"Takie teraz czasy. Każdy chce mieć super-chatę, super-samochód i super-pracę, a przy okazji również i super-dziecko." - usłyszałam ostatnio od pewnej znajomej mamy, którą notabene bardzo lubię i cenię i z której doświadczenia chętnie czerpię, bo do czynienia ma nie tylko z własnymi dziećmi, ale również z cudzymi, jako że zajmuje się zawodowo fizjoterapią i rehabilitacją maluszków.
Powiem szczerze, że w pierwszej chwili zestawienie dziecka z przedmiotami, które można nabyć, kupić za pieniądze lub wymienić, jeśli status materialny nam na to pozwala, bardzo mi się nie spodobało - ale z perspektywy czasu chyba rozumiem, co Kasia miała na myśli...
***
Zupełnie normalne i oczywiste jest dla mnie, że jako świeżo upieczeni rodzice bardzo martwimy się i troszczymy o nasze dziecko i o jego prawidłowy rozwój. Z maniakalnym wręcz uporem wertujemy dziesiątki poradników i popadamy w czarną rozpacz, jeśli wydaje nam się, że potomek w jakikolwiek sposób odbiega od ogólnie przyjętych "norm". Może nawet w pewnym momencie zaczynamy pielgrzymować z nim po licznych gabinetach lekarskich - zapominając, że każde dziecko ma swoje własne, indywidualne tempo i do pewnych rzeczy może dojrzewać dłużej, niż jego rówieśnicy.
Często bardzo gnębi nas i frustruje świadomość tego, że nasz szkrab jeszcze nie raczkuje/nie chodzi/nie gaworzy/nie mówi pełnymi zdaniami/nie zna kształtów, kolorów czy literek/nie potrafi policzyć do dziesięciu/pomimo długotrwałego treningu nie załatwia swoich potrzeb na nocniczku...Takie przykłady mogłabym chyba mnożyć w nieskończoność, bo właściwie na każdym etapie rozwoju udałoby się znaleźć coś, w czym nasze dziecko nieco "niedomaga", odstaje, nie nadąża za swoimi kolegami i koleżankami.
***
Dodatkowo te nasze rodzicielskie obawy i wątpliwości podsycane są nieustannie przez reklamy i producentów najróżniejszych akcesoriów dla najmłodszych. Jeśli nie kupimy dziecku takiej to a takiej zabawki - jesteśmy wyrodni, bo nie dbamy o jego wszechstronny rozwój. Jeśli zamiast interaktywnego, wszystkomającego gadżetu dostanie od nas w prezencie zwykłego pluszowego misia - to błąd, bo tyle różnych sfer zaniedbujemy. Jeśli nasze niemowlę podróżuje w wózku za zaledwie kilkaset złotych, a nie w najnowszym wehikule, który kosztuje niemal tyle, co używane auto osobowe - shame on us! Wstydźmy się, bijmy w piersi, a przede wszystkim - sięgajmy do portfela !
Niektórzy rodzice popadają w skrajności tak straszne, że nie robią nic poza zapisywaniem i dowożeniem malucha na wciąż nowe zajęcia, warsztaty i kółka zainteresowań - bo przecież MUSI mieć jakiś talent, czymś się wyróżniać, w czymś deklasować pozostałe dzieciaki z podwórka i szkoły. I nieważne, że dziecko jest tym już do granic umęczone, że wcale nie sprawia mu to przyjemności i nie daje satysfakcji - i że bardziej realizuje w ten sposób aspiracje i oczekiwania swoich rodziców, niż spełnia własne marzenia...
Ale czy właśnie o to w życiu chodzi? Żeby zawsze nadążać, a nawet prześcigać innych - być we wszystkim najlepszym i zajmować niezmiennie pierwsze miejsce na podium? Już od najmłodszych lat brać udział w tym niemowlęcym "wyścigu szczurów"? No przecież nie ! Moim zdaniem bardziej liczą się starania, nawet niewielkie widoczne postępy, jakiś malutki progres - i to nic, że nie następuje on z prędkością światła i impetem tornada.
Sama mam już trzydziestkę na karku, a nadal pewnych rzeczy zrobić nie chcę lub zwyczajnie nie potrafię - i nie czuję się nawet na siłach, by próbować. Nie umiem pływać. Swoim gotowaniem prędzej kogoś otruję, niż nakarmię ;) W liceum przez całe trzy lata prosiłam naszego zaprzyjaźnionego lekarza o zwolnienie z WF-u, bo nie dawałam rady zrobić głupiego fikołka i wykonać skoku przez kozła. Wciąż nie mam prawa jazdy, choć moje nogi po kilkukilometrowym "spacerku" czasami aż krzyczą, że nie mają ochoty zasuwać wszędzie na piechotę...
