Niepłodność to taki charakterystyczny stan w ludzkim
życiu. Gdybym miała go jakoś krótko określić, nazwać i podsumować - do
głowy przychodzą mi w pierwszej kolejności słowa "POCZEKALNIA" oraz
"ZAWIESZENIE".
Bo z
jednej strony usilnie starasz się zająć czymś ręce i głowę, odwrócić
czymś uwagę od własnych pesymistycznych myśli - a z drugiej tak czy siak
wciąż na coś czekasz: na wyniki, kontrolną wizytę u lekarza, miejsce w
szpitalu, zabieg, kolejny monitoring cyklu...A najbardziej oczywiście na to upragnione,wytęsknione maleństwo!
Czasami wręcz chciałabyś
uciec jak najdalej od tego wszystkiego - ale nie możesz... Jesteś
uziemiona. Jeżeli w niewłaściwym momencie wyjedziesz na wakacje, na
chwilę odpuścisz leczenie, machniesz ręką na zlecone badania - bardzo
prawdopodobne, że przez długi czas będzie towarzyszyło Ci poczucie winy
oraz przekonanie, że to mógł być właśnie TEN szczęśliwy, jedyny w swoim
rodzaju cykl, który już nigdy więcej się nie powtórzy...Psychicznie też często tkwisz w jakiejś bliżej nieokreślonej próżni. Miotasz się pomiędzy stanem pełnej euforii i pewności, że tym razem w końcu się uda - a poczuciem totalnej pustki, beznadziei i rozżalenia, że los i choroba obchodzą się z Tobą tak paskudnie...
Paradoksalnie, zbliżające się Boże Narodzenie to czas szczególnie znienawidzony
przez większość znanych mi niepłodnych par...
To
czas spotkań w większym lub mniejszym rodzinnym gronie, które nie
zawsze wie o naszych problemach (a nawet jeżeli wie - to często nie
potrafi zachować się taktownie i adekwatnie do sytuacji).
To czas, kiedy
przy świątecznym stole zasiada obok nas kuzynka ze swoim słodkim kilkumiesięcznym niemowlakiem albo szwagierka z pękatym ciążowym
brzuchem (którego być może nawet każe nam raz po raz dotykać, żebyśmy mogły się od
niej "zarazić").
To czas dzielenia się opłatkiem oraz składania sobie
świątecznych życzeń - wśród których niemal na pewno usłyszymy o
"powiększeniu się rodzinki", "maluszku do kompletu" albo "bocianach, co
to nawet zimą przylecieć potrafią"...
W mniej optymistycznym scenariuszu
mogą trafić się również głupie docinki, uwagi o "strzelaniu ślepakami"
albo inne takie kwiatki, za które najzwyczajniej w świecie masz ochotę
walnąć swojego rozmówcę w gębę - i tylko cała ta uroczysta świąteczna
otoczka Cię przed tym powstrzymuje...
Jak
to przetrwać? Jak nie dać sobie jeszcze bardziej popsuć tej świątecznej
atmosfery -
i cieszyć się nią mimo wszystko, bez względu na inne
okoliczności?
Jak sprawić, żeby niepłodność nie była niczym ten przebrzydły Grinch z popularnej bajki,
który odebrał ludziom całą radość i czar Bożego Narodzenia?
Strategia
nr 1. Możesz obracać wszystko w żart, przygotować sobie kilka ciętych
ripost na tego typu zaczepki i nie pozostawiać na swoim rozmówcy nawet
suchej nitki. To trochę taka "obrona przez atak" - niekiedy bywa
brutalna, lecz przeważnie skuteczna. (UWAGA! - w towarzystwie sporej
ilości czerwonego wina, może prowadzić do eskalacji negatywnych emocji. )
Strategia
nr 2. Możesz zupełnie unikać jakichkolwiek rodzinnych spotkań -
sporządzić sobie w myślach całą listę przekonujących pretekstów i na
przykład z samego rana w Wigilię wmawiać swojej rozżalonej babci, że nie
pojawisz się u niej, bo dopadła Cię paskudna jelitówka.
