Część z Was nie zna mnie zbyt dobrze i zbyt długo - a może nawet dopiero
przy okazji tego dzisiejszego wpisu znalazła się tutaj po raz pierwszy.
Tylko nieliczni wiedzą, jak wyglądała cała nasza historia, starania o
dziecko oraz moje perypetie zdrowotne. Tylko nieliczni pamiętają ten post sprzed trzech lat na moim poprzednim blogu, w którym napisałam:
"Dziewczyny, nie jest wesoło.
Właśnie odebrałam wyniki, mam podwyższone
markery nowotworowe
i za tydzień kładę się do szpitala na operację"...
To był koszmarny, naprawdę KOSZMARNY tydzień. Najchętniej przespałabym
go w całości tak samo, jak niedźwiedź przesypia zimę w swojej jaskini - a
potem obudziła się już po zabiegu i usłyszała od lekarza: "Wszystko w
porządku. Pani guz nie był złośliwy. Wycięliśmy go razem z
całą resztą i już niczego nie musi się Pani obawiać".
A tymczasem, musiałam robić dobrą minę do złej gry - chodzić do pracy,
uśmiechać się do klientów i udawać, że żadna kartka z przekroczonymi normami
CA-125 i CEA nie leży na mojej nocnej szafce i nie przypomina mi bezlitośnie
każdego wieczoru o tym, co nieuniknione...
Oddział chirurgii onkologicznej to inny świat.
Już na sam widok tych dwóch wyrazów nad drzwiami
człowiek dostaje dreszczy i
oblewa go zimny pot.
"Co ja tutaj w ogóle robię, do diabła? Mam dopiero
28 lat i lada dzień pewnie zadzwoni do mnie TEN telefon z ośrodka
adopcyjnego...I co ja im wtedy powiem? Bardzo mi przykro? Nie możemy
przyjąć do siebie dziecka? Właśnie dowiedzieliśmy się, że mam raka?"
"Powinnam teraz biegać po sklepach, szukać wózka i łóżeczka ze
szczebelkami, kompletować wyprawkę, krążyć pomiędzy regałami pełnymi
mikroskopijnych ubranek...A tymczasem - jadę szpitalnym korytarzem w
zielonym czepku na głowie, fartuchu i papierowych kapciach - na salę, na
której za chwilę pokroją mnie, a po trzech godzinach z powrotem
zaszyją"...
Serio - to było najgorsze uczucie
i najbardziej histeryczna
gonitwa myśli w całym moim życiu...
TEN telefon z ośrodka zadzwonił do mnie dwa dni po operacji.
Wypisałam się ze szpitala na własne żądanie - i praktycznie prosto z oddziału
pojechaliśmy do domu dziecka, na pierwsze spotkanie z naszym synkiem.
Na szczęście w moim przypadku alarm okazał się fałszywy -
i wyniki badań histopatologicznych wykluczyły złośliwość nowotworu.
Ale ile jest każdego roku osób, które usłyszą w gabinecie lekarskim
tę najgorszą, najbardziej tragiczną diagnozę?
zdjęcie: Internet |
Dlatego właśnie piszę ten post.
Jeżeli nadal nie wiecie i wahacie się, na jaki cel przeznaczyć 1% swojego podatku - odsyłam Was na stronę Fundacji Onkologicznej Alivia . Jest to organizacja, która prowadzi cały szereg działań na rzecz osób dotkniętych chorobą nowotworową. Dla swoich podopiecznych zainicjowała między innymi Program Skarbonka, w ramach którego wsparcie finansowe otrzymało już prawie 500 osób. Oprócz tego stworzyła też bazę wiedzy o raku oraz ogólnopolski RAPORT - z którego niestety wynika, że większość polskich pacjentów onkologicznych nie jest leczona zgodnie z ogólnie przyjętymi światowymi standardami i stanem współczesnej wiedzy medycznej.
Koniecznie wypełnijcie też TEST O RAKU. Ja muszę przyznać, że pomimo moich wcześniejszych doświadczeń zaznaczyłam w nim całkiem sporo nieprawidłowych odpowiedzi - a te właściwe niejednokrotnie wprawiły mnie w zdumienie, niedowierzanie i zupełnie zszokowały.
