Siedzenie godzinami przy stole i objadanie się w towarzystwie całej rodziny nawet najpyszniejszymi świątecznymi sałatkami, ciastami i innymi specjałami - to tak naprawdę...najgorszy z możliwych scenariuszy, jaki jestem sobie w stanie wyobrazić. (JA, OSOBIŚCIE - bo jeśli ktoś inny ma na to wielką i zupełnie szczerą ochotę, to jego sprawa i nie mam absolutnie nic przeciwko temu ;) )
Ten, kto podczytuje mnie od dłuższego czasu, na pewno zdążył się już zorientować, że bardzo niespokojne z nas duchy, że ciągle nas gdzieś nosi i że z reguły nie dajemy rady tkwić zbyt długo w jednym i tym samym miejscu. (Zwłaszcza w sytuacji takiej jak obecna - kiedy większość relacji w naszych rodzinach przypomina pisanki-wydmuszki: z wierzchu pięknie pomalowane i kunsztownie ozdobione, natomiast w środku - zupełnie puste...)
Dlatego tym razem również usilnie wzbranialiśmy się przed takim rozwiązaniem i postanowiliśmy zrobić wszystko zupełnie po swojemu. Nie poddaliśmy się nawet zewnętrznej presji ze strony mojej babci, która co roku próbuje wywołać w nas poczucie winy, że nie chcemy spędzić Świąt w całości u niej (i nieważne, że mieszka dosłownie parę metrów dalej i że bywamy tam z Bąblem średnio trzy razy w tygodniu).
Nie pojawić się w ogóle - byłoby faktycznie sporym nietaktem. A zatem odwiedziliśmy w tempie ekspresowym wszystkich tych, którzy chcieli być przez nas odwiedzeni, Bąbel podarował dziadkom, chrzestnym i pradziadkom papierowe króliczki ze słodką niespodzianką w środku - i...tyle nas widzieli. Prawda jest taka, że mamy całą najbliższą rodzinę tuż obok praktycznie na co dzień - więc Święta stanowią dla nas raczej okazję do odpoczynku od niej i złapania chwili oddechu, niż do zacieśniania rodzinnych więzi.
A potem był już totalny spontan, freestyle i pełna improwizacja...
...mała agroturystyka...
...wyjazd nad jeziorko...
...wspólne szaleństwa na placu zabaw...
...i moim skromnym zdaniem wyszło nam to wszystkim na dobre - bo obyło się bez niepotrzebnych nieporozumień, bez wzajemnych pretensji, bez konieczności wysłuchiwania po raz pierdyliardowy dyskusji natury politycznej przy świątecznym stole (a takie zawsze się niestety u nas rozwijają i zmierzają zwykle w kierunku bardzo niepożądanym, przy którym aż nóż mi się w kieszeni otwiera).
Mam nadzieję, że i Wam Święta minęły dokładnie tak,
jak to sobie zaplanowaliście.
A na koniec podzielę się z Wami fotką JEDYNEJ potrawy, jaką mieliśmy ochotę w tym roku przygotować: jajek w majonezie, które jedliśmy od soboty do poniedziałku - ale wcale nam to nie przeszkadzało i dawno już nie byliśmy tak spokojni, szczęśliwi i zrelaksowani, jak w ciągu tych trzech minionych dni ;)