Chyba dla każdej matki to właśnie JEJ dziecko jest tym najwspanialszym, najpiękniejszym, najmilszym i najbardziej błyskotliwym - nawet jeśli według innych do żadnej z tych kategorii nie zostałoby absolutnie i w żadnym wypadku zaliczone.
To zupełnie normalne. Ludzkie. Oczywiste. Po pierwsze - kochamy je. Po drugie - spędzamy z nim najwięcej czasu i często dostrzegamy w nim pewne cechy, które nie są widoczne na pierwszy rzut oka dla osób postronnych. Po trzecie - jesteśmy mamami ;) i niekiedy nie potrafimy być w swoich ocenach wystarczająco obiektywne.
Ale Matko - trochę dystansu, zdrowego rozsądku
i umiaru w stosunku do własnego potomstwa naprawdę nie zaszkodzi.
Nie wymagaj zatem od wszystkich wokół, by Twoje dziecko bezsprzecznie wielbili, szczebiotali w nieskończoność pochyleni nad jego wózkiem, zachwycali się nim na okrągło jak jakimś kolejnym, właśnie odkrytym cudem świata albo nowo narodzonym następcą tronu.
Twoje dziecko dla innych ludzi naprawdę nie jest takie jedyne w swoim rodzaju, jak by Ci się to mogło wydawać. Codziennie na świecie rodzą się przecież setki tysięcy podobnych szkrabów (z danych UNICEFu wynika, że jakieś 353 tysiące), a więc Twój maluszek w oczach reszty populacji jest tylko jedną, niewielką kropelką w całym morzu rozkosznych, ślicznych i słodkich bobasów. Uświadom to sobie wreszcie.
Być może aktualnie ciężko Ci w to uwierzyć, ale nie wszyscy lubią dzieci, nie wszyscy je mają czy nawet planują mieć w przyszłości - a niektórzy mieć po prostu nie mogą, w związku z czym takie epatowanie macierzyństwem i bombardowanie całego otoczenia opowieściami o zupkach, kupkach i niesamowitych umiejętnościach i postępach Twojej pociechy może być dla innych ludzi przykre, denerwujące, doprowadzające wręcz do białej gorączki...Daj spokój !
Nie wszczynaj alarmu w kuratorium czy ministerstwie, kiedy pani w przedszkolu wyrazi o Twoim szkrabie niezbyt pochlebną opinię i zażąda od Ciebie zwrócenia bacznej uwagi na pewne jego zachowania. Nie rzucaj się na nią z pazurami, nie gryź i nie idź na skargę do dyrekcji - nie zaczajaj się też w krzakach na kolegów z grupy Twojego dziecka, żeby "przemówić im do rozsądku" (serio, znam taki przypadek!)
Może faktycznie zdarza mu się bić, kopać i pluć na inne dzieci bez wyraźnej przyczyny, choć do tej pory byłaś święcie przekonana, że wychowujesz pod swoim dachem prawdziwego "aniołka", który nie skrzywdziłby nawet muchy. Powiesz pewnie, że to inne dzieci są "be", prowokują, naigrywają się, pokazują język - ale czy naprawdę jesteś pewna, że Twój pięciolatek ma taki nieskazitelny, krystalicznie czysty charakterek?
Twoje dziecko dla innych ludzi naprawdę nie jest takie jedyne w swoim rodzaju, jak by Ci się to mogło wydawać. Codziennie na świecie rodzą się przecież setki tysięcy podobnych szkrabów (z danych UNICEFu wynika, że jakieś 353 tysiące), a więc Twój maluszek w oczach reszty populacji jest tylko jedną, niewielką kropelką w całym morzu rozkosznych, ślicznych i słodkich bobasów. Uświadom to sobie wreszcie.
Być może aktualnie ciężko Ci w to uwierzyć, ale nie wszyscy lubią dzieci, nie wszyscy je mają czy nawet planują mieć w przyszłości - a niektórzy mieć po prostu nie mogą, w związku z czym takie epatowanie macierzyństwem i bombardowanie całego otoczenia opowieściami o zupkach, kupkach i niesamowitych umiejętnościach i postępach Twojej pociechy może być dla innych ludzi przykre, denerwujące, doprowadzające wręcz do białej gorączki...Daj spokój !
Jakiś konkretny przykład?
