dziecka mi daleko, ale wydaje mi się, że sporo zależy jednak od dziecka. Jasne, że będzie ono na pierwszym miejscu, ale chyba mogę mieć nadzieję, że ja w tym czasie nie spadnę daleko poza podium? :)
OdpowiedzUsuńW moim odczuciu 90% wszystkich kwestii zależy właśnie od dziecka, jego potrzeb i temperamentu - przynajmniej w tym początkowym okresie. Od jakiegoś czasu panuje taka tendencja , że kobietom wmawia się "możesz wszystko!" A guzik prawda - czasami się nie da i już. I lepiej odpuścić - niż paść na pysk i się zamęczyć, usiłując godzić wszystkie te role (mamy, pracownika, freelancera, kobiety, żony, przyjaciółki, działaczki, pasjonatki...) razem wzięte. Ale życzę Ci, byś jednak z podium nie spadła - lub była tuż za nim ;)
UsuńByłam w domu z córką 8lat i całą ciążę. Dziś młoda kończy 8lat a ja od wczoraj wróciłam do pracy! Nie żałuję ani miesiąca spędzonego w domu, dużo się w tym czasie nauczyłam, nie tylko o macierzyństwie :)
OdpowiedzUsuńRaz jeszcze gratuluję - bo Twoja praca jest właśnie tym, o czym spora część blogujących mam sobie marzy ;)
UsuńJa też nie rozwijałam się na urlopie macierzyńskim, ale tak jak piszesz szef jest bardzo wymagający i nie daje chwili wolnego ;D
OdpowiedzUsuńJak widać z niektórych wypowiedzi - nie każdy szef aż tyle wymaga ;) Tylko pozazdrościć ;)
UsuńMój urlop macierzyński trwał tylko pół roku, więc ledwo się ogarnęłam, a już musiałam wrócić do pracy.
OdpowiedzUsuńAle w moim odczuciu świetnie dajesz sobie radę w łączeniu ze sobą tych wszystkich ról :)
UsuńAle piękne jesienne fotki! <3
OdpowiedzUsuńKomplement należy się przyrodzie - bo jesień to chyba najbardziej malownicza pora roku :)
UsuńJa uważam, że można wszystko. Nawet dwoje i więcej dzieci nie jest ograniczeniem w rozwoju. Czasami niektóre stosują po prostu wymówkę i zwalają winę na dzieci, a prawds jet taka, że im się nie chce
OdpowiedzUsuńTak, jasne...Najlatwiej jest zwalić winę na cudze rzekome lenistwo i brak chęci - w ogóle nie myśląc, co się pisze. Ja jestem rodzicem typowego HNB - i od 18 miesięcy nie przespaliśmy normalnie ani jednej nocy. Za dnia też wcale nie lepiej - ciągły płacz, krzyk, nadwrażliwość dosłownie na wszystko. Nawet u kilku lekarzy już z tym byliśmy - ale niczego nie stwierdzili poza tym, że "ten typ tak ma". Jak tu myśleć o rozwoju w takiej sytuacji? Bardziej się zastanawiam, jak przetrwać każdy nowy dzień i następną batalię. Ale jak ktoś nie ma podobnych doświadczeń to może sobie wypisywać takie "mądrości ".
UsuńJa myślę, że każdy ma po prostu inne dziecko, inne doświadczenia - i każdy co innego rozumie przez rozwój.
UsuńDlamnie urlopy macierzyńskie/wychowawcze to jednak była szansa duża dla rozwoju. Co prawda była to nauka we własnym zakresie często przy komputerze, ale wiem że nauczyłam się sporo. TYlko powiem szczerze, że mi strasznie na tym zależało. Ławiej również ogarnąć się przy dwójce maluchów- bo ja osobiście stałam się bardziej zoorganizowana i to pozwoliło mi właśnie m.in. na rozwój.
OdpowiedzUsuńJa akurat z organizacją nigdy nie miałam problemu. Wręcz przeciwnie - w pracy i na uczelni byłam uważana za jedną z najlepiej zorganizowanych osób, która zawsze ogarniała wszystkie deadline'y. U mnie na macierzyńskim to nie była kwestia organizacji - tylko po prostu chronicznego, skrajnego zmęczenia.
UsuńU mnie urlop macierzyński to był przede wszystkim czas poświęcony dziecku ;-)
OdpowiedzUsuńWitaj w klubie :) Nie powiem , dla siebie też zrobiłam parę drobiazgów (jak choćby kontynuacja bloga) - ale rozwój pełną parą z całą pewnością to nie był.
