Kiedy wcześniej zdarzało mi się poruszać z innymi mamami temat sławetnego buntu dwulatka, spotykałam się często z wyjątkowo skrajnymi i wykluczającymi się wzajemnie opiniami w tej kwestii.
MAMA NR 1 : "Oj tam, oj tam, jaki znowu bunt dwulatka? To wszystko jest zdecydowanie zbyt mocno rozdmuchane i demonizowane, żeby napędzić sprzedaż poradników dla zdezorientowanych rodziców. U nas ten etap nie różnił się jakoś specjalnie od wszystkich pozostałych - trochę więcej krzyków, płaczów i dziecięcych histerii, ale poza tym...dzień jak co dzień."
MAMA NR 2 : "Jeśli ktoś twierdzi, że bunt dwulatka nie istnieje - to chyba nigdy nie miał dziecka i wypowiada się czysto teoretycznie. Toż to Armageddon jakiś, klęska żywiołowa, chaos i katastrofa! Twoje nerwy zwisają po tym wszystkim w smętnych strzępkach, razem z mężem potrzebujecie terapii małżeńskiej, a Wasze mieszkanie wygląda jak po przejściu niszczycielskiego tsunami...I tylko on jeden siedzi na zgliszczach z zadowolonym z siebie, cwanym wyrazem małej buźki - ten bóg wojny, kryzysu i niezgody, lat dwa i pół, rozmiar 98..." ;)
Moim zdaniem jedyna sensowna konkluzja to taka, że (jak zwykle)
każde dziecko jest inne i inaczej przez te poszczególne fazy i okresy przechodzi.
każde dziecko jest inne i inaczej przez te poszczególne fazy i okresy przechodzi.
Bąbel akurat należy do tych maluchów, u których etap buntu i protestu, burzy i naporu trwa niemal permanentnie ;) Dlatego jakoś niespecjalnie jestem zaskoczona faktem, że chce być dla naszego rodzinnego okrętu jednocześnie sterem, kapitanem, kompasem, silnikiem i wiatrem w żagle - i że zwłaszcza teraz pragnie sam ustalać kurs zupełnie przeciwny do tego, który my mu zaproponujemy ;)
Myślę, że zdecydowanie bardziej zdumieni mogą być rodzice dzieci uznawanych wcześniej za spokojne, ciche oraz stosunkowo "grzeczne", dla których nagle ulubionym lub jedynym używanym słowem staje się głośne "NIEEE!!!", rozlegające się sto tysięcy razy dziennie niezależnie od sytuacji, kontekstu i tego, czy akurat faktycznie jest to w danym momencie konieczne.
A co poza tym "NIEEE!!!" szczególnie rzuca się u nas w oczy (i uszy) ?
ogromna niechęć do czynności, które jeszcze całkiem niedawno należały do ulubionych - co dotyczy zwłaszcza jazdy samochodem i spacerówką oraz kąpieli;
ośli upór i fiksacja na jakiejś konkretnej rzeczy przez naprawdę długi, dłuuugi czas lub odwrotnie - wielkie niezdecydowanie i zmiana zdania dosłownie co 5 sekund;
syndrom "zawsze na odwrót" - kiedy my mamy ze sobą bułkę, on akurat nabiera wielkiej ochoty na "ebek" (chlebek); kiedy my zmierzamy w jedną stronę, on bardzo szybkim krokiem oddala się w tę drugą; kiedy my proponujemy czapkę uszankę, on chce tę bejsbolówkę z daszkiem - choć na dworze temperatura spadła poniżej zera; kiedy my mówimy "chodź", on niemal natychmiast kładzie się na środku drogi dając do zrozumienia, że nigdzie się nie wybiera;
Jak sobie z tym radzimy?
