Dzisiaj bez charakterystycznych dla mnie, przydługich wstępów. Mamy zimę
- dzieci chorują. Niekiedy bywa, że razem z nimi zainfekowana zostaje
również cała bliższa i dalsza rodzina. Poniżej sprzedaję kilka naszych
sprawdzonych sposobów na budowanie i wspieranie dziecięcej odporności.
Oczywiście, żaden z nich nie gwarantuje 100-procentowego powodzenia oraz całkowitej eliminacji przeziębień - ale może sprawić, że będziecie chorować rzadziej, krócej i zdecydowanie mniej "boleśnie".
1. Codziennie podajemy Bąblowi...drinka.
Ale
spokojnie - ten drink nie ma nic wspólnego z alkoholem! Jego składniki
to przegotowana woda, naturalny miód prosto z zaprzyjaźnionej pasieki, sok z cytryny i ewentualnie
przemycony w tym wszystkim ząbek czosnku. Myślę, że akurat o wyjątkowych właściwościach odżywczych i bakteriobójczych miodu nie trzeba już nikogo przekonywać - od siebie dodam więc tylko tyle, że ponoć poza wszystkimi zastosowaniami leczniczymi wpływa też korzystnie na poprawę apetytu i pracę mózgu (ze względu na zawartość glukozy, stanowiącej paliwo dla szarych komórek).
Miksturę taką przelewam do
słoika i pozostawiam przynajmniej na 4 godziny - a potem podaję Młodemu
codziennie chociaż pół szklaneczki. Jest to stara, sprawdzona receptura
Bąblowego dziadka - więc Junior sam wymyślił dla niej nazwę i mówi o
swoim ulubionym napoju "Dziadek z miodem" ;) Równie przyjemna i fajna jak jego picie - jest też oczywiście sama pomoc przy przygotowywaniu i łączeniu wszystkich składników :)
2. Dbamy o odpowiednią temperaturę i wilgotność powietrza w mieszkaniu.
Nasz
pediatra od samego początku po stokroć powtarzał nam, że zdecydowanie
lepiej jest dziecko trochę wychłodzić, niż przegrzać. Jego słowa
potwierdziły się, kiedy Bąbel po którejś wizycie u moich rodziców wrócił
od nich do granic upocony, zakatarzony, z ogromnymi wypiekami na twarzy. Po
zbadaniu sprawy okazało się, że temperaturę w mieszkaniu podkręcili aż
do 28 stopni (!) - podczas gdy u nas panuje zawsze to optymalne dla
dziecka 21.
Poza tym,
mamy w pokoju Juniora nawilżacz. Generuje on zupełnie inne powietrze, którym
naprawdę przyjemnie się oddycha - a Bąbel nie budzi się w nocy z
płaczem, wysuszonym gardłem i przytkanym noskiem. Z drugiej strony - nie polecam też ustawiania go na maksymalne obroty, bo to z kolei skutkuje charakterystyczną rosą pokrywającą przedmioty i wilgotną "mgiełką", unoszącą się wszędzie wokoło.
3. Rodzinnie zażywamy tran - my w kapsułkach, a Junior w płynie.
Tran
towarzyszy nam praktycznie od 6. miesiąca życia Bąbla - przy czym
zaznaczam, że zawsze trzeba skonsultować jego podawanie z lekarzem i
absolutnie nie wolno podawać tranu dziecku, które już przyjmuje witaminę
D pod inną postacią (bo wtedy można doprowadzić do jej
przedawkowania).
Muszę
przyznać, że jakiś czas temu zdecydowaliśmy się na zmianę naszego tranu.
Aktualnie podajemy Bąblowi specyfiki z Domowej Apteczki - ponieważ w
niczym nie przypominają one tradycyjnych tranów o oleistej konsystencji i
charakterystycznym rybim posmaku, natomiast również są bogatym źródłem kwasów omega-3 i witamin rozpuszczalnych w tłuszczach (A, D oraz E). Więcej informacji o zbawiennym, dobroczynnym wpływie kwasów omega znajdziecie w artykule "Kwasy omega - czym są, rodzaje, właściwości, niedobór", który stanowi pewnego rodzaju kompendium wiedzy na ten temat.