UsuńNa pewno ciężko to wszystko pogodzić, szczególnie przy pierwszym dziecku - kiedy nie wie się jeszcze co z czym się je. :) Sądzę, że to zależy od dobrej organizacji.
OdpowiedzUsuńJa też na początku myślałam, że to zależy od organizacji - ale się myliłam. Mój organizm po prostu był tak wykończony, że odmawiał posłuszeństwa. Zero snu, często niedobór jedzenia, ciągły stres - to wszystko sprawiło, że rozwój musiałam przełożyć "na później".
UsuńJa nie miałam żadnego urlopu, ponieważ mam tę możliwość, że od kilku lat pracuję w domu, co bardzo sobie cenię. A jeśli chodzi o sam rozwój... nigdy nie byłam na ŻADNYM kursie, serio. :D
OdpowiedzUsuńPraca w domu - to coś, o czym marzę od dłuższego czasu. Na razie sobie tylko dorabiam w ten sposób - ale mam nadzieję, że kiedyś przełoży sięto na bardziej konkretne zarobki.
UsuńWszystko zależy od tego w jakim wieku kest dzoecko i ma jaką pomoc ze strony rodziny liczyć możemy.Mimo wszystko uwazam ze na wszystko przychodzi pora.Można w siebie inwestowac, rozwijac sie, bo kobieta nadal pozostaje kobietą a nie tylko matką, jednak nic na siłę.Bo jeśli odbywac ma sie to kosztem snu, zdrowia czy rodziny to nie ma to sensu
OdpowiedzUsuńWłaśnie o to chodzi - nic na siłę. Mogłam się szarpać, wlewać w siebie energy drinki i szczypać się w ramię, żeby nie zasnąć - ale po co? Wolałam ten najgorszy czas przeczekać - a za własny rozwój wziąć się w momencie, kiedy sytuacja była już nieco bardziej stabilna.
UsuńMyślę, że napisałaś bardzo ważną rzecz - nie warto się spinać i rozwijać ze wszelką cenę - to może być kiepskie w skutkach i bardzo frustrujące dla obu stron. Mnie mój urlop nauczył, że nie warto planować niczego na sztywno, warto być elastycznym, ale też warto mieć w zanadrzu coś swojego, coś do czego można przysiąść jeśli dziecko zajmie się czymś na dłużej niż 15 minut, a Ty akurat znajdziesz w sobie wenę :)
OdpowiedzUsuńOtóż to. Gdybym próbowała za wszelką cenę - to pewnie ucierpiałby na tym i Młody, i ja sama. Jeśli wszystko we mnie daje mi sygnał ostrzegawczy, że na więcej nie mam sił - to nie będę przeć do przodu po własnym trupie.
UsuńNie miałam macierzyńskiego urlopu ani wychowawczego, bo kiedy zadzwonił TEN telefon już nie pracowałam. Ja zdecydowanie cieszyłam się czasem, który spędzałam z Hanią i nie w głowie mi było myśleć o rozwoju osobistym;-)Ale to może wynika z tego, że kiedy Hania w końcu pojawiła się w naszym życiu ja miałam 34 lata z hakiem, 11 lat po ślubie i 6 lat od kiedy staraliśmy się o potomka i nic nie było ważniejsze od Hani;-)Bycie matką też dużo mnie nauczyło, nie spinam się już tak bardzo, jestem bardziej łaskawa=tolerancyjna dla innych i jeszcze parę innych rzeczy. Jedyna rzeczą jaką zyskałam dzięki [do którego zmusiło mnie macierzyństwo;-)] to pójście na siłownie, zajęcia fitness. Wcześniej zarzekałam się, że nigdy przenigdy nie będę się pocić i skakać w rytm muzyki;-0 Sport, ćwiczenia dały mi moc i możliwość odreagowania. Natomiast teraz kiedy Hania ma już 4 lata, jest już coraz bardziej samodzielna, zaczęłam myśleć o sobie-zapisałam się na studia podyplomowe, które mam nadzieję, że pomogą mi w realizacji siebie w przyszłości, bo póki co nadal czekamy na drugi TEN telefon;-)
OdpowiedzUsuńTobie życzę powodzenia w realizacji marzeń!!!!