Fundacja Alivia ma na swoim koncie również kampanie społeczne
"Wojna z rakiem" oraz "Weź raka na cel",
"Wojna z rakiem" oraz "Weź raka na cel",
których flagowe filmiki możecie obejrzeć poniżej.
Życzę Wam wszystkim dużo zdrowia -
i obyście nigdy nie musieli żadnej takiej nierównej walki stoczyć...
Znam to aż za dobrze. Swego czasu byłam na ginekologii onkologicznej i trochę się napatrzyłam na te wszystkie kobietki. Straszne. Ale jakieś dwa miesiące temu u mojego teścia wykryto raka. Po ciężkiej i skomplikowanej operacji okazało się że wszystko dobrze się skończyło. Od wczoraj jest w domu. Ale strach już chyba do końca życia pozostanie. A dzięki temu mojego męża i jego brata trochę "ruszyło" i porobili badania. Tzn mąż robił wcześniej ale nie aż tak dokładnych. Natomiast szwagier wcale nie chodził do lekarza... Pozdrawiam cieplutko!
OdpowiedzUsuńUfff...całe szczęście, że z Twoim teściem wszystko w porządku - i że ta sytuacja zmobilizowała również dwóch pozostałych Panów do badań. Ale masz rację - strach pozostaje już na zawsze. Ja do tej pory przed każdą wizytą kontrolną mam duszę na ramieniu - i kancerofobia towarzyszy mi w przypadku każdej, nawet najmniejszej dolegliwości...
UsuńByłam jeszcze dzieckiem, miałam 15 lat, gdy odkryłam na mojej piersi guz. Możesz sobie wyobrazić co czułam przez kolejne miesiące aż do operacji i wyników badań. Na szczęście to nie było nic złośliwego i cala historia zakończyła się właśnie na tej operacji.
OdpowiedzUsuńJej :( Dla nastolatki to musi być jeszcze gorsze i jeszcze bardziej dotkliwe doświadczenie :( Dobrze, że wszystko znalazło swój szczęśliwy finał !
UsuńBardzo ważny wpis. Wiele osób lekceważy sobie swoje zdrowie jak i choroby innych dopóki sami nie przekonają się że ich wlasne zdrowie jest zagrożone. Warto dbać o siebie cały czas jak i być otwartym.na krzywdę innych
OdpowiedzUsuńTo wszystko prawda - choć z drugiej strony, nasze zdrowie to często jedna wielka loteria. Jedni dbają i badają się regularnie - a chorują. A inni zupełnie nie znają znaczenia słowa "profilaktyka", stosują różne używki, beznadziejnie się odżywiają - i cieszą się dobrym zdrowiem do późnej starości. Rosyjska ruletka...
UsuńMam taki okres za sobą i nie chcę do tego wracać....
OdpowiedzUsuńŻyczę zdrówka Tobie, sobie i całej reszcie :) Bo zdrowie jest najważniejsze :)
Nikt chyba nie chce wracać do takich wspomnień - ale czasami warto, żeby pomóc innym.
UsuńRównież życzę Ci dużo zdrowia i wszystkiego dobrego :*
Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło.
OdpowiedzUsuńAle wiesz - tak naprawdę to już nigdy się nie kończy. Strach zostaje w człowieku na zawsze - i konieczność systematycznych badań również...
UsuńSzacunek i podziw! :) 3maj się mocno!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo - choć podziwiać nie ma za co :) Serdeczności :)
UsuńMam w bliskim otoczeniu kogoś kto właśnie walczy, miałam również kogoś kto przegrał walkę kilka lat temu. Nie wiem, co powiedzieć. Z moich ust padło już tyle słów podziwu nas siłą oraz pokory przed tym na co wpływu nie mamy.
OdpowiedzUsuńChyba nie znam osoby, która albo sama nie walczyła z chorobą, albo nie miała kogoś walczącego w swoim otoczeniu. To straszne paskudztwo - i mam nadzieję, że medycyna wreszcie sobie z nim poradzi...