Jeśli sami nie jesteśmy doskonali i utalentowani w każdej możliwej dziedzinie -
dlaczego wymagamy tego od naszych dzieci?
Bo nam samym coś w życiu nie wyszło
i nie powiodło się tak, jak to sobie zaplanowaliśmy?
Osobiście marzę przede wszystkim o tym, by moje dziecko było zdrowe i szczęśliwe. Nie musi być "super" w znaczeniu takim, jak opisane powyżej - bo dla mnie jest super ZAWSZE i BEZ WZGLĘDU NA WSZYSTKO.
Bo teraz to jakieś szaleństwo jest a dziecku tak naprawdę nie potrzebne drogie zabawki i inne zbędne gadżety tylko uśmiech mamy i taty .
OdpowiedzUsuńKiedyś uświadomiłam małża ze wózek dla dziecka to teraz kosztuje nawet kilka tysięcy,ba nawet i 10 000 i trzeba mieć przewijak i ten wyparzacz do butelek ba butelek trzeba mieć kolo siedem :)
No tak teraz jest bo widziałam na własne oczy . Powiedział mi ze zgłupiałam chyba hehe...
A moje w jednym wózku (prawie ) i rożku,becie wtedy wychowałam i żyją,mają się dobrze a jakie szczesliwe dzieciństwo miały to do dziś z przyjaciółką wspominamy :)
Ale najważniejsze żeby zdrowie było,czego i Bąblowej rodzince życzę! :)
Fakt, że teraz tych wszystkich akcesoriów jest zdecydowanie więcej i sama z niektórych korzystałam (np. miałam wyparzacz ;) ), ale nie dajmy się zwariować :) A najgorsze jest moim zdaniem kiedy rodzice kupują dziecku taki właśnie wózek za 10 tysięcy nie dlatego, że faktycznie są przekonani o jego przydatności i potrzebie posiadania tych wszystkich funkcji - ale dlatego, że chcą dorównać koleżance albo sąsiadce, która ma taki sam, bo przecież inaczej wstyd wyjść w jej towarzystwie na spacer ;)
UsuńWam również dużo zdrówka i gratuluję świetnego podejścia oraz sukcesów wychowawczych :)
Święta prawda :) nie ma co się czarowac i próbować swoje nie spełnione marzenia realizować przez sukcesy dziecka... A tym bardziej Budowa. Swoje chore ego.. żeby inni zazdroscili itp.. bo dziecko to nie zabawka.. A to co dostajemy w zamian za prawdziwą miłość jest nie obliczane w super moce <3
OdpowiedzUsuńNajgorsze, że w ten sposób często przekazuje się dziecku, że kasa jest najważniejsza (lub prawie najważniejsza) i że bez niej nie można być wartościowym człowiekiem i czegokolwiek w życiu osiągnąć. Niejeden raz miałam do czynienia z sytuacją, kiedy dziecko szczyciło się, że może pozwolić sobie na jakieś drogie zajęcia, zabawki, obozy - a inni tego nie mają i w dziecięcej percepcji są przez to gorsi i nie zasługują na dziecięcą przyjaźń...
UsuńUff, nie mam takiego parcia;) Chcę, żeby moje dzieci miały dobre i szczęśliwe życie. Tylko tyle i aż tyle:)
OdpowiedzUsuńJa podobnie - ale co z tego wyjdzie, czas pokaże :)Wprawdzie sporo od nas - rodziców - zależy w tym temacie, ale na pewne okoliczności i sytuacje wpływu mieć nie będziemy. W końcu przyjdzie czas, że będziemy musieli pozwolić dzieciom na zupełnie autonomiczne decyzje i wybory, nawet jeśli w naszej opinii nie będą one najwłaściwsze :)
UsuńPrawdą jest to o czym piszesz i nie bardzo mi się to podoba. Na szczęście obserwuję tylko z boku i wcale nie musi być to moje dziecko wszechstronnie uzdolnione. Dla mnie właśnie jakie by nie było zawsze będzie super i najlepsze, a najważniejsze jest dla mnie to, żeby było szczęśliwe po prostu! :)
OdpowiedzUsuńA ludziom niektórym poprzewracało się w głowach już od nadmiaru wszystkiego i niestety robią często krzywdę swoim własnym dzieciom!
