Tytuł tego posta może zabrzmieć myląco i zupełnie
się niektórym z Was nie spodobać. Bo co to znaczy "nie trać czasu"?
Przecież niepłodność to choroba, która pojawia się i daje o sobie znać
samoistnie. Wiadomo, że nikt jej sobie dobrowolnie nie wybiera na towarzyszkę
życia. Nikt nie marzy o tym, żeby pielgrzymować całymi latami po
najróżniejszych gabinetach lekarskich, poddawać się kolejnym badaniom, zabiegom
i faszerować kolejnymi przepisanymi pigułkami. Oczywiste jest też, że każda z
nas wolałaby w tym czasie zajmować się setką innych, przyjemniejszych rzeczy -
zamiast tkwić w poczekalni w kilkugodzinnych kolejkach i podporządkowywać całe
swoje życie poszczególnym fazom cyklu.
Każda z nas wolałaby chociażby jeść romantyczną
kolację z mężem, spacerować z koleżanką po centrum handlowym czy nawet spędzać
wieczór w domu, z dobrą książką i kubkiem gorącej herbaty - a nie rozkładać
nogi na fotelu ginekologicznym, pod halogenowym ostrzałem zabiegowej lampy. A
już na pewno wolałaby każda z nas buszować wśród regałów pełnych
mikroskopijnych ubranek, urządzać dziecięcy pokoik albo organizować bardzo
popularny ostatnio "baby shower" - zamiast po raz trzeci w
miesiącu podziwiać na USG swoje jakże bogate wnętrze, w którym jednak znów
żaden maleńki osobnik nie zechciał się zadomowić.
Źródło: Internet |
Osobiście mam za sobą zaledwie trzyletnie leczenie niepłodności. Stosunkowo krótkie w porównaniu z niektórymi parami - a i tak postrzegane przeze mnie jako "wycinek z życiorysu". Kiedy cofam się myślami do tamtego okresu, pamiętam tylko niekończące się posiedzenia w poczekalniach i na diagnostyce, kilkukrotne zmiany lekarzy i szpitali, rozpoznawczą wizytę w Invimedzie, rekonesans wśród ośrodków adopcyjnych, najróżniejsze wyniki, poziomy hormonów, rezonanse, tomografie, badania drożności jajowodów, następujące po sobie laparoskopie i laparotomie...Gdyby moje ówczesne życie było powieścią – zasadnicza część jej akcji toczyłaby się w samochodzie, podczas dojazdów do tych wszystkich rozsianych po kilku województwach miejsc…
Prawda jest taka, że na pewne aspekty leczenia
nic nie możemy poradzić. Nie da się ich w żaden sposób przyspieszyć, obejść ani
przeskoczyć - bo trzeba ciągle na coś czekać: na termin wizyty, na wyniki z
laboratorium, na owulację, na efekty działania jakiegoś nowego leku i reakcję
naszego organizmu. Jednak wiadomość, którą dostałam ostatnio od jednej z
Czytelniczek – uświadomiła mi pewną bardzo ważną rzecz: że u schyłku roku 2016
osoby niepłodne chyba faktycznie muszą zacząć działać pod jeszcze większą presją
czasu…
„Zazdroszczę
Ci, że masz to wszystko już za sobą - i że możesz tulić w ramionach małego
Bąbelka, podczas gdy ja jestem dopiero na początku swojej drogi i w obecnej
sytuacji tak naprawdę nie wiem, jak długo ona potrwa i czy kiedykolwiek uda mi
się dotrzeć do końca(…)" – napisała do mnie Magda.
Źródło: Internet |
Jeśli mam być z Wami zupełnie szczera - to ja też autentycznie cieszę się, że nasze starania o ciążę
(a potem również o adopcję)
nie przypadły na końcówkę tego feralnego 2016.
Wprawdzie już parę lat temu w niektórych głowach kiełkowały
z całą pewnością najróżniejsze pomysły - ale wtedy jeszcze nie miały one szans
uzyskać legitymizacji i stać się powszechnie obowiązującym prawem. Aktualnie
kolejne projekty ustaw mnożą się w sejmowych ławach i kuluarach niczym grzyby
po ulewnym deszczu - i tak naprawdę nie znamy dnia ani godziny, kiedy podjęta
zostanie następna próba sforsowania któregoś z nich, ku rozpaczy wszystkich niepłodnych
par...