Nasze mają pyszny smak maliny oraz owoców tropikalnych, a swoim wyglądem i konsystencją przypominają syrop.
Kiedyś spróbowałam ich nawet sama w ramach eksperymentu - i faktycznie
ani trochę się po nich nie "odbija", a doznania okazały się dla moich
kubków smakowych bardzo przyjemne. Widać to zresztą również na zdjęciach
po minie Bąbla - ponieważ zawsze podczas ich zażywania towarzyszy mu
uśmiech na twarzy, okrzyki "mniam, mniam!" i dokładne oblizywanie
łyżeczki aż do momentu, w którym będzie idealnie czysta ;) Prawda
jest taka, że żaden z wcześniej podawanych tranów nie spotkał się u
niego z aż tak entuzjastyczną reakcją.
Oprócz tego trany z Domowej Apteczki nie zawierają cukru. Jest to dla nas szczególnie ważna cecha, ponieważ nasze dziecko robi się po
nim niesamowicie pobudzone, nerwowe i trudne do opanowania - toteż unikamy jakiegokolwiek "dosładzania" jak ognia piekielnego. Odpowiada
nam też ich gęstość - nie spływają z łyżeczki, a więc są zdecydowanie
łatwiejsze w aplikacji. Istnieje też bardzo niewielkie
prawdopodobieństwo rozlania syropku przez Juniora, który aktualnie znajduje
się na etapie "Ja SAM!" i nie pozwala komukolwiek wyręczyć się w tej
czynności.
Wydaje mi się, że w tych czasach podawanie dziecku tranu jest jeszcze
bardziej uzasadnione, niż dawniej. Kiedyś był to raczej wynik tradycji i
obiegowych opinii przekazywanych sobie z pokolenia na pokolenie -
natomiast w tej chwili zasadność takich działań jest już potwierdzona licznymi badaniami naukowymi.
Wskazują one zresztą nie tylko na jego zbawienne działanie na układ
immunologiczny - ale również na mocne kości, pracę mózgu, pamięć i
koncentrację, co w przypadku dzieci jest przecież szczególnie istotne
dla ich prawidłowego rozwoju.
4. Ubieramy warstwowo i adekwatnie do warunków atmosferycznych.
Tutaj
zasada dotycząca zagrożeń płynących z przegrzewania również jak
najbardziej obowiązuje. W mieszkaniu ubieramy Młodego w tyle samo
warstw, ile mamy na sobie - natomiast podczas spaceru zakładamy mu o
jedną dodatkową warstwę więcej. Staramy się, żeby jego ubrania były
raczej oddychające i przewiewne - wykonane z bawełny lub z dodatkiem włókien
bambusowych - natomiast wszelkie sztuczności i "plastikowe" domieszki
ograniczamy do minimum, żeby uniknąć nadmiernego pocenia.
Z
odpowiednim strojem na dwór wiąże się oczywiście potrzeba codziennych
spacerów na świeżym powietrzu - ale o tym pisałam już w swoim marcowym poście, więc odsyłam Was tam, bo od tamtej pory nic się w naszym podejściu nie zmieniło :)
5. Nie wychowujemy sterylnie i w idealnej czystości.
Kiedy
Bąbel jest czymś umorusany od stóp do głów - jest też najszczęśliwszy! ;) Ma
kontakt z piachem, kurzem, błotem, wodą w kałużach czy psią sierścią - ponieważ prawda jest taka, że w pierwszych latach życia dziecko w dużej mierze kształtuje swój układ odpornościowy właśnie przez "obcowanie" z drobnoustrojami.
Oczywiście nie oznacza to, że nasze mieszkanie obrasta brudem i kilkucentymetrową warstwą kurzu ! Ale na przykład nigdy nie dezynfekowałam Bąblowych zabawek czy gryzaków jakimiś specjalnymi płynami tudzież innymi preparatami - zawsze wystarczyła mi do tego ciepła woda z odrobiną mydła i przyznaję, że nie robiłam tego również zbyt często. Butelki i naczynia też sterylizowałam i bardzo skrupulatnie wyparzałam jedynie do 6. miesiąca życia - natomiast potem po prostu je myłam i od czasu do czasu przelewałam wrzątkiem.