Strategia
nr 3. Możesz przybyć na rodzinną imprezę z przyklejonym do twarzy i
przestudiowanym przed lustrem uśmiechem - a zaraz po wyjściu beczeć całą
drogę do domu i zasmarkać dokumentnie jedyną elegancką marynarkę
swojego męża.
Strategia
nr 4. Możesz się upić w sztok dla zagłuszenia własnego bólu i niczego potem nie pamiętać - a w drodze powrotnej na tę jedyną elegancką marynarkę swojego męża...zwymiotować (lecz osobiście nie polecam tej opcji, chociażby ze względu na towarzyszącego Ci nazajutrz potężnego kaca).
Strategia
nr 5. Możesz zadzwonić widelcem w kieliszek kilka razy - jak przy
wznoszeniu toastu - a potem na stojąco oznajmić wszystkim obecnym, że
staracie się o dziecko, lecz Wam nie wychodzi. I jeszcze - że jeżeli
ktokolwiek po raz setny ten temat przy Tobie poruszy, to bardzo szybko
podzieli tragiczny los wigilijnego karpia. (Poniekąd uważam, że jest to opcja najwłaściwsza i najbardziej optymalna - o czym pisałam zresztą tutaj i podawałam konkretną argumentację przemawiającą za takim rozwiązaniem).
foto: internet |
Wszystkie wyżej wymienione strategie na pewnym etapie swojego życia przetestowałam i sprawdziłam na własnej skórze. Z perspektywy czasu (i mając małego Bąbla przy
sobie) już faktycznie umiem mówić o tym z humorem i dystansem - ale
dawniej wcale nie było mi z tego powodu wesoło, a każdy śmiech był
jednocześnie śmiechem przez łzy...
Więc teraz tak zupełnie poważnie...
Nie
dajcie wmówić sobie w ten świąteczny czas, że nie mając dziecka
jesteście w jakiś sposób gorsi, mniej warci, mniej zasługujący na
szacunek i magię Bożego Narodzenia (nawet jeżeli wszystko wokół
sugeruje, że to obecność dzieci tworzy tę magię - i że z dziećmi
świętowanie nabiera całkiem innego, głębszego sensu i znaczenia...)
Nie
pozwólcie innym ludziom drwić z Waszych problemów czy naruszać Waszej prywatności, intymności oraz osobistej strefy komfortu - nawet jeżeli robią to w trosce o Was, w dobrej
wierze i jeżeli ich niewłaściwe zachowanie wynika z niewiedzy oraz braku
świadomości, czym jest niepłodność...W takiej sytuacji po prostu ich uświadomcie - i wyznaczcie im konkretne granice, których absolutnie nie powinni przekraczać. Jestem przekonana, że jeżeli porozmawiacie z bliskimi Wam osobami zupełnie otwarcie - ich natarczywe pytania i zaczepki ustąpią miejsca towarzyszeniu Wam oraz kibicowaniu na tej krętej i trudnej drodze ku rodzicielstwu.
I
pamiętajcie, że już stanowicie rodzinę! Tak, dobrze czytacie! Dwoje
kochających się i wspierających ludzi to już RODZINA - i Święta tej
rodziny mogą być cudowne, wyjątkowe i niepowtarzalne nawet jeżeli nie pojawiło się w niej dziecko. Bo powiem Wam zupełnie
szczerze, że to wcale nie dziecko ani nie rodzicielstwo czyni święta jeszcze bardziej
zaczarowanym czasem w roku - tylko raczej nasze nastawienie, sposób
myślenia oraz perspektywa, którą sami przyjmiemy...Dlatego - cieszcie się sobą nawzajem!