Najpierw był projekt "firmowany" twarzą posła Klawitera, który
teoretycznie miał jedynie ograniczyć procedurę in vitro do jednego zabiegu przy
użyciu zaledwie jednego zarodka - natomiast w praktyce ze względu na
horrendalnie wysokie koszty i nikłe szanse powodzenia stanowiłby pewnie jej
całkowitą eliminację. Na szczęście kilka dni temu został on przez (nie)miłościwie
nam panujących odrzucony - choć tak naprawdę nie wiadomo przecież, z czym
jeszcze do nas wrócą i czy ten ich wielki comeback nie okaże się katastrofalny w skutkach...
Teraz coraz częściej pojawiają się również
informacje odnośnie tego, że w przyszłym roku z braku stosownych środków
budżetowych zredukowana może zostać liczba funkcjonujących aktualnie ośrodków adopcyjnych. Jeśli taki scenariusz się sprawdzi, zadania realizowane do tej
pory na danym terenie przez kilka różnych ośrodków zostaną przekazane tylko jednemu, publicznemu
- i nawet nie chcę wyobrażać sobie, jak bardzo wydłuży się wówczas czas
oczekiwania na odbycie kursu, który przecież nawet do tej pory nie należał do najkrótszych.
Gdybym dopiero w tym feralnym roku 2016
rozpoczynała jakiekolwiek procedury - czy to związane z in vitro, czy z
adopcją - to najprawdopodobniej czułabym się jak osoba przyparta do muru i mająca
nóż na gardle. Zdążę - czy nie zdążę? Uda mi się – czy się nie uda? Zostanę
mamą w ciągu najbliższych kilku lat – czy też wizja mojego macierzyństwa
stanie się dla mnie równie odległa, jak lot w kosmos?
Już wtedy wiedziałam, że nie powinniśmy z mężem swoich decyzji zbyt mocno odwlekać, bo spędzony bezczynnie i upływający nieubłaganie czas nie wpływa korzystnie ani na moją rezerwę jajnikową, ani na psychikę. Gdzieś w tle podejmowanych przez nas działań i tak wciąż słyszałam tykanie tego osławionego zegara biologicznego…Ale jednak mimo to czułam, że możemy te decyzje podejmować w miarę na spokojnie, rozważywszy wszystkie argumenty „za” i „przeciw” – i że nie wisi nad nami żaden ustawodawczy czy budżetowy "bat", który w każdej chwili może spaść na nasze głowy…
Źródło: Internet |
Już wtedy wiedziałam, że nie powinniśmy z mężem swoich decyzji zbyt mocno odwlekać, bo spędzony bezczynnie i upływający nieubłaganie czas nie wpływa korzystnie ani na moją rezerwę jajnikową, ani na psychikę. Gdzieś w tle podejmowanych przez nas działań i tak wciąż słyszałam tykanie tego osławionego zegara biologicznego…Ale jednak mimo to czułam, że możemy te decyzje podejmować w miarę na spokojnie, rozważywszy wszystkie argumenty „za” i „przeciw” – i że nie wisi nad nami żaden ustawodawczy czy budżetowy "bat", który w każdej chwili może spaść na nasze głowy…
Oj masz rację.....Tyle czasu, energii i kasy pochłoneły nasze starania o dziecko.....raz się udało-po trzech latach, ale teraz szanse są nikłe , a ja już nie mam siły walczyć. Ten czas spędzony w gabinetach, na dojazdach...wolę spędzić go z rodziną :)
OdpowiedzUsuńWszystko się jeszcze może zdarzyć, Kochana ! Podobno nadzieja umiera ostatnia...Może pomyślcie jeszcze nad zmianą doktora albo miejsca, w którym się do tej pory leczyliście. Czasami czyjeś profesjonalne i świeże spojrzenie na problem wystarczy, żeby go skutecznie rozwiązać - czego z całego serca Wam życzę ! :*
UsuńTo dobra myśl - odpocznij, spędź na spokojnie czas z rodziną :) ale nie przestawaj walczyć, często to kwestia dobrego specjalisty, własnie od płodności, bo zwykli ginekolodzy często nie wiedzą wszystkiego :(
Usuńmy jesteśmy na początku tej wyboistej drogi, choć tak naprawdę zaczęła się ona kilka lat temu, to teraz nabrała tempa. Wyszłam z jednego problemu, który mnie hamował i nie wiadomo gdzie jest kolejny i kiedy wystąpił...