Nie wszczynaj alarmu w kuratorium czy ministerstwie, kiedy pani w przedszkolu wyrazi o Twoim szkrabie niezbyt pochlebną opinię i zażąda od Ciebie zwrócenia bacznej uwagi na pewne jego zachowania. Nie rzucaj się na nią z pazurami, nie gryź i nie idź na skargę do dyrekcji - nie zaczajaj się też w krzakach na kolegów z grupy Twojego dziecka, żeby "przemówić im do rozsądku" (serio, znam taki przypadek!)
Może faktycznie zdarza mu się bić, kopać i pluć na inne dzieci bez wyraźnej przyczyny, choć do tej pory byłaś święcie przekonana, że wychowujesz pod swoim dachem prawdziwego "aniołka", który nie skrzywdziłby nawet muchy. Powiesz pewnie, że to inne dzieci są "be", prowokują, naigrywają się, pokazują język - ale czy naprawdę jesteś pewna, że Twój pięciolatek ma taki nieskazitelny, krystalicznie czysty charakterek?
Pamiętaj, że nie należy popadać w skrajności.
Ale nie stawiaj swojego dziecka na piedestale i nie rób z niego bóstwa. Nie buduj mu w domu rodzicielskich ołtarzy, nie wznoś matczynych świątyń na jego cześć. Nie wychowuj małego "terrorysty", nie ulegaj mu zawsze i we wszystkim, bo to taki sam członek rodziny, jak inni - i do pewnych reguł też powinien się (w miarę możliwości) dostosować. Od początku ucz, że każdy człowiek musi ponosić określone konsekwencje swoich wyborów i zachowań...
Życie najprawdopodobniej nie będzie obchodzić się z nim jak z jajkiem - tak, jak Ty w tej chwili to czynisz. Nauczyciele będą wymagać, szefowie będą rozliczać z efektów wykonywanej pracy, a potencjalni życiowi partnerzy pewnie zwieją gdzie pieprz rośnie, kiedy zorientują się, że mają do czynienia z zapatrzonym w siebie narcyzem albo księżniczką na ziarnku grochu...
NADMIERNIE rozpieszczając i hołubiąc - krzywdzisz swoje dziecko
(nawet jeśli nieświadomie lub w imię dobrych intencji).
Dobry tekst, taki w sam raz dla mnie :)
OdpowiedzUsuńKażda mama jest w jakiś sposób na własnym dziecku zafiksowana, ale umiar trzeba mieć - tak pozytywnie można "wariować", byle nie przesadzić i otoczenia nie zamęczyć ;)
UsuńBardzo się zgadzam. Zwłaszcza jako przedstawiciel "systemu edukacji" ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że masz podobne zdanie - i pewnie spore doświadczenie w kwestii radzenia sobie ze zbyt zapalczywymi mamami uczniów ;)
UsuńZdecydowanie się z tym zgadzam! :) popieram bardzo! A faktycznie są takie przypadki! :) nawet dość często! :)
OdpowiedzUsuńSą, są - w podstawówce nawet sama stałam się "ofiarą" takiej mamuśki. Jej synek trenował karate i testował wszystkie nowe ciosy głównie na dziewczynkach. Kiedyś i mnie się dostało, więc postanowiłam nie siedzieć dłużej cicho i rozpętałam takie małe piekiełko - a jego matka zaczęła nagabywać mnie dosłownie na ulicy, jak ja mogłam tak podle na jej kochanego i niewinnego syneczka naskarżyć. Koniec końców, "Jaś" został przeniesiony do innej klasy, w której płeć męska przeważała - i tam bał się już komukolwiek "podskoczyć" ;)
UsuńJa tak jak Juti z tej drugiej strony obserwuję zapatrzone w swoje pociechy mamuśki, które nie dadzą złego słowa na swoją latorośl powiedzieć.Muszę naprawdę czasem się nagimnastykować,żeby przekazać mamie niezbyt miłe wiadomości i nie zostać potraktowana jak kłamczucha haha:)Na szczęście mam już do tego dystans,ale na początku mojej pracy strasznie to przeżywałam.Rodzice, tak jak dzieci są różne i trzeba się na to przygotować.Czasem prędzej się dogadam z dzieckiem niż z matką wariatką;)
OdpowiedzUsuńJa wprawdzie poza "systemem", ale miałam kiedyś studenckie praktyki w przedszkolu - i dosłownie na każdym kroku dawało się zauważyć, jak koszmarne podejście mają niektóre mamuśki. Teraz siostra - nauczyciel klas 1-3 - też opowiada mi najróżniejsze historie, w które aż trudno uwierzyć. I czasami faktycznie wynika z tych historii,że dzieci mają zdecydowanie więcej zdrowego rozsądku, niż ich rodzice ;)
UsuńTeż jestem przedstawicielką "systemu" i ze zgrozą odkrywam, że całkiem sporo matek-wariatek to właśnie nauczycielki! Nie dość, że mają idealne dziecko, to jeszcze same pracują w szkole, więc WIEDZĄ LEPIEJ, jak ich synek/córunia zachowuje się u mnie na lekcji i jakie stopnie powinien/powinna dostawać. Jest taki jeden rodzicielski tekst, na który mam szczególne uczulenie: "ja ZNAM swoje dziecko". Otóż nie, droga mamo, nie znasz. Znasz swojego synka, a nie członka grupy rówieśniczej - a to czasem dwie różne osoby, jak Dr Jekyll i Mr Hyde ;) Łatwo mi teoretyzować, bo sama jeszcze nie jestem matką, ale mam szczerą nadzieję, że uda mi się nie sfiksować zupełnie w tym kierunku :)
UsuńPozdrawiam!