1. w miarę rozsądku i możliwości dajemy pewien ograniczony wybór - oczywiście pomiędzy takimi alternatywami, z których każda nas samych usatysfakcjonuje ;)
2. nie zadajemy zbyt wielu pytań (bo przecież odpowiedź na literę "N" już dobrze znamy ), tylko przechodzimy do czynów, bierzemy Juniora za rękę, próbujemy jakoś spacyfikować i zainteresować;
3. nie wydajemy poleceń wprost i staramy się, żeby brzmiały bardziej jak ciekawe, fascynujące propozycje - np. nie mówimy "wracamy do domu", tylko raczej zagajamy "chodź, Bąbelku, pójdziemy obejrzeć sobie ten fajny traktor, który stoi na podwórku u sąsiada";
4. odwracamy jego uwagę od kwestii spornych - i pleciemy trzy po trzy, co nam ślina na język przyniesie albo zaczynamy tańczyć na środku supermarketu żeby tylko nie przypomniał sobie, o co zamierzał urządzić nam awanturę w miejscu publicznym;
5. o wszystkich zaplanowanych rzeczach informujemy ze sporym wyprzedzeniem, żeby mógł się z nimi oswoić i nie protestował tak gwałtownie, kiedy w końcu przyjdzie do ich realizacji - czasami sam nakręca się do tego stopnia, że przez pół dnia chodzi i po swojemu opowiada, że pojedzie np. do fryzjera, który zrobi mu "ciach, ciach, ciach" albo do prababci, u której pobawi się z kotami ;)
Ale bez przesady, aż tacy świetni nie jesteśmy...
Bywają też dni, kiedy nie radzimy sobie wcale i ręce opadają nam do samej ziemi - i wtedy pozostaje "jedynie" przeczekać, zachować zimną krew i powstrzymać się od jakichkolwiek emocjonalnych reakcji. Czasami lepiej nie robić NIC, niż zrobić zbyt wiele - bo taki dystans w pewnych sytuacjach też świetnie się sprawdza i skutecznie gasi buntownicze zapędy. Kiedy od czasu do czasu Młody się porządnie wykrzyczy, "wyrazi siebie" i swoją wielką indywidualność - jest już tak tym wszystkim umęczony, że nareszcie przynajmniej na kilka godzin następuje błoga cisza, zawieszenie broni i święty spokój ;)
Zresztą, nie ma sensu się szarpać i denerwować - nie pierwszy to bunt i zapewne nie ostatni, więc trzeba po prostu przywyknąć do faktu, że nasza cierpliwość jeszcze niejednokrotnie zostanie wystawiona na wielką, heroiczną próbę.
Zresztą, nie ma sensu się szarpać i denerwować - nie pierwszy to bunt i zapewne nie ostatni, więc trzeba po prostu przywyknąć do faktu, że nasza cierpliwość jeszcze niejednokrotnie zostanie wystawiona na wielką, heroiczną próbę.
U mnie trwa chyba już od jakiś 4 lat bez przerwy. Najpierw jeden go skończył to drugi zaczął. Jak pomyślę o buncie okresu dojrzewania, to już chyba i tak wolę ten dwulatka...
OdpowiedzUsuńJa na razie staram się aż tak daleko w przyszłość nie wybiegać, choć z własnego zbuntowanego okresu nastoletniego pamiętam, że faktycznie było dość...hmmm...interesująco ;)
UsuńKiedy u Nas na pokładzie zawita bunt dwulatka zaczerpniemy rady od Was ;-) a ten czas zbliża sie wielkimi krokami...
OdpowiedzUsuńU nas zawitał nawet trochę wcześniej - około 18 miesiąca nasz Potwór się wyciszył i stał się raptem bardzo spokojniutki i rozkoszny, ale szybko okazało się, że to typowa cisza przed burzą ;)
UsuńNo i powodzenia - może Was jakoś bardzo nie dotknie i bokiem przejdzie ;)
UsuńAmen. Dokładnie tak każde dziecko jest inne i inaczej przechodzi ten słynny bunt. Najpierw jest bunt 2-latka potem 3-latka itd. ;) U nas nie było tak źle, ale to nie znaczy, że Junior nie ma swoich humorków i gorszych dni.