6. Dość często zmieniamy klimat.
Jako rodzina włóczykijów uwielbiamy podróżować! Niesie to ze sobą nie tylko liczne atrakcje turystyczne i poznawanie nowych miejsc - ale również częste zmiany otoczenia i warunków atmosferycznych, do których organizm musi się przystosować. Dla odporności dziecka - to naprawdę świetne "ćwiczenie" i całe mnóstwo bodźców mobilizujących układ immunologiczny do prawidłowych reakcji obronnych. Oczywiście dla malucha w wieku Bąbla najbardziej wskazane są wycieczki nad morze (ze względu na nasycenie tamtejszego powietrza jodem) - ale dobrze zadziała też wyjazd w góry czy nad jezioro w zupełnie innym rejonie kraju.
U nas ogólnie podobne sposoby na wzmacnianie odporności! :)
OdpowiedzUsuńTo chyba jedynie potwierdza, że (przeważnie) okazują się skuteczne ;)
UsuńMnie rodzice sterylnością załatwili kiedyś :D. Non stop miałam jakieś pleśniawki w ustach, bo wszystko miałam wyparzane. Ale trzeba im wybaczyć - byłam pierwszym i wyczekiwanym dzieckiem :).
OdpowiedzUsuńMnie to załatwili przesadą, wiecznym bieganiem po lekarzach nawet przy najlżejszej infekcji i nieustającą antybiotykoterapią "na życzenie". Jak widać, żadna skrajność nie jest dobra i pożądana :)
Usuńświetne rady- lepiej zapobiegać niż leczyć :) a "Dziadek z miodem" faktycznie jest super wzmacniaczem odporności :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
http://zyciejakpomarancze.blogspot.com/
Profilaktyka przede wszystkim - bo jak się nie zadziała zapobiegawczo i odpowiednio wcześnie to potem ciągnie się takie choróbsko w nieskończoność. My robimy wszystko, żeby uniknąć podawania Młodemu antybiotyków - więc takie naturalne sposoby szczególnie sobie cenimy :)
UsuńMoja córka mogłaby litrami pić herbatkę z miodem i cytryną, tran bardzo lubi, zwłaszcza ten nowy smak - brzoskwinia z marakują chyba, ubieram ją odpowiednio do pogody i nie przegrzewam :)
OdpowiedzUsuńBrzoskwini z marakują jeszcze nie próbowaliśmy - ale jeśli jest tak samo pyszny jak te dwa które mamy, to po wyczerpaniu naszych zapasów też się chętnie na niego skusimy :)
UsuńJa mam dzieci, które non stop chorują. Co byśmy nie robili to i tak chorować będą, bo maja stały kontakt z dziecmi z przedszkola i zlobka, ale oczywiscie zgadzam sie z Twoim tekstem. Te sposoby na pewnonie zaszkodzą, a wielu dzieciakom mogą pomoc
OdpowiedzUsuńNo tak, sytuacja po posłaniu dziecka do żłobka czy przedszkola faktycznie może się diametralnie zmienić - zwłaszcza że niektórzy rodzice nic sobie nie robią z ryzyka i prowadzą do tych placówek nawet dziecko chore i z gorączką...
UsuńMy od jesieni pijemy codziennie odstaną wodę z miodem i cytryną i (tfu, tfu) na razie obeszło się bez wirusów, a bardzo się ich bałam w ciąży. Tylko co do temperatury w domu nie możemy się dogadać, bo mnie jest ciągle gorąco, a mężowi zimno, ale nie ma wyjścia, teraz musi mi (nam) ustępować ;)
OdpowiedzUsuńU nas jest właśnie odwrotnie - ja wieczny zmarzluch, a mąż lubi chłodek ;) Ale akurat ta temperatura 21 stopni nam obojgu odpowiada - choć pewnie jest to kwestia przyzwyczajenia, bo na początku też miałam ochotę trochę ją podkręcić od czasu do czasu ;)
UsuńŚwietne porady! Znam jeszcze przepis na syrop z cytryny, imbiru i miodu, czyli zamiast czosnku, imbir :). Dobrze robi też czosnek w kapsułkach w okresach przeziębieniowych :). Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńZ imbirem też czasami robimy - tyle że dla siebie, bo Młody już imbiru nie trawi ;)
UsuńMy też się lubimy z miodkiem:)
OdpowiedzUsuńNiestety kiedy dzieci zaczynają przedszkola/szkoły to często z choróbskami nie ma szans... Zwłaszcza tu gdzie liczy się PRZEDE WSZYSTKIM frekwencja. Chore nie chore do szkoły musi chodzić:(
Na szczęście w Polsce tak nie jest - a przynajmniej nie przypominam sobie, żeby nauczyciele kładli największy nacisk na obecność. Jeżeli dawało się potem radę wszystkie zaległości nadrobić i być na bieżąco - to nie trzeba było pędzić do szkoły z grypą. Nawet powiedziałabym, że było to wręcz niemile widziane w oczach grona pedagogicznego. (Chyba że coś się zmieniło - bo od mojej własnej edukacji i praktyk w przedszkolu już trochę czasu upłynęło).