Lady Makbet
Nie raz, nie dwa nasłuchałam się żalów matek, których dzieci nie zostały docenione w konkursie. Najgorsze jest to, że te kobiety nie zdają sobie sprawy z tego, jak krzywdzą swoje dzieci. Potem takie nastolatki czy dorośli ludzie nie potrafią przyjąć porażek. Przyjmują postawę roszczeniową. Mam w bliskim otoczeniu taki przykład. Mama wynosi pociechę nad niebiosy, a dziecko jest przeciętne. Do tego, wiele z tego, co osiągnęło zawdzięcza pomocy/kombinacjom/kłamstwom mamy, a nie swojej pracy. A mnie aż trzęsie. Współczuję w przyszłości partnerowi tej dziewczyny.
OdpowiedzUsuńW naszym otoczeniu też takich matek na pęczki - a ja czasami mam wrażenie, że jestem uznawana wręcz za wyrodną, bo nie na wszystko Bąblowi pozwalam, wymagam od niego posłuszeństwa w pewnych sytuacjach i generalnie nie reaguję na każde jego zawołanie jak pies Pawłowa.
UsuńPodpisuję się pod tym wszystkimi kończynami :)
OdpowiedzUsuńSmerf zdecydowanie "ma charakterek", ale to właśnie ja czasem wychodzę na wariatkę, kiedy mówię, jak potrafi się zachować. Bo w oczach rodziny i znajomych to właśnie taki Aniołek - i do tego jeszcze cwany, bo takiego Aniołka gra :) :) :)
Nie mam w swoim otoczeniu osoby, która zupełnie bezkrytycznie patrzy na swoje potomostwo - ale wystarczy wyjść na miasto i jak na zawołanie, na każdym roku. O ile jeszcze jestem w stanie zrozumieć taki zachwyt na dzieckiem, które faktycznie posiada wszystkie te cechy, o których mama czy babcia opowiada wokół - to nie pojmuję, czemu ma służyć takie wychwalanie dziecka, które stoi w zupełnej sprzeczności z deklaracjami?
Szkoda tylko dzieci, które rosną w przeświadczeniu swej wyjątkowości, a w pewnym momencie mierzą się z rzeczywistością.
U nas Bąbel też przez jakiś czas był postrzegany i traktowany przez resztę rodziny właśnie jak ten "Aniołek" - bo bardzo dobrze się skubaniec kamuflował ;) Ale wystarczyło, że dziadkowie raz czy drugi zostali z nim sam na sam na kilka godzin, a podejście im się diametralnie zmieniło i już wcale się nie dziwią, dlaczego czasami chodzę z taką marsową miną ;)
UsuńTakiego zachowania też nie rozumiem. Kochać i akceptować - owszem, jak najbardziej. Ale wpajać za wszelką cenę, że dziecko jest NAJ,NAJ,NAJ... i że pozostałe maluchy nawet do pięt mu nie dorastają - raczej kiepski pomysł. Lepiej chyba uczyć, że każdy jest dobry w czymś innym i że nie zawsze zajmuje się miejsce na podium - bo dziecko i tak kiedyś się o tym przekona, a wtedy upadek z wysokości własnego ego może być niesamowicie bolesny...