Pozdrawiam Tyśka
Myślę, że po prostu każdy ma inne priorytety - i najlepiej trzymać się tego, co nam nasze serce, intuicja i organizm podpowiada :)
UsuńOsobiście znam też mamy, które niby poszły na urlop macierzyński - a w gruncie rzeczy zostawiały w tym czasie dziecko z nianią i biegały na spotkania z klientami, rozwijając własny biznes. W gronie znajomych oczywiście szczyciły się tym, że tak świetnie sobie ze wszystkim SAME radzą i że są takie hiper-multifukncyjne ;)
Cierpliwości i wytrwałości w oczekiwaniu na ten kolejny najważniejszy dzień Waszego życia :) :*
Mi na pierwszym macierzynskim udalo się zrobić wymarzoną podyplomowkę! Na wychowawczym nigdy nie byłam więc nie wiem co bym ze sobą poczęła!;) właściwie teraz jestem z Kubusiem 2 miesiące dłużej po skończonym urlopie, ale przy dwóch małych chłopcach poza blogiem ciężko znaleźć więcej czasu...;)
OdpowiedzUsuńGratuluję :) Ja na kolejne studia zdecydowałam się dopiero na wychowawczym - a i tak miałam (i nadal mam) sporo wątpliwości odnośnie tej decyzji. Na macierzyńskim mój czas wystarczał na to , by : zjeść coś w biegu, nie chodzić brudną i wrzucić jakiś wpis od czasu do czasu ;)
UsuńUrlop macierzyński to dal mnie takie samo nieporozumienie jak siedzenie z dzieckiem w domu ;) Przy dziecku nie ma urlopu ani tym bardziej siedzenia ;)
OdpowiedzUsuńO to, to, to ;) Znaczy - pewnie się zdarza od czasu do czasu. Ale takich spokojnych i mało wymagających niemowląt to znam może ze trzy przypadki ;)
UsuńMI urlop macierzyński wiele dał. Zaczęłam pisać, nauczyłam się wielu technicznych rzeczy.
OdpowiedzUsuńJa pisałam już wcześniej - tak naprawdę od jakiegoś 18stego roku życia ;) Ale cieszę się (i dziwię), że w ciągu macierzyńskiego kompletnie nie porzuciłam bloga i nadal starałam się go w miarę systematycznie prowadzić ;)
UsuńJa zaszłam w ciążę na I roku studiów magisterskich, a urodziłam Melanię na początku drugiego roku magisterki. Nie miałam więc wyboru. Musiałam skończyć studia, napisać i obronić pracę. Dałam radę, choć nie powiem, odchorowałam trochę cały ten wysiłek. Póżniej już z wyboru zrobiłam studia podyplomowe, a teraz robię kolejne :)
OdpowiedzUsuńMiałam koleżankę w podobnej sytuacji na licencjacie - ale po urodzeniu dziecka magisterki już nie kontynuowała. Ja pewnie w takich okolicznościach wzięłabym sobie dziekankę - bo właśnie wolałabym nie musieć niczego odchorowywać. Podziwiam.
UsuńChyba zacznę się już bać i uzbrajać w mega cierpliwość, bo urodziłam 2 tygodnie temu, mała już dała nam nieźle popalić, bo ma kolki i też co chwilę latam do niej jak do pożaru, a co dopiero będzie później :O
OdpowiedzUsuńRacja, ten uśmiech wynagradza nieprzespane noce i zmęczenie :) wynagradza wszystko !
Ale trzeba przyznać, że wychowywanie dziecka, to prawdziwa szkoła przetrwania :P
Zgadzam się - to istny survival ;) Dlatego ja osobiście jakoś wolę mamy, które potrafią powiedzieć wprost również o swoich negatywnych emocjach i odczuciach - a nie tylko rzygać tęczą ;) Szacunek dla nich ! :)
UsuńZgadzam się macierzyńskiego nie można nazwać urlopem, ja niestety wychowawczego nie doświadczyłam bo musiałam wrócić do pracy zawodowej i tak jak pisałaś jest to istna akrobacja na linie;) ale daję radę znaleźć czas ( choć to tylko 15 min. O 23 wieczorem) i zrobić coś dla samej siebie.
OdpowiedzUsuńDomyślam się, że w przypadku godzenia macierzyństwa z pracą zawodową jest jeszcze trudniej. Sama od czasu do czasu pracuję zdalnie z domu, biorąc różne zlecenia - ale wiadomo, etat jest jeszcze bardziej wymagający.