Dzięki Ci za ten tekst! Ja mam trochę obaw przed świętami. Bo mimo, że rodzice i brat z żoną wiedzą, że nie wychodzi, to jakoś zawsze życzą tego dzidziusia :/ ale to jakoś można przeżyć. Tylko babcia której powiedziałam że kolejnego prawnuka nie doczeka się pewnie szybko, jakoś do wiadomości nie przyjmuje i zawsze słyszę że ci będą mieli dziecko, tamta już urodziła. A my wciąż nic. No i moja kuzynka jest w 4mcu... Trochę to męczące, bo w sumie my teraz jakby nic nie robimy. Ja trzymam dietę i biorę leki. Mąż ma też całkiem ok wyniki. I sama mam jakieś wyrzuty sumienia, bo mogłabym"coś" robić, ale w sumie nie wiem co. I tak w kółko. I wszędzie wokół siebie widzę brzuchy.. Pewnie wiesz o co chodzi.. Także nie jest to fajny czas.. Niby chce spędzić czas z najbliższymi a jednak z drugiej strony wolałabym siedzieć w domu z mężem... Pozdrawiam cieplutko!
OdpowiedzUsuńWiem o co chodzi - wiem doskonale. Z niepłodnością generalnie jest tak, że te zaokrąglone brzuchy widzi się dosłownie wszędzie - jakby się miało jakiś radar specjalnie na nie ustawiony i wyczulony. Trochę tak jak z łysym, który cierpi przez brak włosów - a wszędzie wokół widzi tylko wyjątkowo bujne i gęste fryzury. Mam nadzieję, że nie będzie tak źle, jak Ci się wydaje. A jeśli okaże się, że jednak jest to wszystko dla Ciebie nie do przejścia - to może rzeczywiście rozważcie pozostanie w domu, we własnym gronie. Czasami nie ma sensu się męczyć psychicznie. Buziaki :*
UsuńPrzyklejony uśmiech nie pomógł mi ani razu,za każdym razem słyszałam albo pytania albo życzenia, żeby wreszcie był dzidziuś......
OdpowiedzUsuńJa po jakimś czasie się na to uodporniłam - i czasami wręcz odpowiadałam komuś, że skoro tak bardzo mu się dzidziuś marzy - to niech sam go sobie "zrobi"...Taka bezczelna byłam!
UsuńMy dopiero zaczynamy starania, ale mam dziwne wrażenie, że jeżeli do przyszłych świąt nic z tych starań nie wyniknie to znowu stracę tą magię, którą ledwo co udało mi się odzyskać. Wiem, że ludzie starają się o dzieci latami a ja dość dziecinnie twierdzę, że będzie mi ciężko znieść kilka miesięcy starań. Po prostu od dziecka wiedziałam kim chcę być, już w gimnazjum miałam silną potrzebę bycia mamą, która dojrzewa we mnie cały czas. Mam tylko nadzieję, że ta siła i determinacja się pojawią, gdy będzie taka potrzeba.
OdpowiedzUsuńLudzie różnie reagują i mają różną wytrzymałość psychiczną - jednych nawet 5 lat bezskutecznych starań nie złamie, a dla innych już kilka miesięcy może być prawdziwą katorgą. Oby ta siła i determinacja wcale nie była Ci potrzebna - albo ewentualnie przydała się jedynie w samym byciu mamą, a nie w leczeniu i długim oczekiwaniu :*
UsuńMoj brat z zona od ponad 5 lat sie staraja i w tym roku bratowa byla w koncu w ciazy.... Prez 10 tygodni.. Serce nie zaczelo bic. Ja o ich problemie dowiedzialem sie nie tak dawno. Na poczatku sam probowalem pytac dlaczego nie chca itp. Pozniej jednak zdalem sobie sprawe ze moga miec problem. Gorzej ze starszymi pokoleniami w rodzinie. Jak po raz enty babka zaczela mnie wypytywac czy czegos nie wiem i zssugerowalem problem, to z jej glosu wychodzilo ze powinni wziac rozwod koscielny. Dosadnie tak nie powiedziala, ale bylo blisko. Uwazam, ze rozwiazanie z widelcem faktycznie okazalo by sie najlepsze, jednak reakcji innych przewidziec sie nie da. Dodatkowo, do takiego wyznania potrzeba niesamowitej odwagi. Pozdrawiam;)
OdpowiedzUsuńStrasznie mi przykro :( I masz rację, że te najstarsze pokolenia są zwykle najbardziej uciążliwe i nie mają pojęcia o niepłodności - w końcu za ich czasów nie był to aż tak ogromny problem. Moi dziadkowie akurat na szczęście stanęli na wysokości zadania, bardzo nas wspierali i oczekiwali razem z nami na naszego Adoptusia - ale z niektórymi podstarzałymi ciotkami musiałam toczyć niezłą batalię przy okazji każdego spotkania. Rozwód kościelny?! A to dopiero "świetny" pomysł! No jasne - potraktuj niepłodną osobę jak wybrakowany towar i wymień ją na inny, lepszy model...Ehhh,szkoda słów...
