Był taki okres w moim życiu, kiedy dzieci szczerze nie znosiłam. Wręcz się ich bałam. Wydawały mi się jakimiś przybyszami z obcej planety, z którymi nigdy nie
znajdę wspólnego języka i które pojawiają się w moim otoczeniu tylko po
to, by coś sobie zawłaszczyć : moją przestrzeń, moją ciszę, mój święty spokój. Generalnie rzecz biorąc - podchodziłam do nich "jak pies do jeża".
Moja postawa zaczęło się zmieniać, kiedy poznałam Małża, zapragnęłam założyć z nim rodzinę i wysnułam sobie kilka familijnych planów na przyszłość, w których nader często pojawiało się słowo "stabilizacja". Jeszcze bardziej - kiedy zaczęliśmy bez większych rezultatów starać się o potomka, a macierzyństwo nabrało dla mnie charakteru wręcz mistycznego przeżycia, którego tylko nieliczni wybrańcy mogą doświadczyć. A najbardziej - kiedy w naszym życiu pojawił się już mały Bąbel i postawił nasz świat do góry nogami do tego stopnia, że nawet zaczęliśmy słodko "gugać", "titać" i "blablać" nad dziecięcym łóżeczkiem, chociaż wcześniej solennie przyrzekaliśmy sobie tego nie robić ;)
A teraz patrzę na Bąbla, klepiącego piaskowe babki w towarzystwie kilku innych małych "kosmitów" - i myślę sobie :
"O kurcze, ale te dzieci są świetne!"
Skąd taka diametralna zmiana? Już opowiadam :)
"O kurcze, ale te dzieci są świetne!"
Skąd taka diametralna zmiana? Już opowiadam :)
1. Tylko dziecko będzie z Tobą NAPRAWDĘ, aż do bólu szczere.
Tylko ono powie Ci (tak jak jeden z chłopców na placu zabaw do mnie) : "Wie pani, takie buty to do piaskownicy kompletnie nie pasują."
Tylko ono spyta (jak ośmioletnia córeczka jednej z moich koleżanek, która wróciła właśnie do domu po wizycie u kosmetyczki) : "Mamo, a dlaczego tak sobie te brwi wymalowałaś? Myślałaś pewnie, że będzie ładnie...Ale da się to jakoś teraz zmyć, prawda?" ;)
Tylko ono zupełnie wprost i bez żadnego owijania w bawełnę da Ci do zrozumienia, że dzisiejszy obiad nie wyszedł tak, jak wyjść powinien. ("No co, Bąbelku, dlaczego nie jesz? Nie smakuje Ci kotlecik?" - pytam zatroskana. "Tlecik błeeee!" - odpowiada Młody, wypluwając przy tym spory kęs mielonego na podłogę.)
2. Tylko dziecko potrafi tak entuzjastycznie zachwycać się światem.
Tylko dla niego deszcz uderzający o rynnę albo walenie łyżkami o babciny emaliowany garnek brzmi jak nieznana dotąd, najpiękniejsza i najprzyjemniejsza dla ucha melodia.
Jedynie ono zrywa kwiatek nie tylko po to, żeby go powąchać, dać komuś w prezencie lub wstawić do wazonu - ale również po to, żeby...posmakować, oddzielić "łogigę" od całej reszty, oberwać i obejrzeć dokładnie z każdej strony nawet najmniejszy płatek czy listek.
Tylko ono potrafi przez godzinę stać wieczorem w balkonowych drzwiach, czekając na pojawienie się gwiazd na niebie - a przez następną godzinę obserwować je z otwartą buzią i prowadzić z nimi jakiś niesamowity, zaszyfrowany dialog w swoim kosmicznym-dziecięcym dialekcie.
3. Tylko dziecko bierze wszystko tak dosłownie, nie doszukuje się żadnego drugiego dna ani ukrytych sensów, które ludziom dorosłym niekiedy tak bardzo komplikują życie.
Jeśli jest jakiś "kot" pod babcinym łóżkiem, to trzeba przecież wciąć miseczkę z mlekiem i iść go nakarmić, żeby tam z głodu nie skonał - i nieważne, że ten "kot" to tylko mały kłębek kurzu, pominięty przypadkiem podczas ostatniego sprzątania ;)
4. Tylko z dzieckiem każde, nawet najbardziej prozaiczne wyjście - zamienia się w wielką, pełną przygód wyprawę...
...tak jak nasza wczorajsza przejażdżka na pocztę, która zakończyła się zwiedzaniem starego dworca, podziwianiem pociągów i nasłuchiwaniem komunikatów płynących z megafonów :)
A Wy, za co lubicie dzieci?
Za to, że są - to oczywiste !
Ale może dodacie do mojej listy jeszcze kilka innych, własnych powodów? :)