OdpowiedzUsuńkoszmar i płacz za każdym razem gdy jedna kreska.
To jest chyba najgorsza sytuacja, kiedy do końca nie wiadomo. Ja przynajmniej przez cały czas miałam świadomość, co mi konkretnie dolega - i z czym walczę. A najgorzej, kiedy ten wróg pozostaje nieokreślony i niezdiagnozowany - i tak naprawdę działa się wtedy trochę na oślep...Mimo to wierzę, że się Wam uda - i że traficie w dobre lekarskie ręce !
Usuńoby więcej par miało w sobie wiarę i tyle miłości by zdecydować się na adopcję :) W ten sposób ominie ich ten stres, związany z leczeniem i wydatkami na nie..
OdpowiedzUsuńWiesz, w trakcie adopcji najróżniejsze stresy również Cię nie omijają ;) Ale są po prostu trochę inne - i w moim odczuciu faktycznie nieco mniej obciążające psychicznie. Wszystko chyba zależy od człowieka i konkretnego problemu, z jakim się zmaga.
UsuńAdopcja to nie jest spacer na skróty, szczególnie taka która wymaga lat oczekiwań (nasza 4,5roku i nadal trwa). Ból psychiczny przeradza się w fizyczny, smutek w depresje, która trwa trwa i trwa. Całe życie zawieszone na haczyku. Nigdy nie dane mi będzie urodzić, także nawet nie staram się porównywać albo ważyć który większy, ale ból który czułam i nadal czuje zmienił mnie jako osobę, wypalił cześć mnie.
UsuńMy też na swojej adopcyjnej drodze przeżywaliśmy różne wzloty i upadki, różne dołki i turbulencje. Ale nasza trwała znacznie krócej niż w przypadku tej Waszej - zagranicznej - więc nawet nie ośmielam się tego porównywać. Po tylu latach oczekiwania byłabym pewnie wrakiem człowieka, taka jest prawda...
UsuńNatomiast gdybym miała porównać, co mnie osobiście bardziej wypaliło - to bez wahania powiem, że leczenie. Do lekarza szłam zawsze z mocno zaciśniętymi ustami (i udami również), za każdym razem miałam ochotę tłuc łbem o ścianę - natomiast na warsztaty w OA gnałam zwykle jak na skrzydłach. Jakoś tak bardziej optymistycznie i radośnie ten czas wspominam. Być może świadczy to właśnie o tym, że nie rodzicielstwo biologiczne a właśnie adopcja była nam pisana.
i adopcja i próby z in vitro mogą być trudne, bo ciągłe czekanie i niepewność - chociaż chyba przy in vitro większa kontrola i decyzja pary :)
Usuń3 lata to jest szmat czasu, dobrze, że już jesteś w tym punkcie, co teraz :-) Powodzenia na studiach!
OdpowiedzUsuńKiedy słucham historii niektórych znajomych (realnych bądź wirtualnych) o leczeniu, które trwa 10 czy 15 lat - to tak naprawdę moje trzy lata wydają się w porównaniu z tym jakimś "z bicza trzasł"...Ale rzeczywiście cieszę się, że mam to wszystko już za sobą - i w tym przypadku jestem bardzo wdzięczna losowi za swój narwany charakter, który nigdy nie pozwala mi zbyt długo czekać z podejmowaniem ważnych życiowych decyzji :)
UsuńTradycyjnie nie dziękuję, żeby nie zapeszyć ;)
To są bardzo ważne wspomnienia, choć oczywiście domyślam się, że niektóre dość bolesne. Najważniejsze jest teraz to, że to już za Wami i opisując Waszą historię, to co przeszliście, zdziałaliście i co mieliście siłę osiągnąć, możecie motywować inne pary, które tę walkę właśnie prowadzą lub dopiero o niej myślą. Dajecie innym wiarę, że gdzieś tam jest koniec tego tunelu. I można do niego dotrzeć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Kiedy zaczynałam pisać bloga, miał być przede wszystkim czymś w rodzaju kozetki u psychoterapeuty dla mnie samej - możliwością wyrzucenia z siebie różnych emocji i okazją, żeby je uporządkować. Ale jeśli chociaż kilku osobom przez ten czas pomógł (a dochodzą mnie słuchy, że tak) - to tym bardziej cieszę się, że robię coś, co może się komuś przydać i wesprzeć inne pary w ich walce. Pozdrowienia !