Usuńpięknie to napisałaś ;-)
OdpowiedzUsuńDziękuję - prosto z serca :)
UsuńSuper tekst:) Ja też przechodziłam chyba wszystkie etapy i w końcu zdecydowałam się podczas, którychś świąt powiedzieć głośnio, by nie życzyli mi już dziecka. Wszyscy myśleli, że po prostu nie chcemy powiększyć swojej rodziny i nawet nie wyprowadzałam z błędu - miałam święty spokój! Czasami warto otwarcie powiedzieć co chcemy lub czego nie chcemy i walczyć o swój spokój duszy a nie martwić się tylko tym co inny powiedzą czy pomyślą - taki zdrowy egoizm:)
OdpowiedzUsuńBardzo dobre rozwiązanie - i świetnie, że do Twojej rodziny dotarło i że nie drążyła nadmiernie tego tematu. A nawet jeśli ktoś faktycznie wcale nie chce mieć dziecka - to przecież jego osobista decyzja i nic nikomu do tego. Posiadanie dzieci nie jest obligatoryjnym obowiązkiem ustawowym. A zdrowy egoizm - zawsze w cenie :)
UsuńWidzisz, temat na pewno bardzo trudny, ale może to tak samo być temat trudny dla osób nie dotkniętych niepłodnością. Mnie ostatnio na urodziny dziadek życzył córeczki... No i fajnie, sama bym chciała drugie dziecko, ale po moich ciążowo-porodowych przejściach to jest temat bardzo trudny. Mam wielką traumę, której nie umiem przezwyciężyć...
OdpowiedzUsuńNo jasne, że może być trudny również dla innych osób - i to nie tylko z przyczyn opisanych przez Ciebie, ale również dlatego, że np. dziecka nie planują, a mimo to czują wokół siebie nieustającą zewnętrzną presję. "No jak to - nie mieć dziecka?! Przecież dziadkowie chcą bawić wnuki!" - lub coś w tym stylu...Jak można w ten sposób manipulować emocjami i usiłować za wszelką cenę wpłynąć na czyjeś decyzje...Nie rozumiem tego...A Twojej traumie wcale ani trochę się nie dziwię - i życzę Ci, żebyś sobie z nią poradziła :*
UsuńLudzie chcą dobrze, kierują się życzliwością, składają serdeczne życzenia, jednak w przypadku, kiedy mówimy o niepłodności, to właśnie one najbardziej bolą. Przecież my również tego tak bardzo pragniemy, a jednak nie jest nam w danej chwili dane. Przed rodzinnymi spotkaniami trzeba zatem założyć kilka warstw ochronnych, nie dać sobie wmówić, że w czymś jest się gorszym. A może my sami składając komuś życzenia, też naruszamy jakiś intymny ból, nie wiadomo...
OdpowiedzUsuńDlatego ja zawsze składając życzenia staram się nie wymieniać żadnych konkretnych rzeczy, dóbr i przymiotów - tylko raczej mówię bardzo ogólnie o spełnieniu wszystkich marzeń i celów, które są ważne dla danej osoby. Niech ona już sama sobie dopowie, jakie te marzenia i cele będą - bo faktycznie jednym nieopatrznym i nieprzemyślanym słowem możemy bardziej kogoś zranić, niż podbudować...