Pospisuję się rękami i nogami też pod tym wpisem:)
OdpowiedzUsuńDziękuję za poparcie :)
UsuńW tym wszystkim szkoda potem dzieci. Mam w rodzinie przykład dziecka, z którym zawsze wszyscy we wszystko przegrywali. W każdej grze. Kiedyś gdy wygrałam z nim w kary (był siedmiolatkiem) to się na mnie obraził i zażądał odwiezienia do domu. dziś gdy nie jest w czymś najlepszy to od razu tego "nienawidzi" i nic nie jest fajne. Przykre to.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że niektórzy dorośli nie widzą, że w ten sposób często odbierają dziecku całą radość...Uczą odczuwania satysfakcji tylko wówczas, kiedy jest się najlepszym - a nie z tego, że się w ogóle w jakimś przedsięwzięciu/grze/zawodach/konkursie wzięło udział...
UsuńNie no... ja się generalnie zgadzam, że... Wasze dzieci to kropla w morzu innych bobasów i tak dalej, ale MOJE, to... :D
OdpowiedzUsuńTaaa, więcej luzu nam wszystkim :)
Wiesz Marta, ja obie Twoje Dziewczyny bardzo lubię - takie są ładne, mądre i rezolutne, i niezłe teksty mają...no ale mój Bąbel to już teraz na głowę je bije, choć nawet jeszcze mówić nie zaczął i wciąż w pampersie lata ;) Także czytajcie bloga mego i uczcie się od Mistrza ;)
UsuńCóż Moja Droga, może zburzę trochę Twój spokój w ten niedzielny wieczór, ale... Gdybym naprawdę opisywała wszystkie osiągnięcia, zdolności, a przede wszystkim możliwości moich dziewczyn... Zazdrość by Was Kochane zżarła :)
UsuńA tak serio- jesteśmy dziś na obiedzie w lokalu, Eliza poszła w jakiś kąt sali, nie zauważyła, że w tym czasie tata poszedł do toalety i pyta gdzie jest, na co Lila NA CAŁY GŁOS: tata jest w KIBLU.
No to tyle, o pani po 30, która urodziła dziecko w najlepszym możliwym wieku, będąc na to najlepiej przygotowaną :)
Oj tam, a KIBEL to jakieś bardzo brzydkie, wulgarne słowo ? ;) No życie, Martuś, życie - nas też pewnie niejeden raz Młody jakimś takim "kwiatkiem" w miejscu publicznym uraczy ;)I wiek matki oraz jej wcześniejsze przygotowanie absolutnie nie ma tu nic do rzeczy ;)
UsuńTo mi dałaś przedmacierzyński wyklad :) Ok.. skoro tak sadzisz, wiesz z doświadczenia.. będę się starala pochamowywac z ubustwianiem swojego Malenstwa ;)... ale będę jej opowiadala o Bablu i coreczkach Marty :D.. no bo te przypadki to co innego :D
OdpowiedzUsuńBuziaki :*
No wiesz, ja niczego nie narzucam - tylko dzielę się własną opinią; w końcu nie jestem matką-wariatką, która uważa swoje zdanie za jedyne słuszne i traktuje je jak prawdę objawioną ;) Nie mam nic przeciwko ubóstwianiu - w granicach zdrowego rozsądku i tak, by wszyscy wokół też nie byli do tego ubóstwiania wbrew swej woli przymuszani ;) Całuski :*
UsuńJeżeli chodzi o mnie to uwielbiam słuchać o zupkach i postępach dzieci moich znajomych. Niektórzy rodzice jednak naprawdę przesadzają. Nie dostrzegają, że dziecko ma jakiś problem, że sobie z czymś nie radzi. Ciężko im przyznać się przed sobą, że dziecko potrzebuje jakiejkolwiek pomocy i czasami właśnie przez chore ambicje rodziców ta pomoc przychodzi dużo później niż powinna.