Usuń3 lata w porównaniu z innymi historiami (10 czy 15 lat) to niby niewiele, ale tak naprawdę każdy jeden dzień jest dobijający, jeśli się na cos bardzo czeka. Cieszę się, że Wam się udało.
OdpowiedzUsuńMasz rację. Kiedy każdy Twój dzień jest zdominowany przez niepłodność, pragnienie bycia mamą i ogromną tęsknotę za dzieckiem - to potrafi dłużyć się dosłownie jak te 10 czy 15 lat...Dziękuję!
Usuńa ja myślałam, że rok to dużo :( co miesiąc wypatrywanie dwóch kresek... podziwia was dziewczyny :*
UsuńIleż to ja książek przeczytałam pod gabinetem. Na szczęście ten czas zatarł się w mojej pamięci.
OdpowiedzUsuńOstatnio rzadko zaglądam do sieci i spoglądam w tv, stąd nie wiedziałam o pomysłach rządu, co do OA. To jest porażające. Kolejne pomysły osób, które pojęcia nie mają o adopcji.
Ja jakoś nie mogłam czytać w poczekalni, moje myśli i tak błądziły gdzie indziej ;) TV też rzadko oglądam,bo ostatnio większość podawanych tam informacji wydaje mi się niestety mało obiektywna - więc te wieści dotarły do mnie głównie z portali niepłodnościowych i Naszego Bociana (a potem niestety znalazły potwierdzenie w wypowiedziach osób z DOPSu). Mam nadzieję, że to mimo wszystko tylko jakiś fałszywy alarm - i że środki na tak ważny cel jednak się znajdą.
UsuńPrzerażające, jak powszechnym problemem staje się niepłodność... :(
OdpowiedzUsuńJa sama znam ogromna ilość osób, które od lat juz walczą i wciąż bezskutecznie...
Niestety tak właśnie jest. Tylko w wąskim gronie naszych znajomych mamy kilka par in-vitrowych, kilka adopcyjnych, a kilka nadal starających się bez większych rezultatów...
Usuńdokładnie - najgorzej, że dłuuuugo nie dopuszczaja takiej myśli do siebie - a zegar tyka...lepiej od razu iśc do specjalisty, chociażby żeby uspokoić się
UsuńTaki tekst jak ten pomaga w podjeciu czasem najlepszych decyzji. Mnie czekało leczenie 10 letnie a gdy okazało się że wyluzowaliśmy to i pojawił się potomek, z drugim było identycznie.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że się Wam udało - jeden z owoców tego wyluzowania miałam okazję poznać osobiście :) Macie naprawdę świetnego synka - a drugi to już prawdziwy mężczyzna !
UsuńSuper, zazdroszczę! Ja staram się od 2 lat i chyba czas na badania, chociaż panicznie się ich boję :( aż wstyd się przyznać.... :(
UsuńNie ma się czego bać - a badania zawsze warto zrobić, jak w przypadku każdej innej choroby. Żeby zacząć leczenie - trzeba najpierw zdiagnozować i namierzyć problem. Dlatego trzymam kciuki i życzę Ci, żebyś zdobyła się na odwagę.
UsuńGdybyśmy oboje z mężem wiedzieli, tego deszczowego sierpniowego dnia 2012 roku, że nasza adopcyjna droga dziś, w połowie października 2016 roku nadal jeszcze nie będzie zakończona-to chyba byśmy się nie zdecydowali. Czasem myśle, żeniewiedza jest dobra. Także jak w połowie sierpnia (dokładnie 4lata od wysłania dokumentów) gdy dowiedzieliśmy się, że jest! że na nas czeka nasz kochany synek, też myśleliśmy, że to już tuż za rogiem. Mamy październik i nadal czekamy na spotkanie... Wiemy także co nieco o marnowaniu czasu (czasu, tej małej istotki, która już od dawna powinna być z nami, nie naszego,) coś wiemy. Z niczym nie należy się spieszyć, juz na pewno nie z macierzyństwem, ale najcześciej wszystko sie w zyciu tak układa, że czas na decyzje jakoś sam się znajduje.