UsuńRodzina chce zawsze dobrze, ale nie raz kolejne życzenia związane z tym, co dla niektórych potrafi być trudne nie należy do przyjemności. Czasem człowiek powinien zastanowić się, czego komu życzy.
OdpowiedzUsuńWłaśnie o to chodzi - zwłaszcza jeżeli sytuacja powtarza się już któryś rok z rzędu i w zasadzie już wiadomo, że zaistniał jakiś problem.
UsuńJa zaczynam starania o dziecko, ale nie ukrywam, że drażni mnie nieco jakaś presja w otoczeniu, teksty "kiedy dziecko" "czemu jeszcze nie ma".
OdpowiedzUsuńBardzo poruszający emocjonalnie wpis, który dotyka także ważniejszych, indywidualnych aspektów.
Dziękuję.
Mnie na początku to tylko drażniło, potem kompletnie wyprowadzało z równowagi i dołowało, a na samym końcu - już tylko śmieszyło i puszczałam mimo uszu. Trochę czasu potrzeba, żeby przejść przez te wszystkie etapy. Powodzenia!
UsuńUważam, że problem mogą mieć nie tylko rodziny starające się o dziecko, ale samotni. Zwyczajnie nie pasują do naszych rodzinnych świąt
OdpowiedzUsuńSamotni, osoby o inne orientacji seksualnej (nieakceptowane przez rodzinę) i generalnie wszyscy ci, którzy w jakiś sposób odbiegają od "wizji" i oczekiwań ogółu. W teorii tacy jesteśmy niby miłosierni, tacy współczujący i wybaczający - a tak rzadko się te cechy potrafią w nas faktycznie objawić.
UsuńJeszcze kilka lat temu właśnie tak się czułam, jak opisałaś. Niemniej po ok.2 latach naszych starań zostało przekazane najbliższym (moja Mama nas wyręczyła, bo bynajmniej ja nie byłam w stanie), że sie staramy, że mamy problem, że poroniłam, że bardzo to przeżywamy i nie chcemy poruszać tematu dziecka. Od tamtego momentu wszelkie życzenia i rozmowy w tym temacie się zakończyły. Wśród znajomych zdarzały się "wisienki", które mówiły o "strzelaniu ślepakami", ale tym to sami powiedzieliśmy, co na temat tych tekstów myślimy i że nie życzymy sobie takich żartów, bo dla nas takie słowa są bolesne. Nigdy nie zapomnę zawstydzenia na twarzach tych osób.. Jednak zawsze najbardziej mnie irytowało i powodowało wewnętrzny wybuch wulkanu (i nadal tak jest), że ludzie spoza rodziny, z którymi widzimy się raz na rok bądź zagadamy o pogodzie, w pewnym momencie podchodzą i mówią, że byśmy w końcu zaczęli się starać o dziecko. Gdy odpowiadam, że nie możemy mieć dzieci, to oni od razu, że na pewno, jak sobie odpuścicie, to Wam wyjdzie. A drugi tekst, co rozkłada mnie na łopatki: "Zaadoptujcie, to od razu pojawi się Wasze!" Mam ochotę właśnie wtedy tak przyfasolić im w gębę, jak nie wiem! Oczywiście nie pozostawiam takich tekstów bez odpowiedzi i swego rodzaju reprymendy za takie idiotyczne myślenie.
OdpowiedzUsuńJak widać, ludzi się nie zmieni i to po naszej stronie leży jak będziemy z naszą niepłodnością żyć...
I właśnie dlatego czasami warto powiedzieć wprost (nawet cudzymi ustami) - bo inaczej niektórzy będą drążyć ten temat w nieskończoność, bez żadnego opamiętania - i za każdym razem wbijać swoje szpile coraz głębiej w serce...I zgadzam się, że trzeba od czasu do czasu kogoś zawstydzić, sprowadzić do pionu - i sprawić, żeby więcej takie teksty się go nie trzymały.