UsuńU nas, poza tranem, jest identycznie.
OdpowiedzUsuńSzczególnie zwracam uwagę na temperaturę w domu i odpowiedni ubiór.
Brawo Ty ! :) Z moich doświadczeń wynika, że jeszcze warto powiedzieć o tym innym osobom, które od czasu do czasu opiekują się dzieckiem (np. dziadkom) - bo czasami my dbamy, staramy się nie przegrzać i zapewnić optymalne warunki - a oni to wszystko niweczą w ciągu jednego popołudnia, urządzając "tropiki" :(
UsuńSwietne porady. My wiekszosc z nich stosujemu u siebie. Jedynie tranow nie stosujemy. Zamiast tego dostarczamy mnostwo witamin w postaci warzyw i owocow;)
OdpowiedzUsuńWiem, że punkt "warzywa i owoce" lub "zdrowa, zbilansowana dieta" też powinien się tutaj znaleźć - z tym że w naszym przypadku nie byłby on niestety do końca prawdziwy. Nasz Bąbel jest okrutnym niejadkiem - już nawet pediatra się poddał, przestał z tym u niego walczyć i stwierdził, że "to chyba taki typ". Nawet bułkę z masłem czasami ciężko mu wcisnąć - a warzywa i owoce pozwala sobie przemycić raz na przysłowiowy "ruski rok". Wielu metod już próbowaliśmy - jednak kończy się to zwykle tym, że już zupełnie się buntuje i nie chce jeść. W sumie też taka byłam jako dziecko - więc mam nadzieję, że z czasem mu to minie :)
UsuńI my działamy podobnie, a miód Tygrys mógłby pochłaniać w ilościach znacznych, niczym Puchatek. Mojej mamie ciągle tłumaczę, że Młody nie lubi ciepła i nie trzeba Mu nakładać ciepłych bluz w domu. Nie dociera niestety.
OdpowiedzUsuńJa swoim rodzicom początkowo starałam się wytłumaczyć to na spokojnie, podając logiczne i przekonujące argumenty. Po kilku próbach rzucania grochem o ścianę - po prostu nie wytrzymałam i nawrzeszczałam. Metoda nieco drastyczna - lecz od tamtej pory już powtarzać nie muszę ;)
UsuńWczoraj opublikowałam post na ten sam temat :)
OdpowiedzUsuńI wyszło na to, że mamy podobne sposoby na wzmacnianie odporności naszych maluszków :)
Ooo, no to biegnę do Ciebie poczytać :) Podejrzewam, że u większości rodziców te sposoby są do siebie zbliżone - choć może nie wszyscy tran podają, co akurat moim zdaniem jest bardzo potrzebne. Znam też jedną mamę, która swoje dziecko "hartuje" w zimnej wodzie - i faktycznie maluch zdrowy jak ryba, ale sama chyba bym się nie odważyła na takie metody ;)
UsuńOj, odpornosci u nas ostatnio brak. I to mimo zapobiegania (jak u Was) , ciagle ktos choruje. Pewnine dlatego,ze pogoda sprzyja chorobskom. Zdrowka zycze ;) !