OdpowiedzUsuńZaczynaliśmy w podobnym czasie - my zgłosiliśmy się do OA w lipcu 2012. Przykro mi strasznie, że tak długo musicie czekać - zwłaszcza teraz, kiedy synek już jest i teoretycznie nic nie powinno stać na przeszkodzie, by się z nim spotkać :( Zgadzam się z Tobą, że to czas dziecka zmarnowany jest najbardziej - bo dla niego każdy dzień w placówce to wielka strata, którą potem trzeba długo nadrabiać...Ja miałam w pewnym momencie wielki żal, że o naszym Bąbelku dowiedzieliśmy się dopiero pod koniec drugiego miesiąca jego życia - choć był ze zrzeczenia i teoretycznie mógł zostać zabrany przez nową rodzinę prosto ze szpitala, gdyby tylko pewne osoby wykazały więcej dobrej woli i tej możliwości nie blokowały...
UsuńZ jednej strony podzielam opinię, że spieszyć się nie należy, że trzeba dojrzeć i nabrać pełnej gotowości - a już na pewno nie powinny stawiać nas pod ścianą i zmuszać do szybszego decydowania uwarunkowania polityczne (na co niestety w Polsce się w pewnym sensie zanosi). A z drugiej uważam, że nie należy też tych wyborów odwlekać w nieskończoność - bo często dłuższe zastanawianie się bardziej sprawę komplikuje, a niczego w głowach nie rozjaśnia i nie ułatwia.
Gdybym sama poczekała z decyzją jeszcze kilka lat - to bardzo możliwe, że ostatecznie bym sobie macierzyństwo zupełnie odpuściła. W wieku 37 czy 40 lat uznałabym pewne, że jestem już "za stara" na dziecko. Nie umniejszam tu oczywiście w niczym osobom, które właśnie w tym wieku się decydują - dla kogoś innego może to być momenty optymalny na powiększenie rodziny, jednak dla mnie osobiście byłoby już zwyczajnie za późno.
Smutny ten wpis i trudny, ale najważniejsze, że Wy macie już swojego kochanego Bąbla :)
OdpowiedzUsuńTeż bardzo się z tego cieszymy :)
UsuńWiesz, mi się w głowie nie mieści, jak nasi posłowie potrafią w tak prosty sposób przekreślić marzenia wielu par starających się o dziecko. Nie zdają sobie z tego sprawy, czy właśnie doskonale wiedzą, co robią ale mają to głęboko gdzieś?
OdpowiedzUsuńNo w każdym razie powinni wiedzieć - w końcu oni tacy wykształceni, oświeceni, nasza duma narodowa... :/
UsuńO tak. Gdy przeczytałam o braku środków dla wrocławskich placówek to, aż mnie zmroziło. Nie dość, że zabiera się możliwość leczenia (podejrzewam, że projekt wróci w bardzo podobnym brzmieniu). To jeszcze w tym samym czasie brak pieniędzy dla OA. Pieniędzy wystarczy do wiosny, ale nie wiem czy to nie oznacza, że np. dla mnie kurs przesunie się na jesień. I znów presja...
OdpowiedzUsuńGórnolotne słowa osób, którzy są przeciw leczeniu o tym, żeby adoptować (bo przecież można zamiast się leczyć)- jak widać to tylko słowa. Bo żeby wspomóc chociaż tą drogę to również im trudno...
Brrr... Zdenerwowałam się :-)
Ps. Usunęłam bloga, na razie nie czuję się na siłach... mam nadzieję, że wrócę kiedyś szczęśliwsza :-)
Ja mam nadzieję, że jednak te pieniądze w jakiś sposób wywalczą - bo sprawa dotyczy nie tylko Wrocławia, ale też np. Jeleniej Góry (a w dłuższej perspektywie czasowej pewnie i innych miast). Oby udało się Wam "załapać" na te wcześniejsze warsztaty ! A polityczne deklaracje - jak zawsze mijają się z prawdą i mają na celu tylko uśpienie czujności społeczeństwa...Komuś się tam chyba naprawdę wydaje, że ludzie mają klapki na oczach i nie są niczego świadomi...