OdpowiedzUsuńJa słuchać lubię od czasu do czasu - ale nie ciągle i nie wtedy, kiedy akurat usilnie poszukuję odskoczni od tematów macierzyńsko-dzieciowych ;) Bo jak wychodzę sobie z koleżanką na miasto raz w miesiącu, żeby nie myśleć o swojej codziennej, domowej rutynie, a ona zaczyna mi na każdym kroku w rozmowie o tej rutynie przypominać - to dosłownie nóż mi się w kieszeni otwiera ;)
UsuńOdnośnie tych chorych ambicji - zgadzam się w całej rozciągłości. Niektórzy wolą mieć klapki na oczach i patrzeć na swoje dziecko wyłącznie przez różowe okulary - i trzeba naprawdę jakiegoś mega kopa i bodźca z zewnątrz, żeby się wreszcie otrząsnęli, dostrzegli też pewne deficyty i zaczęli nad nimi pracować...
Hahaha dalej się śmieje.
OdpowiedzUsuńPodpisuje się imieniem i nazwiskiem 😊
Cieszę się, że mój post wprawił Cię w taki dobry humor ;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJako osoba pracująca z Dziećmi i ich Rodzicami, też niekiedy mam tę (nie)przyjemność zauważać symptomy, które opisałaś w poście ;).
OdpowiedzUsuńW nawiązaniu do tematu, który poruszyłaś z Melduję Gotowość (odnośnie do niekiedy wręcz chorej ambicji Rodziców), niestety, zdarza mi się takie podejście dorosłych czasami obserwować. Najgorsze są te sytuacje, kiedy Rodzic pęka z dumy z powodu jakiejś prostej umiejętności Dziecka (dobra, to samo w sobie to nie. Ba! To całkowicie normalne! Ja też się cieszę, gdy Maluchy się rozwijają)... Jednak kontynuując chodzi o to, gdy Rodzice jednocześnie ciesząc się z postępów swojego Dziecka automatycznie porównują je do rówieśników. Tu się zaczyna prawdziwa rzeź. I to działa w dwie strony... Albo działają destrukcyjnie/dołująco (ale nie o tym był post ;)), albo pozostając w tematyce wpisu wręcz przeciwnie. Stawiają swoje pociechy na piedestale, autentycznie (choć bez żadnego logicznego uzasadnienia) ujmując innym Maluchom. Robią to werbalnie, w sposób głośny i wyraźny, a żeby tego było mało, to i najczęściej w obecności właśnie tegoż wychwalanego okazu :D).
Co jest dla mnie najgorsze? Gdy taki Rodzic akurat we mnie szuka potwierdzenia swych racji (oczywiście jedynych i właściwych ;)). Och, częste dopytywanie o osiągnięcia innych Dzieci w podobnym wieku, ciągłe porównywanie swojej Pociechy z innymi, lub/i bardzo niekomfortowe wymaganie ode mnie zachwycania się TYLKO I WYŁĄCZNIE ich Maluszkiem bywa irytujące. Możecie sobie jedynie wyobrazić miny tego typu osób, kiedy przez przypadek, w zupełnie naturalnej rozmowie, niechcący wymsknie mi się coś pozytywnego nt. innego Malucha (szczególnie jeśli to dotyczy cechy antagonistycznej do ich własnego Dziecka).
Na szczęście, póki co są to jedynie wyjątki, które przyszło mi spotkać w mojej całej karierze zawodowej ;).
Pozdrawiam,
Kasia ze Świata Niani
Tak trafnie i szeroko ten temat skomentowałaś, że już naprawdę nic dodać, nic ując :) Jako niania zapewne wiesz, co mówisz.
UsuńGeneralnie wydaje mi się, że jakiekolwiek porównywanie dziecka z innymi maluchami w jego obecności (czy to na plus, czy na minus) nie jest zbyt dobrym pomysłem. Można takie "zestawienia" robić sobie ewentualnie we własnej głowie, by coś tam u swojej pociechy delikatnie "podciągnąć" w razie konieczności - ale bardzo mądre wydaje mi się zasłyszane kiedyś zdanie, że "najwłaściwiej jest porównywać dziecko z nim samym na poprzednich etapach rozwoju - zauważając i doceniając postępy, jakie od tamtej pory poczyniło" :)
Pozdrawiam i wpraszam się do Ciebie po garść inspiracji, czym zająć malucha :)
Jak to moje dziecko nie jest najwspanialsze? :)
OdpowiedzUsuńDobry tekst, ale do kuratorium to sama bym się chętnie wybrała :)
Wasze grono pedagogiczne aż tak bardzo zalazło Ci za skórę ? :)
UsuńZgadzam się z tekstem w 200%!
OdpowiedzUsuńAż w 200? No to w takim razie podwójne dzięki :)
Usuń