OdpowiedzUsuńWychodzi na to, że dzieciństwo to jedno wielkie, niekończące się pasmo buntów ;) Gorzej jeśli w końcu to mama się zbuntuje - i zechce wyskoczyć za burtę tego zarządzanego przez małego tyrana okrętu ;)
UsuńNo tak ,a ja nie wiedziałam że coś takiego jest ,znaczy było . A różnie było i chyba się zlewały nam te bunty i trwały kilka lat. Ale i tak jest łatwiej jak bunt nastolatka, och to Cię pocieszyłam;)
OdpowiedzUsuńOj tak, już czuję się niesamowicie podbudowana i podtrzymana na duchu ;)
UsuńSkąd ja to wszystko znam, hmmmmm niech pomyślę ;) Smerf też niczym żywioł, który ciężko ujarzmić. Do opisu dodałabym jeszcze wieczną próbę cierpliwości, bo akurat może po 1587 razie wyciągania kosza na śmieci mama wreszcie spacyfikuje i pozwoli mu stać na środku kuchni, co zdaniem Smerfa jest idealnym rozwiązaniem. Widzę już pewne postępy w zachowaniu synka, tylko jeszcze nie wiem czy to efekty naszej rodzicielskiej "pracy" czy może najgorsze dopiero przed nami, bo dwa lata stukną Smerfowi w środku lata :)
OdpowiedzUsuńBuziaki dla Waszego Rozrabiaki :*
U nas też tak naprawdę nie wiadomo, czy to już apogeum, czy dopiero taki delikatny, nieśmiały wstęp i preludium ;) Nam również udaje się pewne rzeczy mimo wszystko wyegzekwować i miewamy momenty, kiedy Młody jest bardzo chętny do wszelkiej współpracy - ale tak jak napisałam, to są tylko "momenty" - i chyba nie pozostaje nic innego jak się z tym pogodzić ;)
UsuńU nas Eliza to była takie dziecko pt. "Bunt dwulatka?? A co to takiego?". Ech, aż dziś ciężko uwierzyć, że taka była ugodowa, pogodna, łagodna... Za to teraz? Boże, mam czasami wrażenie, że Ona ma od jakiegoś czasu nieustający PMS. Za to Lila? Tak, to od razu było wiadomo, że bunt będzie i to takie FEST. I był. I przysięgam... chyba człowiek to taka istota, że naprawdę, jak musi- to wszystko przetrwa :) Lepiej lub gorzej, ale przetrwa :)Dała czadu dziewczyna. Tyle, że uratowało nas chyba to, że Lila jest mega, mega słodziakiem. Nawet w tym brojeniu. Bo inaczej, to naprawdę nie wiem, co by było :) Za to teraz, Kochana, wcale nie jest lepiej. Przyniosła ostatnio z przedszkola takie powiedzonko: Ja się na to nie zgadzam. Zgadnij, jak często go używa?? HELP :)
OdpowiedzUsuńNo my właśnie też mamy w domu takiego mega słodziaka, na którego aż nie sposób się długo gniewać - i w dodatku małego cwaniaczka, który potrafi nas doskonale podejść i urobić ;) Czasami aż mam do siebie pretensje, że taka naiwna jestem i po raz kolejny daję się zwieść tym jego maślanym oczkom i zaślinionym całuskom - bo zaraz potem np. gryzie mnie w nos z całej siły i ucieka, aż się za nim kurzy, śmiejąc się ze mnie i z mojej głupoty zapewne ;)
UsuńPowiedzonko Lilki natomiast bardzo na czasie - w końcu asertywność, wyrażanie własnego zdania i obrona swoich osobistych granic są teraz niesamowicie modne ;) Na pewno potrafi nieźle wkurzać, ale z drugiej strony jest nadzieja, że nikomu nie pozwoli sobie krzywdy zrobić i w kaszę napluć ;)