Buziaki i pozdrowienia :)
Chyba na tym to właśnie polega, że niektórym osobom w sytuacji "nadmiaru" sodówa uderza do głowy, zaczynają zachowywać się jak jacyś celebryci i również swoje dzieci kreują na własne podobieństwo...
UsuńJa myślę, że rodzice próbując wychować dziecko na KOGOŚ, zapominają nader często, że ono już od pierwszych chwil jest KIMŚ. Że nie trzeba go "stworzyć" na obraz i podobieństwo swoje (albo czasem na odwrót - zależy od przypadku;p) ale po prostu towarzyszyć mu w rozwoju i dorastaniu zgodnym z jego indywidualnymi cechami, predyspozycjami, potrzebami, marzeniami...
OdpowiedzUsuńDokładnie tak ! Pięknie to ujęłaś i bardziej już nie mogłabym się z Tobą zgodzić ! Podpisuję się pod tym wszystkimi kończynami. Ale też nie zarzekam się, że i mi się ten "trend" kiedyś w przyszłości nie udzieli, bo tak naprawdę nie mam pojęcia, jak będzie wyglądała nasza konfrontacja ze światem (wczesno)szkolnym ;) Póki co, na szczęście zdecydowanie nam to nie grozi ;)
UsuńMasz świętą rację!!! Ja nie znoszę takiego ciśnienia na siłę u niektórych rodziców i swoją drogą bardzo żal mi takich dzieci... Poniekąd to trochę zabierani im dzieciństwa... Przykro się patrzy z boku...;/
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem w samych dodatkowych zajęciach, jakichś pozalekcyjnych aktywnościach i warsztatach nie ma niczego złego - ale tylko dopóki faktycznie sprawia to dziecku przyjemność i odbywa się przy jego pełnej akceptacji. Natomiast jeśli dziecko ewidentnie nie jest do czegoś przekonane, a rodzice napierają i naciskają z każdej możliwej strony - to już coś naprawdę nie gra...
UsuńTo prawda, że w tym całym biegu oraz wyścigu o wszystko co najlepsze i zdecydowanie fajniejsze od tego co mają znajomi/rodzina i sąsiedzi gubimy sens wychowania. Ja też przede wszystkim przy bliźniakach mżyłam tylko o ich zdrowiu, a reszta... No cóż każdy z nich jest swoim własnym ideałem.
OdpowiedzUsuńMiędzy innymi dlatego ja trzymam się raczej z daleka od większości okolicznych mam, podchodzę do nich z dystansem i "lubimy się" tak bardziej na odległość - bo już kilka razy miałam okazję przysłuchiwać się jednej z ich "licytacji" (która ma bardziej uzdolnione dziecko, fajniejszy wózek, generalnie lepsze podejście do wychowania...) i muszę powiedzieć, że było to dla mnie naprawdę szokujące, przerażające doświadczenie...
UsuńJa na szczęście nie biorę udziału w wyścigach. Najważniejsze: zdrowie i uśmiech na twarzy moich bliskich:)
OdpowiedzUsuńW takim razie witaj w klubie :)Ja jak dostrzegam choćby najmniejsze symptomy takiego wyścigu, to od razu wybieram jakąś alternatywną, spokojną trasę, na której nie ma żadnej "konkurencji" ;)
UsuńJa jako nieliczna nigdy nie bralam udzialu w wysigu szczurow. Chyba najczesciej objawia sie w odpieluchowywaniu. Gdzie nie czytalam Mamy skrupulatnie wysadzaly ledwo co siedzace maluchy, bo juz czas, bo juz musza, a bron Boze dziecko nosilo pieluche do 2 roku zycia. Moi chlopcy nosili ja do 3 roku zycia, bez presji, bez krzykow, placzu, nacisku na nocnik. Pewnego dnia usiedli na raz, drugi. Pozbylismy sie w przeciagu dwoch dni.
OdpowiedzUsuńNigdy nie rozumialam tego, ze mozna tak bardzo naciskac na dziecko zeby bylo we wszystki idealne. Nawet tutaj zapisuje sie 4 letnie dzieci na dodatkowe zajecia zeby tylko robily cos tworczego poza domem.
Gdzie to beztroskie dziecinstwo jak sie pytam??