UsuńUsunięcie bloga już odnotowałam wcześniej :( Szkoda, ale nic na siłę - może faktycznie będziesz kiedyś miała ochotę wrócić w bardziej optymistycznym nastroju :) Czekam na to ! :*
Nie wiem co napisać, bo tak naprawdę ciężko mi sobie wyobrazić jak trudne jest staranie o dziecko - wiem, że czasem trwa to kilka lat, że to trudne, żmudne i męczące - zapewne pojawiają się przeróżne wątpliwości, zniechęcenia... mam nadzieję, że gdy człowiek w końcu dowiaduje się, że za kilka miesięcy zostanie rodzicem - cały ten trud jest wynagradzany :)
OdpowiedzUsuńPrzykre jest to, że kilkudziesięciu durni chce pozbawić ludzi możliwości posiadania dzieci - tak jakby posiadanie dzieci to był kaprys - a jeśli ktoś z całego serce chce mieć dziecko, chce zostać rodzicem - powinno mu się to ułatwiać, a nie dodatkowo utrudniać.
Masz rację - trud jest wynagradzany z nawiązką :) Co jednak nie zmienia faktu, że kiedy stawiam się w sytuacji osób dopiero rozpoczynających starania - to wydaje mi się ona w tym momencie bardzo nie do pozazdroszczenia :(
UsuńMy tez już mamy naszego synka, ale z tyłu głowy kołacze mi się myśl co będzie jak za rok lub dwa pojawimy sie w AO po rodzeństwo. Co wtedy? Ile przyjdzie nam czekać, gdy widma zmian o których piszesz stanie się rzeczywistością. My młodsi już nie będziemy.
OdpowiedzUsuńA co z ludźmi którzy są już na finiszu swojej drogi adopcyjnej i będą zmuszeni zmienić ośrodek gdzie nikt ich nie zna. Czy Ktoś weźmie pod uwagę że w poprzednim ośrodku czekają już 2 czy 3 lata. Pewnie nie..
Dobry tekst, bo daje do myślenia.
Pozdrawiam
Wciąż liczę na to, że w jakiś sposób zostanie to rozwiązane - choć z drugiej strony logika podpowiada, że "kolejka" masakrycznie się wtedy wydłuży, a okrojona liczba pracowników nie uniesie takiego ogromu pracy, który kiedyś był rozłożony na kilka instytucji. Obawiam się, że wtedy już zupełnie nie będzie mowy o jakiejkolwiek pomocy i wsparciu poadopcyjnym - i stanie się to kompletną fikcją.
UsuńMądry wpis. Cieszę się bardzo, że Macie Bąbla ;)
OdpowiedzUsuńI my się cieszymy :) Czasami nadal pojawia się myśl o rodzeństwie dla niego - o ile kiedyś byliśmy po prostu niezdecydowani, o tyle aktualnie jeszcze dodatkowo te wszystkie wymienione czynniki zewnętrzne nas hamują...
UsuńNie wiem co mam napisać... Nie wyobrażam sobie życia bez moich Maluchów, więc każdemu starającemu życzę by mu się udało zostać rodzicem. A tym, dla których ciąża to "samo zło" życzę by nie musieli być w takiej sytuacji.
OdpowiedzUsuńDołączam się do Twoich życzeń ! :)
UsuńMasz rację, Kochana.. Teraz coraz ciężej ze wszystkim. Jednakże mimo wielu przeciwności w naszej drodze do dziecka, mam w sercu spokój i pewność, że jakby się nie ułożyło, to będzie dobrze. Jak sama napisałaś - nie wiadomo czym zaraz nas rząd zaskoczy. Na pewne rzeczy niestety nie mamy wpływu mimo panującej demokracji (chyba jedynie w teorii - takie mam nieraz wrażenie). Myślę, że nie warto tracić czasu i energii na załamywanie się i rozmyślanie, jak długa będzie droga do rodzicielstwa na samym jej początku, a po prostu iść naprzód z nadzieją w sercu, że będzie jak najkrótsza :-) Buzi :-*
OdpowiedzUsuńJak zawsze zazdroszczę Ci optymizmu :) Sama bym go chyba tyle nie miała, gdyby dopiero teraz przyszło nam zacząć jakiekolwiek działania...