Pomyśl sobie, co będzie za parę lat - kiedy np. Wam wszystkim trzem na raz przytrafi się jakiś wyjątkowo uciążliwy PMS ;)
O tak, o Lilę to jestem spokojna pod każdym jednym względem. Gorzej z Elizą, ale to czas pokaże. Z tym PMS to ulubiony żart Marcina, chociaż- sama nie wiem, z czego On się tak śmieje? Przecież w rzeczywistości to najbardziej będzie cierpiał On :) Mnie oczywiście może przy okazji szlag trafiać, ale ja przynajmniej będę w stanie zrozumieć to coś, co targa w tym szczególnym czasie dziewczynami... A On?! :)
UsuńLila może takich numerów mi nie robiła, ale to specjalistka w obiecywaniu. No i Jej kolejny ulubiony tekst: "Już się poprawiłam, no zobacz", kiedy pół minuty wcześniej dałam Jej karę i nadzieję, na jej cofnięcie, jeśli się poprawi i zmieni swoje zachowanie. Kiedyś zasunęła mi rano, że ona się przecież w nocy poprawiła... Ach, tak. Niestety- przespałam to :)
Buziaki
Marcin pewnie w takich sytuacjach będzie miał ochotę się spakować i wybyć z domu na jakiś czas - no nie wiem, na ryby pojechać albo coś ;)
UsuńZ tą nocną poprawą to jest naprawdę super patent - że też ja sama na to nie wpadłam! :) Następnym razem jak M. mi powie, że mam się zmienić i przestać być takim nerwusem i choleryczką - to też mu z podobnym tekstem wyjadę ;)W końcu w nocy jestem taka spokojna, cicha, z nikim boju nie toczę - i nie moja wina, że on sobie smacznie śpi i całą tę moją wielką metamorfozę przegapia ;)
Ha, wszystko przed nami, ale rozbawil mnie Twój tekst:-) Watpie, czy bede sie smiala, jak to bedzie dotyczyc nas, ale poki co - czytalo sie swietnie!;-)
OdpowiedzUsuńCzasami śmiech i dystans to jedyny sposób na przetrwanie w takich survivalowych, ekstremalnych warunkach ;)
Usuńmoja Marysia to był anioł, do czasu... ;)
OdpowiedzUsuńbunt dwulatka to był dla mnie jeden z najtrudniejszych okresów rodzicielstwa. Gęsią skórkę mam na samo wspomnienie tych wrzasków, pisków, chowania się za pralkę z krzykiem 'nie jusiaj masi!!!', histerii przy myciu włosów, rzucania się na chodnik, stanowczej odmowy wyjścia ze żłoba i takich tam drobiazgów. Był moment, kiedy byłam święcie przekonana, że Mała ma jakieś zaburzenia autystyczne i poleciałam z nią do psychologa :)
Ciekawe, jak będzie z Antoszkiem.
Teraz mamy bunt 6-latka na tapecie, ale jesteśmy już zaprawieni w boju i nie robi na nas takiego wrażenia ;)
U nas Bąbel był do rany przyłóż zaledwie przez jakieś 2 czy 3 miesiące w całej naszej rodzicielskiej karierze (i to też nie jednym ciągiem, tylko z przerwami i różnymi zawirowaniami po drodze) - a poza tym wiecznie jakaś batalia i nieustający fight ;) Mam nadzieję, że z Antosiem pójdzie już lepiej i bardziej z górki - aczkolwiek co dziecko to inna historia i tak naprawdę nie wiadomo do końca, czego się można spodziewać ;)
UsuńTak to jest jak nie skoki rozwojowe to bunty... A my mamy roczniaka i np. pytam: " Jesteś synek głodny" a Mały "nieee" i otwiera buzie i krzyczy nianiam.