My już jakieś pierwsze podejścia do nocnika mieliśmy, ale Bąbel nie współpracował zbyt chętnie - więc odpuściliśmy mu zupełnie i czekamy, aż sam wykaże większą gotowość. Jeśli cokolwiek ma się dziać kosztem jego stresu i nerwów, to lepiej dać sobie na wstrzymanie niż sprawić, żeby całkiem się zablokował. Na razie nocnik służy nam wyłącznie jako element wystroju łazienki i nie spełnia żadnej z funkcji, do których faktycznie został przeznaczony ;)
UsuńTwórcze zajęcia? Mogą być - ale pod warunkiem, że się maluchowi podobają i nie odbierają mu każdej wolnej chwili, którą można wypełnić wyłącznie beztroską zabawą i zagospodarować wedle własnego, dziecięcego uznania ;)
Zgadzam sie absolutnie. Prawda jest taka ze tacy rodzice soelniaja wylacznie swoje ambicje bo czuja sie niedowartosciowani
OdpowiedzUsuńSzkoda, że najczęściej tego zupełnie nie dostrzegają i zachowują się, jakby mieli klapki na oczach - tacy są zafiksowani na tym punkcie...
UsuńOj znam to znam. Ten wyścig szczurów od małego i chore ambicje rodziców. Mamy znajomych, których 5-letnia córka od dwóch lat jest zapisana na różne zajęcia i umie już czytać, pisać, liczyć do 100 itd. Dwa razy w tygodniu jeździ do logopedy po przedszkolu, dwa razy w tygodniu ma angielski w szkole językowej. Oprócz tego basen co sobotę i jazdę konną. Aha i w przedszkolu zapisana jest od niedawna na kółko matematyczne. Sporo tego jak na takie małe dziecko. Ale ja się nie wtrącam nie moja sprawa. Niech każdy wychowuje po swojemu.
OdpowiedzUsuńWtrącać się też nie zamierzam, ale obserwując zupełnie z boku dochodzę do wniosku, że to rodzicom mają przede wszystkim służyć takie zabiegi, a nie ich dzieciom...Niektórzy mają pewnie szczytne, dobre intencje - tylko nie zauważają, że dziecko jest tym wszystkim przeciążone i ma "grafik" napięty do granic możliwości. A czasami jest to po prostu wygodny sposób, by się malucha z domu "pozbyć", podrzucić go na kolejne zajęcia i mieć z głowy na kilka godzin.
UsuńByć może jako miłośniczka literatury już czytałaś, ale świetnie pisze na ten temat Carl Honore w książce "Pod presją. Dajmy dzieciom święty spokój!"
Przyznaję, że czasami chciałabym aby mój syn był w czymś lepszy od innych. Szybko jednak schodzę na ziemię i przypominam sobie jak denerwowało mnie jako dziecko, gdy ktoś przyduszał mnie do bycia lepszym. Życie ma przynosić satysfakcję, a ie być pogonią za ideałami
OdpowiedzUsuńJa nie czułam na sobie w dzieciństwie i młodości takiej presji ze strony rodziców, ale za to sama ją sobie narzucałam - chciałam być zawsze perfekcyjnie przygotowana na lekcje, robić najpiękniejsze prace na plastykę, zajmować pierwsze miejsca we wszystkich szkolnych konkursach...Sama nie wiem, skąd mi się to wzięło - chyba już taka była moja pokręcona "uroda" - ale na szczęście na etapie studiów trochę mi przeszło i doszłam do wniosku, że jednak nie o to w życiu chodzi. Można osiągać naprawdę zadowalające wyniki i mieć satysfakcję, wcale nie poświęcając na to całego swojego czasu i energii :)Oczywiście nadal od siebie sporo wymagam - ale od mojego dziecka tylko tyle, ile samo jest w stanie, umie i chce z siebie dać :)
UsuńWiesz, czasami mysle, ze to kolejny punkt, ktory rodzice chca nadrobic moze z wlasnej przeszlosci- ja nie mialam to nich on/ ona ma! Oraz dostep, zachlysniecie sie... porownuje caly czas z Niemcowem i tu dostepnosc roznych artykulow, akcesoriow byla zawsze - do Polski wiele przyszlo dopiero w latach 90 i co?? Miec, byc, pokazac, nadrobic!! W Niemcowie w normalnych kregach dobrze wyglada byc eko, oszczednym itp. najgorsze co moze spotykac takich "super rodzicow" to, gdy nagle te super napedzane dziecko - sorry ale sie wypnie i wszystkie pokladane w nie nadzieje i marzenia oraz zasoby finansowe pojda "na marne"
OdpowiedzUsuńUczucie,opieka , milosc w normalnych uladach pozwalaja na dobry start. Gdy spojrze na siebie- dziecko lat 70- no kurcze powinnam byc jakas "nienormalna"- bo i pielucha tetrowa i zwykla wozek i zabawkach nie wspominajac...