UsuńSama prawda... Straszne czasy nastaly dla kobiet, rodzin w Polsce. Patrzac na obecna polska polityke ciesze sie coraz bardziej,ze jestem daleko. I chocby nie wiem co sie w UK dzialo, chocby nas polakow wyrzucali za drzwi, wiem,ze do ojczyzny nie wroce.
OdpowiedzUsuńOby jednak to pieklo sie skonczylo, oby juz nie szlo dalej w dol. niech Wam sie tam zyje juz lepiej, latwiej, bez takich stresow i walki o podstawowe prawa... Zycze z calego serca tego wszystkim starajacym sie o dzieci, ktorym klody pod nogi rzucaja...
W imieniu wszystkich czekających i starających się dziękuję za te życzenia :) Niby w każdym kraju da się znaleźć jakieś minusy zamieszkiwania w nim i prowadzonej tam polityki - ale zgadzam się, że Polska ostatnio zaliczyła takie "doły", których nawet po naszych rządzących się nie spodziewałam.
UsuńKilka lat starań. 2,5 roku czekania na adopcję.. Z perspektywy czasu widzę też plusy długiego oczekiwania. Zmieniłam się, dojrzałam. Jestem bardziej tolerancyjna dla osób o innych poglądach. Przestałam przejmować się tak bardzo tym, jak oceniają mnie inni ludzie. Nauczyłam się walczyć o swoje.
OdpowiedzUsuńNiedawno usłyszałam jak mój tato mówi do mojej córeczki "Tyle lat na Ciebie czekaliśmy. Ale warto było dla takiej wnuczki". Uciekłam z pokoju, by tato nie zobaczył moich łez..
Na pewno kiedy się tak długo czeka to człowiek uczy się jeszcze bardziej doceniać "efekt" tego oczekiwania - swoje rodzicielstwo i każdy dzień spędzony z dzieckiem :)
UsuńStraszne czasy, po prostu straszne.
OdpowiedzUsuńI wcale się nie zapowiada, że będzie lepiej.
Mnie już obecne rządy dotknęły w jakiś sposób osobiście (teraz bez starań, ale gdyby były, mogłoby być dużo trudniej) oraz zawodowo (zamkną mi zakład pracy, zatem zajebiście, że tak to ujmę).
I jakoś dziwnym trafem wszystko jakoś bardziej dotyczy i uderza bardziej bezpośrednio w kobiety. Taka ciekawostka.
O kurczę, Juti...Aż tak źle? To już potwierdzone i w 100% sprawdzone info? Nie da się ego w żaden sposób uniknąć?
UsuńJa się zastanawiam od dłuższego czasu, czy dobrze robię idąc na te studia pedagogiczne...Może się okazać, że kolejne dwa lata i masę pieniędzy w plecy - a jak dzieci nie będzie to i uczyć nie będę miała gdzie i kogo... :/
Póki co nic nie wskazuje na to, by było inaczej, niestety.
UsuńMyślę, że ze spokojem z tymi studiami, nie musisz pracować w gimnazjum, którego nie będzie ;)
Moja koleżanka po dwóch latach leczenia postanowiła z mężem adoptować dziecko, bo lekarze nie dawali jej nadziei. udało się mają piękną dziewczynkę :) Po kilku miesiącach okazało się, że jest w ciąży, ciąża byłą zagrożona, ale dzieciątko przyszło już na świat, a rodzice są najszczęśliwsi na świecie bo mają dwójkę wspaniałych dzieci :)
OdpowiedzUsuńTakie "podwójne" rodzicielstwo to jest dopiero wspaniały dar :) Gratulacje dla znajomych - wcale się ich wielkiemu szczęściu nie dziwię ! :)
Usuń.