UsuńZnam to doskonale ten czas ta niepewność A co z przyszłością planować czy żyć chwilą, a co z moją rodziną jak sobie poradzą ... zarówno sobie jak u Tobie i wszystkim życzę dużo zdrowia bo oni jest najważniejsze
OdpowiedzUsuńDokładnie tak. Kiedy nie ma zdrowia - to nawet największe bogactwo i wszelkie inne dobra nie pomogą.
UsuńSmutna prawda naszej rzeczywistości jest taka, że diagnozowanie i leczenie nowotworów bardzo się rozwleka w czasie. Rezonans za pół roku, tomograf za osiem miesięcy, a guz rośnie... To niestety odbiera szanse wielu osobom, którym można by sprawnie pomóc.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci szczerze, że ja akurat trafiłam całkiem nieźle. Tomografię i rezonans zrobiono mi praktycznie od ręki, operację też ustalono na cito - nie musiałam zbyt długo czekać i pomimo prywatnej opieki medycznej tylko za część badań zapłaciłam z własnej kieszeni. Ale zdaję sobie sprawę, że nie każdemu się tak udaje - i to jest naprawdę smutne i przygnębiające :(
UsuńTAKA walka wymaga od czlowieka sily, prawdziwej sily i watrwalosci
OdpowiedzUsuńMoja walka to tak naprawdę była tylko namiastka - ponieważ na ostatecznym wyniku widniała adnotacja "guz niezłośliwy". Gdyby było inaczej - to chyba zupełnie bym się rozsypała, a planowana adopcja dziecka odeszłaby w zapomnienie...
UsuńTwój tekst przeczytałam rano, ale komentuję dopiero teraz. Trochę mnie zatkało, bo to co przeżyłaś musiało być bardzo ciężkim doświadczeniem. Stopniowo odkrywasz przed nami jak wykuwał się Twój charakter. Silna babeczka jesteś, tak trzymaj kochana :*
OdpowiedzUsuńTo prawda, nie było mi wtedy łatwo. Najbardziej bałam się tego, że guz okaże się złośliwy - a mi nigdy nie będzie dane wziąć w ramiona dzieciątka, które gdzieś tam już na nas czekało...A mój charakter nadal nie jest do końca "wykuty" - bo wcale nie czuję się silna, czasami zamieniam się pod wpływem różnych emocji w płaczącą i dygoczącą kupkę nieszczęścia...
UsuńNiestety i w moim otoczeniu jest kilka bliskich mi osób które tę traumę przechodzą lub przegrały z nią walkę...
OdpowiedzUsuńTa choroba zbiera naprawdę potężne, przerażające żniwo...
UsuńPierwszy raz pod postem na blogu po prostu nie wiem co napisać...
OdpowiedzUsuńKochana, spokojnie. Możesz sobie pomilczeć, czasami to wystarczy w zupełności :*
UsuńNawet nie chcę myśleć o takich rzeczach. Dużo zdrowia życzę bo ono jest najcenniejsze !!!
OdpowiedzUsuńJa też staram się nie myśleć, ale to jednak czasami nie daje człowiekowi spokoju. Najgorszy jest ten strach, że sytuacja znów się powtórzy - i że tym razem moje dziecko będzie musiało oglądać mnie na szpitalnym łóżku...Mimo wszystko - staram się być dobrej myśli !
UsuńCiężka sprawa. Wyobrażam sobie ten strach i psychiczny ból. Markery nie są co prawda miarodajnym wyznacznikiem choroby nowotworowej, bo jak sama wiesz mój mąż ma je w normie, a jego choroba nowotworowa jest już rozsiana, ale potrafią nastraszyć, zwłaszcza, że w tym samym czasie miałas operację. Bardzo się cieszę, że Twoja historia znalazła happy end :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, markery nie są w pełni miarodajne - bo ich podwyższony poziom może być spowodowany wieloma różnymi czynnikami (stanem zapalnym itd.) Ale w sytuacji kiedy wcześniej miało się już trzy operacje i trzy guzy ( w tym dwa nowotwory ze sporą tendencją do szybkiego złośliwienia i wznawiania się ) - człowiekowi przychodzą do głowy naprawdę niewesołe scenariusze...