OdpowiedzUsuńNo i weź tu takiemu dogódź i wywnioskuj, o co mu tak naprawdę chodzi ;) Ja najbardziej "lubię", kiedy Bąbi nie może sobie z czymś poradzić, zaczyna się na tę rzecz wściekać i płakać, ale pomóc też sobie za żadne skarby świata nie pozwoli - i właśnie takie patowe sytuacje są najczęściej początkiem i zarzewiem największych histerii ;)
UsuńU nas buntu dwulatka nie było...ale za to bunt trzylatka pełna gębą. Tak daje popalić,ze klekajcie narody. No masakra. Czasem normalnie zwariowac można.
OdpowiedzUsuńAle wyrosną z tego! Takie pocieszenie: ))
A ja już chyba przestaję wierzyć w to "wyrośnie" - no, może jak będzie miał jakieś 20 lat i pójdzie na studia czy gdzie tam go jeszcze poniesie ;) Choć i wtedy pewnie niejeden raz się zdarzy, że przysporzy nam licznych atrakcji ;)
UsuńWłaśnie ostatnio się zastanawiałam, nad tym buntem dwulatka, jak z nim jest. Słyszałam dwie skrajne opinie, więc trafiłaś z tekstem :) A przy okazji mnie rozbawiłaś, nawet o tym "strasznym buncie" można z humorem :D
OdpowiedzUsuńJa tych zupełnie różnych wersji i opinii słyszałam już chyba ze 20 - nie licząc tego, co piszą we wszystkich mądrych księgach i poradnikach, które w końcu przestałam czytywać, bo myślałam już, że od tego osiwieję ;)
UsuńTrafiłaś z tym tematem w 10. Wydaje mi się, że u nas ten etap także się zaczął. Chociaż ostatnio wszystko zaczyna przycichać i nie wiem czy to tylko tzw. cisza przed burzą, a może zaraz zawiśnie biała flaga. Z której strony frontu też nie wiem ;) Filip ma 21 miesięcy i też zaczyna manifestować swoją indywidualność. Pierwsze fochy z leżeniem w pokoju na podłodze tupaniem nogami już za nami... Ach
OdpowiedzUsuńNo to mamy chłopaków w tym samym wieku - i oby okazał się on faktycznie tym najtrudniejszym i najbardziej uciążliwym, a cały ciąg dalszy niech wreszcie chociaż trochę ukoi nasze skołatane nerwy ;)
UsuńOj nawet nie wiesz jak bym chciała żeby tak było ;)
UsuńWiem, że niejednokrotnie Wam do śmiechu, ale czytając wpis miałam uśmiech do twarzy. Podejrzewam, że szybko mi zniknie, jak będziemy przeżywać to, o czym piszesz. A wkrótce to nastąpi. Już dziś, jak Tygrysowi czegoś odmówimy to pada gdzie stoi i próbuje ugryźć co ma pod sobą, nieważne czy dywan czy terakotę. Aż ostatnio Dziadkowie się zdziwili, że tak potrafi. Oj potrafi.
OdpowiedzUsuńNasi dziadkowie wiecznie się dziwią i robią wielkie oczy - bo w ich obecności i w nowym otoczeniu aż takich dantejskich scen zwykle nie urządza. Osobiście myślę, że po prostu sprytnie się maskuje i umiejętnie stwarza pozory ;)
UsuńStraszne to... A co tO będzie w wieku nastoletnim.... :)
OdpowiedzUsuńAż taki straszne nie - w każdym razem bywało już gorzej (i pewnie jeszcze będzie, tak jak piszesz ;) )
UsuńJak wszyscy zazwyczaj rodzice będziemy musieli przejść po kolei wszystkie te etapy rozwoju naszych dzieci. Liczę na to, że nie będzie, aż tak źle ;) jest to ciężki zapewne czas.. A jednak trzeba przetrwać.