OdpowiedzUsuńDzień dobry,
OdpowiedzUsuńMam do Pani parę pytań, byłabym bardzo wdzięczna za odpowiedź. Jak to jest ze stażem małżeńskim przy staraniu się o adopcję ?, obecnie planujemy ślub również ze względu na to, że bardzo pragniemy dziecka, jesteśmy ze sobą ponad 4 lata od 3,5 mieszkamy razem, zaręczeni jesteśmy od roku. Od paru miesięcy dojrzewamy do decyzji o adopcji, jednak przeraża nas ten staż małżeński, czy jest możliwość przedstawienia jakiś dokumentów np o zameldowaniu pod tym samym adresem, żeby to było zaliczone do stażu. Oboje mamy po 30 lat, 5 lat czekania na staż to trochę dla nas długo :-(. Warunki mieszkaniowe mamy, oboje pracujemy. Ja mam zdiagnozowane przedwczesne wygasanie jajników, rezerwa jajnikowa wyczerpana brak szans na ciąże.
Niestety nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć - podejrzewam, że wszystko zależy od pracowników ośrodka adopcyjnego, na których traficie.
UsuńNie zawsze jest wymagany aż 5-letni staż. U nas wystarczył 3-letni, więc w poszczególnych ośrodkach te wymogi czasami nieco się różnią (choć wiem, że to marne pocieszenie, bo nawet te 3 lata to szmat czasu ). Najlepiej po prostu zadzwonić i zapytać u źródła - myślę że każda para jest traktowana bardzo indywidualnie. Ze swojej strony życzę, żeby wszystko zakończyło się happy endem - i to zdecydowanie szybciej, niż się tego spodziewacie ! :)
Ostatnio wyczytałam, że równowagę hormonalną w organizmie zakłóca np. plastik przenikający do wody pitnej. Piłam dużo butelkowanej w plastik wody...Teraz noszę wodę z ujęcia wody oligoceńskiej ale poważnie zastanawiam się nad zamontowaniem filtra molekularnego z naturalną mineralizacją na ujęciu wody pod zlewem w kuchni. Nie twierdzę, że to złagodzi moje zaburzenia hormonalne...ale przynajmniej będę miała wykluczony jeden z czynników zaburzających mój organizm.
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o tym, więc trudno mi się wypowiedzieć - ale taka zmiana na pewno nie zaszkodzi :) Warto próbować wyeliminować każdy czynnik, który może mieć negatywny wpływ na nasze zdrowie i samopoczucie :)
UsuńMasz wręcz rewolucyjne jak dla mnie podejście do tematu. Zawsze myślałam, że adopcja to ostateczność. A teraz widzę, że niekoniecznie. Dziękuję ci za ten wpis, bo pokazał mi inną perspektywę - o jakiej nie miałam pojęcia. W tej chwili jestem przed diagnostyką, ale na in vitro na pewno się nie zdecyduję. Podobnie inne metody wspomagania - to w jakich warunkach się odbywają jest dla mnie nie do przyjęcia. Może jestem staromodna, ale tak właśnie myślę. Czytałam twój tekst wczoraj wieczorem, a dziś wróciłam do niego. Pod jego wpływem wyobraziłam sobie, co by było, gdybyśmy zrezygnowali z diagnostyki i leczenia i zdecydowali się na adopcję. I wesz co, poczułam ulgę. Nie spodziewałam się po sobie tego.
OdpowiedzUsuńBloga oczywiście dodaję do obserwowanych :). Czuję, że będę tu częstym gościem.
Hmmm...nie uważam się za jakąś rewolucjonistkę - ponieważ całkiem sporo znanych mi par ma bardzo podobne podejście (tylko nie wszystkie zdecydowały się prowadzić bloga na ten temat ;) )
UsuńOczywiście zapraszam i polecam się na przyszłość - również na priv, gdybyś poczuła taką potrzebę :)
Jejku, nie zdawałam sobie sprawy, że to robi się tak problematyczne... Na szczęście mnie problem niepłodności nie dotyczy, i ogromnie się z tego cieszę. Nawet nie chcę myśleć jak to jest czekać lata na dziecko, szczególnie gdy jeszcze rząd próbuje utrudnić ci zostanie rodzicem...
OdpowiedzUsuńMamy w bliskich znajomych pary, które maja większe i mniejsze problemy z niepłodnością. Na tę chwilę każda z tych par ma dziecko, ale niektóre okupione latami starań, wizyt lekarskich, diagnoz, tragicznych wydarzeń. To bardzo silni ludzie, którzy jak nikt inny doceniają posiadanie potomstwa.
OdpowiedzUsuńProblem jest coraz bardziej powszechny - spada płodność ludzka.
OdpowiedzUsuń