UsuńStrasznie współczuję takich przeżyć.. Sama jeszcze nie byłam w takiej sytuacji, ale moja siostra prawie 2 lata temu tak i czekaliśmy i martwilismy się o ten wynik razem z nią.. Niestety ona nie miała tyle szczęścia co Ty.. I walczy do dziś, ale poprawy nie ma :( Rak nie odpuszcza i są przeżuty :(( To straszna, okropna choroba!
OdpowiedzUsuńTak, często myślę o Twojej siostrze - i nadal wierzę i mam nadzieję, że wszystko skończy się pomyślnie. Życzę Wam wszystkim dużo siły w tym niesamowicie trudnym czasie :*
UsuńRozumiem lęk, sama mam gruczolaka przysadki mózgowej, zanim mi wytłumaczono czym jest ( po serii badan, rezonansach itd również robilam markery na onkologii i badania dna, pierwsze slowa jakie lekarz mi powiedzial brzmialy " nie wszyscy muszą mieć dzieci" ) na szczescie guz jest niegroźny �� a nam dane było mieć dwie wspaniałe córki.
OdpowiedzUsuńU mnie przysadka też w pewnym momencie zaszwankowała, ale większym problemem były wciąż odnawiające się guzy na jajnikach. Dwa tygodnie po jednej ze swoich operacji poszłam na rutynową wizytę kontrolną - a guz znowu tam był, nawet większy niż poprzednio. I tak do mnie wracały cztery razy, aż do radykalnego cięcia...
UsuńGratuluję Córek i świetnego, pisanego z dużym dystansem bloga :)
Ja pracowalam w szpitalu na oddziale radiologii i onkologicznych pacjentow mielismy wysyp. Kolo 40 dziennie na pewno. I pomimo tego,ze jestem zdrowa to poprzez swiadomosc,ze nowotwor jest wszechobecny walcze z nerwica lekowa.
OdpowiedzUsuńPS ja nie chcialabym sie dowiedziec czy mam markery nowotworowe, czy nie. Nie daja pelnej wiarygodnosci ( mozliwosc zachorowania bedac nosicielem jest tylko 25%). Rozumiem przez co przechodzilas i jak trudny byl to dla Ciebie moment w zyciu.
A ja zawsze chcę wiedzieć - nawet gdyby to miały być najgorsze wieści. Markery robiłam sobie przy każdym guzie regularnie - i przy trzech pierwszych były w normie, a przy tym czwartym zaczęły wariować. Myślę, że warto je kontrolować - bo mogą pomóc w wykryciu choroby we wczesnym stadium, kiedy jeszcze nic innego na nią nie wskazuje.
Usuńpowiem Ci, żeś miała przygodę. Trzeba było upiec skorupiaka! a tak serio, to świetnie, że nie skończyło się gorzej. Co prawda gówno wiem o tym dziadostwie, mimo że moja mama właśnie kończy brać chemie. Wiem tylko, że oddział onkologiczny to coś strasznego. Powiem więcej. Musiałem robić remont na onkologii dziecięcej. Małe szkraby walczące o życie.. Cierpiące.. Nie wytrzymałem i byłem tam tylko jeden dzień. Piękna akcja!
OdpowiedzUsuńOnkologia to koszmar. A onkologia dziecięca to koszmar do potęgi nieskończonej. Ja w tej chwili działam trochę w wolontariacie onkologicznym - ale celowo nie zdecydowałam się na oddział dziecięcy, bo tego bym absolutnie nie zniosła :(
UsuńNiestety tą nierówną walkę toczy naprawdę wiele osób, często coraz młodszych. Rak to choroba, która mnie przeraża i sama myśl o nim mnie paraliżuje. Nie powiem, że wiem co czułaś, bo pewnie nie jestem w stanie sobie tego nawet wyobrazić.