OdpowiedzUsuńWiesz, u nas też nie zawsze te wszystkie starania przynoszą pożądane efekty. Ja na przykład pisząc ten post walczę z zapaleniem krtani - a też niby tran biorę, herbatkę z miodem piję i generalnie wszystkie te punkty regularnie realizuję. Czasami choróbsko okazuje się po prostu silniejsze, ale i tak warto próbować mu zapobiec :) Zdrówka - nawzajem! :*
UsuńOj, z tą za wysoką temperaturą w domu, to znam sprawę :/ U nas zawsze około 20-21 stopni, a moi teściowie grzeją jak w saunie i też, jak ostatnio u nich byliśmy, to natychmiast się dziecko rozchorowało. Ale teściowej nie przetłumaczysz, jak mówimy, że mają za gorąco, to odpowiada "wydaje wam się"... I już się boję, co będzie jak pojedziemy w okresie świątecznym ich odwiedzić :/
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem jest na to jeden sposób - mały emocjonalny szantaż. Ja swoim rodzicom powiedziałam wprost, że jeżeli nadal będą utrzymywać w swoim mieszkaniu takie tropikalne temperatury - to po prostu nie będziemy tam z Bąblem przychodzić. Oni jak najbardziej mogą nas odwiedzać - ale my do nich nie pójdziemy, bo po dziecku i po nas dosłownie wszystko "płynie", a ubrania lepią się, jakby były dosłownie przed chwilą wyciągnięte z pralki. Takie postawienie sprawy podziałało - i teraz starają się przestrzegać naszych norm ;)
UsuńU nas odporność coraz większa, zero antybiotyków, ostatnia poważniejsza choroba (zapalenie krtani) złapała Tosię nad morzem. W tym roku szkolnym nie opuściła jeszcze ani jednego dnia w przedszkolu. Oby tak dalej!
OdpowiedzUsuńTo świetnie ! :) A masz może jeszcze jakieś inne sprawdzone metody, które nie zostały wymienione w poście? Bardzo chętnie o nich poczytamy ;)
UsuńZawsze powtarzam lepiej zapobiegać niż leczyć, a niestety u nas non stop jakies choroby. Porady świetne i sama je stosuję podobnie jak tran, który tez pijemy dokładnie tej firmy co i Wy
OdpowiedzUsuńNiestety nie wszystkiego da się uniknąć i zawsze jakieś choróbsko się przyplącze - ale przy zastosowaniu wszystkich tych środków ostrożności na pewno wielu udaje się jednak uniknąć albo zdusić je w zarodku :) Odnośnie tranu wcale się nie dziwię - po raz pierwszy spotkałam się z takim specyfikiem w syropku i o tak pysznym smaku :)
Usuńhttp://niepoprawnipolitycznie.com/sciek-w-pigulce-czyli-cos-o-tranie/
OdpowiedzUsuńOstatnio znalazłam ciekawy artykuł na temat tranu. Radzę zapoznać się z nim��
Dziękuję za radę, zapoznałam się. Niemniej jednak artykuł (poza tym, że jest napisany w bardzo agresywnym tonie) trudno uznać mi za obiektywny - biorąc pod uwagę, że jego autorem jest znajomy jednego z producentów :)
UsuńJa nie podaje nic na odporność poza witaminą D w zimie i witaminą c. W tym sezonie działa Przemek jeszcze nic nie przywlókł z przedszkola poza katarem. Spacery, wietrzenie, temperatura z umiarem i działa.Sterylnie to u nas nie jest jak wiesz sama. Wiadomo jak to jest z odpornością trzeba ją nabyć. Pamiętasz jak sama w ciąży wiecznie smarkałam i byłam chora? Teraz odpukać spokój oby tak dalej. całusy dla Was:*
OdpowiedzUsuńA tran to jest właśnie (przede wszystkim) źródło witaminy D - i też podajemy go w okresie jesienno-zimowym, kiedy nie ma aż tyle słońca, by organizm mógł sam tę witaminę wyprodukować :)
UsuńOdnośnie nabywania odporności - jak najbardziej się zgadzam. Aczkolwiek kiedy sama byłam dzieckiem - rodzice nawet nie dawali mi szans na to, bym mogła sama tę odporność nabyć. Z każdym przeziębieniem od razu biegliśmy do lekarza - i nikt nie protestował, kiedy ten sięgał po kolejną receptę z antybiotykiem. W związku z tym chorowałam niemal non-stop - natomiast z czasem nawet antybiotyki przestały na mnie działać, bo organizm już się do nich przyzwyczaił i pozostawał na nie obojętny...To chyba najgorsze, co można zrobić - tak "walić" antybiotykami bez opamiętania...Całe szczęście teraz podejście większości lekarzy i rodziców jest już zupełnie inne.