UsuńA te uwagi o adopcji to już w ogóle żenada - i widać od razu, że ktoś nie ma o temacie nawet bladego pojęcia. Dziecko adoptowane też jest NASZE - a jak słyszę "zaadoptujcie, bo DOBRO WRACA" - to już mi się nóż w kieszeni otwiera. Adoptuś jest dla rodziców dobrem i celem samym w sobie - a nie środkiem, który ma prowadzić do spłodzenia biologicznego potomstwa. Jak można traktować dziecko tak przedmiotowo?!
Kilka lat temu takie teksty pojawiały się u nas i to nie tylko na święta, ale na każdej uroczystości rodzinnej. Zawsze mówiłam, że będzie kiedy będzie. I tyle wystarczyło, by nie drażyli tematu. Teraz raz na jakiś czas ktoś pyta kiedy drugie, ale mieszkamy daleko od rodziny i takie sytuacje nie zdążają się już często. Z życzeniami na święta trzeba uważać, bo tak naprawdę nie wiemy jakie ludzie mają problemy.
OdpowiedzUsuńDokładnie. Ja miałam nawet taki etap, że zwyczajnie ZABRONIŁAM komukolwiek podchodzić do mnie ze świątecznymi czy jakimikolwiek innymi życzeniami. A jeśli jednak próbowali - to po prostu wychodziłam i życzyłam im udanej zabawy...
UsuńMy spędzaliśmy Święta w gronie osób najbliższych, będących w temacie, stąd oszczędzone nam były komentarze, pytania, złośliwości. Mimo to moment dzielenia się opłatkiem był bardzo trudny. Nie raz łzy polały się do barszczu. O ile moi rodzice i siostra mieli wyczucie, po prostu nic nie mówili, tylko ściskali. Za to teściowa... Nie ważne. Szkoda nerwów. Na szczęście to za nami, ale wiem, ile osób będzie przeżywało w te święta trudne chwile.
OdpowiedzUsuńMy też mamy to już na szczęście za sobą - ale jak sobie przypominam niektóre sytuacje to aż mnie w dołku ściska. Te wszystkie złote rady ("wyluzuj", "nie stresuj się", "odpuść na jakiś czas") są trochę tak, jakbyś kazał osobie chorej na nowotwór leczyć się jedynie ziołową herbatką - kompletnie do niczego nieprzydatne.
UsuńNo ciężki czas świąt... dlatego ważne, żeby rodzina jednak wiedziała o problemie. Wtedy nie będzie trudnych pytań.
OdpowiedzUsuńZgadzam się w 100%! I potem zarówno o niepłodności jak i o adopcji mówiłam prosto z mostu - choć kiedyś usłyszałam też "Jejku, chciało się Wam adoptować?!" No a komuś innemu chce się chodzić przez 9 miesięcy w ciąży, rodzić i wychowywać? Najgłupsze pytanie, jakie można zadać!
UsuńOprócz wymienionych przez Ciebie strategii zastosowałam też kiedyś niechcący wyjście nr 6. Rozpłakałam się natychmiast po usłyszeniu życzeń "żeby za rok było nas więcej". Sama byłam tym zdziwiona, bo ja raczej nie z tych, co to beczą przy byle okazji - ale może właśnie dlatego podziałało. Po chwili martwej ciszy nastąpiła zmiana tematu, a i życzenia tego typu się skończyły.
OdpowiedzUsuńOj skąd ja to znam - mój teściu mówi to co roku...
UsuńMyślę, że każda strategia jest dobra - o ile przyniesie nam chwile wytchnienia i przestaniemy być stawiani w krzyżowym ogniu pyta++ń. Ja też nie zawsze umiałam łzy powstrzymać - choć raczej starałam się, żeby popłynęły dopiero po wyjściu z imprezy.
UsuńI mam jeszcze strategię nr 7 - udawać, że temat dziecka wcale Cię nie interesuje, że nie chcesz mieć i że ogólnie zimna z Ciebie suka, która szczerze nienawidzi wszystkich poniżej 18stego roku życia.