OdpowiedzUsuńA ja niejeden raz słyszałam od lekarzy "Jest pani za młoda, żeby chorować na raka" - i po takim tekście już nigdy do nich nie wracałam, szukałam sobie kogoś innego. Nie ma czegoś takiego, jak bycie "za młodym" - nawet maleńkie dzieci chorują, tuż po urodzeniu :(
UsuńNiestety w przypadku tej choroby wiek nie ma znaczenia. Ja mam za sobą weekend pełen stresu sprzed kilku laty, kiedy znalazłam guzek na piersi. Lekarka przyznała mi, że przy badaniu palpitacyjnym była przerażona, że będzie musiała przekazać mi złe wieści. Na szczęście skończyło się na torbielach. Ale cień nam towarzyszy. Teść zmarł młodo na raka i Mąż jest przewrażliwiony na tym punkcie.
OdpowiedzUsuńU mnie też na początku była "tylko" torbiel - ale torbiel z elementami litymi może przekształcić się w tak wiele różnych dziwnych rzeczy, że aż strach o tym pomyśleć...Dobrze, że u Ciebie wszystko w normie - i mam nadzieję, że już nigdy nie będziesz musiała się tak stresować :*
UsuńWczoraj usłyszałam od koleżanki, że jej szwagier właśnie umiera. Zostawia malutkie dzieci :( Coś potwornego, dlatego cieszmy się każdym dniem, bo nie wiadomo czy nie usłyszymy podobnych słów.....
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, tak strasznie mi przykro :( Nic nie jest pewne - i nic nie jest dane raz na zawsze :(
UsuńKoszmarne doświadczenie. I koszmarna choroba. Trzymaj się!
OdpowiedzUsuńTeraz już zdecydowanie łatwiej się trzymać - ale kontrole co kilka miesięcy nadal są dla mnie niesamowicie stresującym wydarzeniem. Dziękuję :*
UsuńJa może i raka nie mam, ale też mam kłopoty zdrowotne po ostatnim pobycie w szpitalu jak się okazuje.. czasem tracę nadzieję w wyleczenie, ale mimo wszystko staram się wierzyć, że jednak się uda. Jeśli zaś chodzi o nowotwór to nie jestem w stanie wyobrazić sobie co taka osoba czuje, to jest po prostu straszne i mam nadzieję, że ani mnie ani bliskich ona nie dosięgnie..
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Twoje kłopoty zdrowotne już wkrótce uda się okiełznać i zażegnać. Trzymam kciuki i powodzenia w walce :*
UsuńCieszę się, że wszystko skończyło się do mnie. To przeżycie musiało naprawdę odbić się na twoim postrzeganiu rzeczywistości
OdpowiedzUsuńMam traumę jak cholera. Każdy sygnał wysyłany mi przez mój organizm bardzo dokładnie analizuję, rozkładam na czynniki pierwsze i zastanawiam się, czy nie jest to jakiś zwiastun nawracającej choroby...
UsuńPodchodzę do tego z przeświadczeniem, że każdy dzień jest cudem.
OdpowiedzUsuńA my nadal czasami tak bardzo nie potrafimy doceniać tego, co mamy...
UsuńJa mam za sobą wycięcie nowotworu (który niestety mi się odnowił), a o tym, że go mam dowiedziałam się kiedyś tuż przed Wielkanocą i może dlatego właśnie nie przepadam za Świętami Wielkanocnymi...
OdpowiedzUsuńU mnie trzy wycinki oszczędzające - plus jedna radykalna. Też ciągłe wznowy, ciągły stres i wieczna niepewność. Nie wiem, jak długo dałabym radę tak dalej funkcjonować. W pewnych momentach miałam wrażenie, że jestem już bliska szaleństwa.
UsuńDużo zdrówka, Kasiu - i oby nigdy więcej takich złych wiadomości ! :*
Choć o tym nie myślę, ale w mojej rodzinie czy też w genetyce kobiet z mojej rodziny jest wysokie ryzyko zachorowania na raka. Moja mama (adopcyjna) miała endometrioze a w tamtych czasach mówili, że to rąk. Ale matka biologiczna miała guza na macicy, który okazał się rakowy. Później miała przezuty i w rezultacie zmarła po pięciu latach, lekarz stwierdził, że jesteśmy wszystkie w grupie ryzyka.
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro z powodu Twojej mamy biologicznej :( U mnie mama ma guzki na piersi - niezłośliwe, lecz wymagające monitorowania. A ciocia zmarła na raka w wieku 33 lat - i podobnie jak ja miała problemy z jajnikami i tarczycą. Ehhh... :(
UsuńNie wyobrażam sobie usłyszeć takiego zdania od lekarza. I to nie chodzi o to, że bałbym się o siebie.