OdpowiedzUsuńAle z tego, co czytam radzicie sobie całkiem nieźle i w przyszłości chętnie skorzystam z Twoich rad! :) a tymczasem życzę Wam dużo wytrwałości, powodzenia i zdrówka! :)
Kiedy to zleciało, że już niebawem 2 latka.. :) buziaki! ;*
W takim razie polecamy się na przyszłość, kiedy Amelka osiągnie już ten punkt krytyczny - i mamy nadzieję, że nasze sposoby faktycznie się do czegoś przydadzą :)
UsuńA kiedy zleciało - nie mam pojęcia ! Jedno wiem na pewno - że nastąpiło to zdecydowanie zbyt szybko ;)Pozdrowienia :*
Bunt dwulatka czasem daje popalić ale to chyba taki trening przed tym właściwym. Buntem nastolatków
OdpowiedzUsuńO tak, domyślam się ;) Widzę, że właśnie pojawił się u Was wpis w tym temacie - zaraz się zapoznam i bardzo chętnie oba bunty sobie porównam ;)
UsuńU nas już jest ten bunt dwulatka przedwczesny, choć mała na półtora roku. :/ Oprócz Waszych zaobserwowanych objawów, u Blanki występuje też autoagresja. Wali się po buzi rączkami jak jest na coś zła, nawet jak jeść nie chce akurat to zamiast pokiwac główką jak kiedyś, teraz tak reaguje. Okropne to jest. U nas pomaga masa zajęć i ruchu. Długie spacery, kontakt z rówieśnikami i jakoś spokojnieje.
OdpowiedzUsuńU Bąbla pierwsza faza buntu też pojawiła się już parę miesięcy temu - i wtedy faktycznie była to głównie autoagresja (walenie głową o podłogę, szczebelki łóżeczka, ścianę), ale zdarzały się także rękoczyny w stosunku do nas. Potem przez jakiś czas był spokój i powrót do normalności - a teraz znów to, co opisałam w poście.
UsuńMasz rację, że sytuację bardzo dobrze rozładowuje ruch, przebywanie na świeżym powietrzu i w towarzystwie postronnych osób - odnoszę wrażenie, że przy innych ludziach Bąbel się trochę krępuje, zawstydza i jakby zapomina o swoim walecznym nastawieniu :)
Oj, jak ja bym chciała 100x dziennie pamiętać, że nie ma sensu się szarpać i denerwować- bo u nas to zwykle o nasze nieprzetrenowane reakcje chodzi.... A buntu nie zazdroszczę- nam się trafił egzemplarz "już po", aczkolwiek J fenomenalnie przechodzi ze śmiechu w histeryczny płacz w sekundę i na odwrót:)
OdpowiedzUsuńA ja Ci powiem, że chyba nigdy nie jest "już po" ;) - bo jeden bunt czy skok rozwojowy się kończy, inny zaczyna, a w tle jeszcze jakieś dodatkowe sensacje się toczą ;) Natomiast adekwatne reakcje trzeba rzeczywiście przetrenować, wciąż od nowa się ich uczyć i ćwiczyć - czasami mam wrażenie, że pomimo tylu miesięcy spędzonych z Młodym nadal jestem w tym temacie kompletnie "zielona" i znajduję się w punkcie wyjścia ;)Powodzenia !
UsuńSzczerze? Nie radziłam sobie z buntem synka, wzięłam to na przetrwanie ;)
OdpowiedzUsuńTeż jakiś sposób, jeśli nic innego nie skutkuje ;)
Usuń2 latek sie poburzy pozłości i mu przejdzie:) nic nie da krzyk czy płacz by sie uspokoił...
OdpowiedzUsuńKrzyk generalnie zazwyczaj przynosi efekt zupełnie odwrotny od zamierzonego - i powoduje jeszcze większą eskalację konfliktu ;)
UsuńOooooo to mój E. ma młodszego braciszka :****
OdpowiedzUsuńZnamy to znamy :)
OdpowiedzUsuń