UsuńTen kwadrans dla siebie w moim przypadku to też nie był problem - ale w ciągu 15 minut to za bardzo nie zaszalałam i "rozwinąć się" jakoś nijak nie umiałam w takim krótkim czasie ;) Dobrze, że chociaż bloga całkiem nie porzuciłam - kosztem zarwanych nocy (które w sumie i tak były zarwane ;) )
Mi dany był tylko urlop macierzyński i aż śmieję się, jak przypominam sobie ile miałam planów. A potem zderzyłam się z rzeczywistością. Do dziś za dużo czasu nie mogę poświęcić sobie, bo Tygrys jest tak absorbujący, że zrobienie obiadu czy posprzątanie domu jest dość trudne, a co dopiero inne rzeczy. Jedyne czego nie odpuściłam to książki, ale to kosztem snu. Choć jak wiesz jestem na etapie czegoś dla siebie, ale przy dziecku jest to bardzo trudne. Nie mogę skończyć, bo to choroba, inne problemy. Ale mam nadzieję, że w końcu się uda.
OdpowiedzUsuńNo właśnie - "absorbujący" to jest chyba tutaj słowo-klucz ;) Ja naprawdę znam mamy, które mogą przy swoich dzieciach zrobić niemal wszystko - i z reguły nie potrafiły one zrozumieć tego, że ja przy Bąblu mogę pozwolić sobie na bardzo niewiele. Wolałam czasem z czegoś zrezygnować - niż wykańczać się psychicznie i fizycznie z dzieckiem płaczącym i uwieszonym na mojej nodze ;) Każdy maluch ma inne potrzeby - i tyle.
UsuńA Tobie oczywiście życzę powodzenia w wiadomej kwestii - i cały czas trzymam kciuki :*
A ja wiem, że nawet na macierzyńskim można znaleźć chwilę dla siebie, dziecko ma nie tylko mamę ale tez tatę.
OdpowiedzUsuńA ja powiem tak : na męża nie mogłam nigdy narzekać, zawsze mnie wspierał i dzielił się ze mną obowiązkami. Chwilę dla siebie też miałam - ale na bieżące ogarnięcie najważniejszych spraw. Jakimś wielkim rozwojem bym tego nie nazwała.
UsuńNo dobra, to czekam na ten wychowawczy, ha, ha. A tak na serio, to ja nie planowałam realizować się na macierzyńskim, ale miałam wielkie plany odnośnie spędzania czasu z moim dzieckiem: chodzenia na spacery, podróżowania itp. A tymczasem rzeczywistość to wszystko zweryfikowała. Ale tak po piątym miesiącu zaczęło być dużo lepiej. Teraz, gdy Wojtkiem ma 7 miesięcy, zaczynam dostrzegać szansę na zrobienie czegoś więcej dla siebie. Tylko przy dużo pracującym mężu i braku choć jednej babci na miejscu będzie trzeba jeszcze poczekać ze swoimi ambicjami. Ale tym postem trafiłaś w mój czuły punkt :)
OdpowiedzUsuńU mnie poszło z marszu. W ciąży zostałam zwolniona z pracy. Znalazłam kolejną, ale urocze kontroli zus poróżniły mnie z pracodawcą. Zwyczajnie miał dość prześwietlania go dlaczego przyjął do pracy ciężarną. Wiedziałam,z ę n ie mamy szans na wspólna pracę. Tuz po urodzeniu zaczęłam zbierać dokumenty do rozpoczęcia własnej działalności. Kiedy Mela miała pól roku dostałam dotację i z dwója maluszków (akurat pilnowałam córki koleżance) pojechałam podpisać dokumenty. Jakoś tak wyszło, że ta jej córka dostała u mnie do pójścia do czasu przedszkola, czyli do 3 lat. Międzyczasie zbudowałam markę na bazie bloga. Podsumowując: dwoje malutkich dzieci, dwoje moich szkolnych,działalność realna i wirtualna. To był najlepszy moment na rozwój. Szłam takim pędem, że nie przewidywałam porażki.
OdpowiedzUsuńA od pracy trzeba sobie zrobić przerwę ;-) Jak to widzicie - https://www.lesnydwor.karpacz.pl/lesny-dwor/noclegi-z-wyzywieniem ? Noclegi z wyżywieniem w Karpaczu? Ewentualnie jaka inna miejscówka jest godna uwagi, gdzie zajrzeć?
OdpowiedzUsuń