Nie podawalam nic... mysle, ze odpornosc mozna sobie "wyrobic" a przy normalnym odzywianiu i przestrzeganiu pewnych zasad mozna uniknac wielu infekcji i nie wspomagac sie "lekarstwami".
OdpowiedzUsuńSwoja droga w Niemcowie nie ma takiej ilosci reklam i sprzedazy parafarmaceutykow. Polska bije Europe na glowe!
Zdecydowanie jestem za naturalnymi metodami naszych babek- "glupi" rosolek ugotowany z jarzynami i na maly ogniu czyni cuda! :)
Jasne, wszystko racja - tylko powiedz to dziecku, które na ten rosołek z jarzynami nawet nie chce spojrzeć :) U nas niestety sytuacja jest o tyle trudna, że Bąbel to straszny niejadek, na którego żadne prośby, groźby ani nawet przekupstwa zupełnie nie działają. Do pierwszego roku życia jadł wszystko i z wielkim entuzjazmem - a potem nagle apetyt jak nożem uciął...W takiej sytuacji dodatkowa suplementacja jest moim zdaniem potrzebna - zwłaszcza że co jakiś czas robimy mu z zalecenia lekarza podstawowe wyniki i faktycznie na przestrzeni ostatnich miesięcy widać poprawę (niewielką - ale jest).
UsuńA podawanie tranu podpowiedział nam nasz pediatra, który jeszcze nigdy nie naciągnął nas na nic, co byłoby zbędne lub mogłoby zaszkodzić - często wręcz odradzał, jeżeli uznawał dany specyfik za niepotrzebny, więc nie sądzę, by chodziło mu tutaj o nabicie kabzy przemysłowi farmaceutycznemu ;)
No i teraz mam dylemat... Z jednej strony mojemu móżdżkowi przydałoby się trochę miodku, ale z drugiej moja pupa ma go aż za dużo ;)
OdpowiedzUsuńNo proszę Cię ! Widziałam Twoje zdjęcia na blogu - i nie wmówisz mi, że masz gdziekolwiek jakikolwiek nadmiar tkanki tłuszczowej ;)
UsuńU nas też tran, witaminka C oraz probiotyki działają cuda, bo już od początku września Junior nie miał nawet kataru! Nie mówiąc o innych choróbskach. Także działa i polecam :)
OdpowiedzUsuńProbiotyki podawaliśmy, kiedy Bąbel miał problemy brzuszkowo-jelitowe - i faktycznie wszystko się po nich pięknie unormowało. No i oczywiście jako osłona przy kuracji antybiotykowej - ale tej staramy się unikać za wszelką cenę i najpierw wyczerpujemy wszystkie inne, mniej inwazyjne opcje.
UsuńOsobiście wiele bym łyknęła żeby poprawić odporność, ale moi wybredni chłopcy nie wypiją ani takiego drinka ani też nie chcą tranu :( Jak mi się uda to dorzucam im do soku kilka kropel witaminy C, oprócz tego dostają żelki z witaminami :)
OdpowiedzUsuńJeśli faktycznie są tacy oporni - to i Tak chwała dla Ciebie, że robisz wszystko, co jest w Twojej matczynej mocy :)
UsuńLekarze jeszcze zalecają codziennie wietrzenia mieszkania. Muszę przyznać, że punkt 6 trochę zaniedbujemy. Tran też podaje swojemu malcowi.
OdpowiedzUsuńZgadza się, wietrzenie też jest jak najbardziej wskazane :) My akurat z punktem 6 nie mamy żadnego problemu - bo wszyscy posiadamy taką naturę, która nie pozwala nam długo wysiedzieć w jednym miejscu ;)
Usuńu mnie sprawdza się tran, witamina C i świeże powietrze w dużych ilościach ;-) dzieciaki chorują, ale nie tak często i nie tak mocno jak inni
OdpowiedzUsuńTran i witamina C sprawdzają się bardzo dobrze również w naszym wypadku! Jeśli chodzi o czosnek to byłabym z nim ostrożna, ponieważ może on podrażnić układ pokarmowy dziecka.
OdpowiedzUsuń