Pamiętam, jak dowiedziałam się, że będę mieć problemy z zajściem w ciążę - tuż przed świętami. Co najlepsze, pewna osoba z rodziny męża (można się domyślić kto) dobrze o tym wiedziała, a siedząc przed stołem wigilijnym, przy którym siedziała ciężarna chwaląca się zdjęciem usg, powiedziała mi: "masz, popatrz, może się zarazisz". Po przyjściu do domu poryczałam się jak małe dziecko. Nie wiem, jak można mieć taki tupet, serio - i to wiedząc, że może być ciężko z zajściem w ciążę. Na szczęście to za mną, ale nie potrafię zrozumieć, jak niektórzy potrafią być bezczelni.
OdpowiedzUsuńMasakra jakaś...Chyba faktycznie domyślam się, kto to był - aczkolwiek w takiej sytuacji wcale nie przeszkodziłoby mi to w zbluzganiu takiej osoby na oczach wszystkich (nawet gdybym potem miała zostać za wyjątkowo mało kulturalną zołzę).
UsuńCzytając Twój post chciało mi się płakać i śmiać zarazem, bo to takie wszystko prawdziwe i piękne...
OdpowiedzUsuńChciałam napisać coś na fejsie lub udostępnić, ale wolę być anonimowa póki co :D
I myślę - e tam, już mnie to nie rusza w tym roku będzie ok! No i wczoraj pękłam, klimat wrocławskiego szału zakupów przedświątecznych, a w nim dzieci mnie dobił :-)
Może na magię świąt niepłodni zasługują, ale jak to zrobić, aby ją naprawdę poczuć? Nie wiem... Chyba tylko liczyć na to, że te święta to już ostatnie we dwójkę... I tak co roku...^^
Pięknie to opisałaś. Dokładnie tak jest, żadnej ściemy. Wydrukowałabym to każdemu z rodziny i dała pod choinkę w prezencie - do lektury.
Buziaki.
W weekend też doświadczaliśmy wrocławskiego przedświątecznego klimatu - więc kto wie, może minęłyśmy się gdzieś na mieście :)
UsuńJeśli masz chęć - drukuj śmiało ! ;) Przekazuję Ci wszystkie prawa do tego tekstu i masz moją pełną zgodę na jego dystrybucję - jeżeli chociaż kilku osobom otworzy to oczy na sytuację niepłodnych, to było zdecydowanie warto go napisać !
Buziole :*
Mnie ta kwestia bezpośrednio nie dotyczy. Ale temat niewygodnych pytań przy świątecznym stole już tak.Niestety tak to już z rodziną bywa...
OdpowiedzUsuńMoje podejście do takich spotkań można ostatnio określić jako "tumiwisizm". Jak tylko atmosfera przestaje mi odpowiadać - zabieram się i idę do domu :)
UsuńŚwięta dla mnie to od kilku lat trudny czas, bo właśnie wtedy najbardziej czujemy naszą niepłodność...gdy bracia, siostry przyjeżdżają ze swoimi pociechami, tylko my sami...
OdpowiedzUsuńDodatkowe nakrycie stołu jest dla mnie symbolem miejsca, w którym powinno zasiadać moje dziecko..a jest puste...
W tym roku postaram się odegnać złe myśli i wyobrazić sobie, że za jakiś czas to miejsce jednak będzie zajęte 😊
Swietny tekst. Swieta to na pewno trudny okres do przetrwania dla bezdzietnych małżeństw. Jedni mówią otwarcie, że starają się, ale nie wychodzi, inni ukrywają - nie wiem, co jest trudniejsze. Ale niech puentą będzie że mąż i żona to już rodzina
OdpowiedzUsuńjeszcze jakiś czas temu wszystkich przekonywałam do rodzicielstwa, ale później na szczęście zrozumiałam, że to nie tylko indywidualna sprawa, ale też nie mój interes... przestałam komentować to, czy ktoś ma, czy nie ma dzieci.
OdpowiedzUsuń