Pozdrawiam!!
Na szczęście i w Polsce coraz więcej osób stawia już nie na rozpasany konsumpcjonizm, ale na minimalizm, oszczędność, bycie eko i szeroko pojęty recykling, nie tylko śmieci dotyczący :) Ja osobiście lubię nadawać przedmiotom drugie życie i naprawdę niewiele pieniędzy wydaję na rzeczy całkiem nowe, prosto ze sklepowej półki - wolę poszperać po szmateksach, antykwariatach, targowiskach...
UsuńI muszę powiedzieć, że najczęściej te najdroższe, najbardziej "wypasione" rzeczy wcale nie sprawdzały się u nas lepiej niż te kupione za jakieś śmieszne grosze(być może dlatego, że mieliśmy wobec nich bardzo wygórowane oczekiwania ze względu na ich wysoką cenę, która niekoniecznie przekładała się na jakość).
Uwielbiam mamuśki,które zapisują dzieci na milion zajęć,a potem dzieci mi sie skarżą,że tego nie lubią.Chcą sie bawić!
OdpowiedzUsuńkiedys dziecko mi zasypiało na zajęciach bo bylo przemęczone natłokiem zajęć dodatkowych.Rodzice!Obserwujmy,dajmy im znalezc własną drogę,coś,co sprawi im frajdę,a nie będzie zaspokajaniem naszych,często wygórowanych ambicji!
Podczas praktyk studenckich w szkole podstawowej sprawdzałam wypracowania czwartoklasistów. Mieli napisać autocharakterystykę. Włos mi się na głowie zjeżył, jak przeczytałam, że dziesięciolatek w poniedziałki po lekcjach jeździ na basen, lekcje francuskiego i trening piłkarski, we wtorki chodzi do szkoły muzycznej i na tańce, w środy na angielski i zbiórki ministranckie... itd. Nawet w weekendy miał tych zajęć po kilka każdego dnia. Paradoksalnie te dzieci wyrastają później na zupełnie niesamodzielnych nastolatków, bo sami sobie nie potrafią zorganizować czasu...
UsuńDzięki za głos przedstawicielek oświaty :) Wy na pewno wiecie najlepiej, jakie zagrożenia te rodzicielskie zapędy ze sobą niosą - i życzę Wam jak najmniejszej liczby takich przypadków i sytuacji w Waszej zawodowej karierze :)
UsuńA jeśli chodzi o ten późniejszy brak samodzielności - faktycznie coś w tym chyba jest. Mam koleżankę, której córka od najmłodszych lat miała zapełnioną przez rodziców/dziadków/animatorów dosłownie każdą chwilę. Teraz, jako ośmiolatka, zupełnie nie potrafi bawić się sama ani w towarzystwie innych dzieci - i nadal zawsze potrzebuje kogoś dorosłego, kto będzie wymyślał jej zajęcia i "podpowiadał".
Innym problemem wynikającym z natłoku zajęć jest zupełny brak obowiązków domowych. Nie mówię, żeby z dzieci robić sobie służbę, ale po prostu uczyć takich prostych czynności jak zamiatanie, nakrywanie do stołu, krojenie ciasta itd... albo radzenia sobie w przestrzeni publicznej. Potem się okazuje, że dziecko jest mistrzem powiatu w pływaniu i tańczy jak Maserak, a nie potrafi sobie pościelić łóżka albo wrócić samodzielnie do domu, jeśli znajdzie się w mniej znanej części miasta.
UsuńNapisałam wczoraj długi komentarz a mi go zjadło 😨 masz racje choć sama pamiętam jak schizowalam że Mlody jeszcze nie chodzi a bliźniaki za płotu juz tak. Na szczęście teraz juz wiem że każde dziecko ma swoje indywidualne tępo.