OdpowiedzUsuńTylko o tych, których musiałbym zostawić :(
A ja się bałam najbardziej tego, że nawet nie poznam swojego dziecka, na które tak długo czekałam. Już nie chodzi o chorobę, cierpienie, śmierć - ale o to, że w przypadku złośliwości guza nie moglibyśmy zdecydować się na adopcję. To mnie najbardziej dręczyło w tamtym momencie - że po takim czasie oczekiwania przyjęcie Bąbla do naszej rodziny mogłoby zupełnie nie dojść do skutku.
UsuńPrzykro mi :( Nie wiem wprawdzie, co się dokładnie stało - ale tulę mocno i życzę dużo siły oraz zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia.
OdpowiedzUsuńDobrze że u Ciebie skończyło się dobrze! Ale stres i nerwy zostają! U mnie w rodzinie też pojawiło się to paskudztwo. Babcia niestety przegrała walkę, a mój młodszy brat miał guza w głowie, który odrastał po każdym wycięciu, bo nie mogli wyciąć całego, bo to było zbyt niebezpieczne. A miał chyba z 5 operacji i wreszcie wycieli wszystko ponad 2 lata temu, ale niestety coś uszkodzili przy tym i teraz nie może chodzić i słabo mówi. Ostatnio miał badania kontrolne i na szczęście po guzie nie ma śladu, ale niestety jakiejś poprawy nie widać. A każdego telefonu od mamy boję się, żeby znów nie usłyszeć, że brat w śpiączce! Niestety u nas też stres już będzie zawsze:-( Zdrówka dla Was! Dla nas i dla wszystkich!
OdpowiedzUsuńWspółczuję Ci bardzo takich przeżyć, w szczególnosci wtedy kiedy chodziło jeszcze o małego... zreszta co do tego żadne okolicznosci nie są bardziej lub mniej sprzyjające...:(Dużo zdrówka życzę;*
OdpowiedzUsuńWiem, niestety wiem, dlaczego napisałaś ten post :(
OdpowiedzUsuńWe wrześniu wyczułam w piersi zgrubienie. Rzeczywiście "coś" tam było, potwierdziła moja pani ginekolog i wystawiła skierowanie do chirurga onkologa... Ja czekałam 3dni na wizytę i tego stresu, tych myśli nie zapomnę do końca życia. Na szczęście u mnie rozeszło się po kościach. Ale ta ulga była nie do opisania.
W mojej rodzinie było i jest niestety dużo zachorowań. Co roku przekazujemy nasz jeden procent szczecińskiemu hospicjum, któremu bardzo dużo zawdzięczamy, kiedy chorowała moja Babcia...
I tak Cię podziwiam za tę radość i chęć do życia :) Niektóre to by się długo nie pozbierały...a o adopcji już w ogóle by nie pomyślały. Dbaj o siebie cały czas i nie zmieniaj się :) Na niektóre wydarzenia w życiu niestety nie mamy wpływu.
OdpowiedzUsuńBadajmy się. Róbmy badania krwi przynajmniej raz w roku. To tam jest wszystko napisane.
OdpowiedzUsuńNiewątpliwie przeżyłaś koszmarne chwile... Bardzo Ci tego współczuję. Masz również rację - każdego roku tak wiele osób dowiaduje się o strasznych rzeczach, które dzieją się z jego zdrowiem...Nagle zaczynamy sobie wyrzucać, obwiniać siebie za wszystko co się w życiu zrobiło i nie zrobiło, za styl życia i dietę, za wszystko co mogło mieć wpływ na zachorowanie, ale też rzeczy, które mogliśmy przeżyć, tylko jakoś tak...nie było nam po drodze...
OdpowiedzUsuńDobrze, że nie było to złośliwe...
Zdrowia!
Okropna choroba, której bardzo się boję. Koszmarem musiało być to, co czułaś czekając na te wyniki. Oby nigdy więcej nie przytrafiło się to Tobie ani Twoim bliskim. <3
OdpowiedzUsuń