OdpowiedzUsuńNo nie ukrywam, że nam też się takie momenty rodzicielskiej paniki zdarzały - zwłaszcza po tym, jak naczytałam się jakichś dyskusji na forach albo poradników - ale z czasem na szczęście wyluzowaliśmy i przestaliśmy skrupulatnie porównywać rozwój Bąbla z jakimiś wykresami, tabelkami, nie wiadomo czym. Porównań z innymi dziećmi chyba nie da się całkowicie uniknąć - ale i tak zawsze wychodzi, że każde jest wyjątkowe i ma swoje szczególne talenty ;)
UsuńRodzice mają teraz niesamowite wymagania, widać to szczególnie w prywatnych przedszkolach. Dlatego własnie rok temu przepisałam Myszkę do państwowego przedszkola - aby mogła nie tylko się uczyć, ale także korzystać z dzieciństwa i po prostu bawić.
OdpowiedzUsuńMy mimo wszystko będziemy uderzać raczej do prywatnego. Nie dlatego, że chcemy Bąbla zarzucić jakimiś kosmicznymi obowiązkami, ale dlatego, że znam realia panujące w tutejszym przedszkolu państwowym (miałam tam praktyki studenckie) - i choćbym bardzo się starała, to chyba nie odważę się powierzyć temu konkretnemu personelowi mojego dziecka ;)
UsuńTo prawda, najważniejsze jest zdrowie naszych dzieci!
OdpowiedzUsuńZdrowie naszych dzieci i nasze - w końcu o sobie też nie możemy zapominać :)
UsuńZgadzam się najważniejsze jest zdrowie i szczęście naszych dzieci. Jeśli one będą zdrowe i szczęśliwe to my także powinniśmy być. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Święta prawda :)
UsuńJa nigdy nie biorę udziału w wyścigu szczurów. Choć uważam że niektóre zajęcia są dziecku potrzebne my postawiliśmy na angielski, bo niestety cierpiliwości do własnych dzieci nie mam i wolę by kto inny przekazywał mu wiedzę. Kolejny etap to będzie karate lub judo, i ja i mąż ćwiczyliśmy sztuki walki i chcemy by nasze dzieci też umiały się kiedyś obronić. Starszy chodził tez na taniec towarzyski, ponieważ miał ku temu zdolnośći teraz jako dorosły facet wielokrotnie dziękował mi ze te lekcje, coż facet który dobrze tańczy zawsze na imprezie ma partnerki ;)
OdpowiedzUsuńAbsolutnie nie neguję udziału w takich zajęciach, jeśli dziecko ma na nie ochotę i faktycznie chce jakieś swoje pasje i zainteresowania rozwijać :) Sama nawet mam nutkę żalu,że nie mogłam w tamtych czasach i realiach bardziej się "zaktywizować" - bo na lekcje tańca albo dodatkowy język z chęcią bym pouczęszczała :) No cóż, może jeszcze nic straconego - w końcu podobno nigdy nie jest za późno ;)
UsuńAż się śmiałam sama do siebie czytając Twój wpis po tym, jak chwilę wcześniej puchłam z dumy, jak Dzieć niczym Messi radził sobie z piłą. I snułam wizje wielkiej kariery. Oczywiście żartuję. Nic na siłę. Najważniejsze, żeby Chłopaki byli szczęśliwi. Choć ważne jest obserwowanie pociech, podążanie za nimi i czasami wskazanie drogi.
OdpowiedzUsuńMy w żartach też takie wizje snujemy - i oczywiście co rusz to inna kariera się przed Bąblem rysuje, bo swoje upodobania i zainteresowania zmienia dosłownie z prędkością światła ;) Obserwować, podążać i nakierowywać - świetne podsumowanie całej dyskusji :) (choć pewnie jakieś manowce też się po drodze przytrafią - ale oby tylko te "cudne", jak w wierszu i w piosence ;) )
UsuńMam dokładnie te same oczekiwania :) Zdrowie plus szczęście.
OdpowiedzUsuńAle muszę przyznać, że smoczek na focie jest super! :)))
Smoczek mi też się bardzo spodobał - gdyby nie fakt, że Młody już się z nim pożegnał, pewnie zaczęłabym szperać w sieci w poszukiwaniu podobnego ;) Logo Supermana mamy natomiast na paru koszulkach i bodziakach ;)
UsuńMi czasem odbija, bo przeżywam, że Oli nadal mało mówi...
OdpowiedzUsuńMasz rację. Zdrowie jest najważniejsze!
Nasz Bąbel też nie jest jakoś bardzo wygadany - ale najważniejsze, że widzę ostatnio duży progres i że coraz więcej tych słów da się rozpoznać i coraz bardziej przypominają one w swoim brzmieniu naszą prawdziwą mowę, a nie jakieś obce narzecze ;)
Usuń