Dziewczyny, mam za sobą trzecie w swojej historii podejście do Facebooka - tym razem uwieńczone sukcesem i utworzeniem konta powiązanego z blogiem. Jeśli tylko macie ochotę, zapraszam do "polubienia" (choć osobiście nie wiem, czy sama się z Fejsem bliżej zaprzyjaźnię, bo póki co gubię się w gąszczu tych wszystkich opcji, powiadomień i innych cudów).
Jakiś czas temu dostałam maila od zaprzyjaźnionej mamy adopcyjnej. W załączniku zdjęcie USG, a na nim maleńka, ledwie widoczna Fasolka ! Ucieszyłam się jak cholera, bo mimo że nie widziałyśmy się przez parę ładnych lat, pozostawałyśmy ze sobą we względnie regularnym kontakcie mailowym i telefonicznym - i doskonale zdawałam sobie sprawę, jak wysokie i kręte schody musiała pokonać, by w tę upragnioną ciążę zajść.
Ale to tylko tak na marginesie, bo dziś nie o tym chciałam pisać.
Teraz będzie mamą "podwójną", ponieważ - sporo wcześniej, niż u nas pojawił się Bąbel - do jej domu również trafiła mała, adoptowana dziewczynka.
No więc skoro już jesteśmy przy tym oraz przy Facebooku - zajrzałam również na jej osobiste konto: a na nim to samo zdjęcie Fasolki, które otrzymałam na swoją skrzynkę. Pod nim - choć dodane zaledwie kilka dni temu - całe mnóstwo lajków, gratulacji, sto tysięcy słodkopierdzących komentarzy. Pod wcześniejszymi zdjęciami Misi (notabene ślicznej i bardzo pogodnej, uśmiechniętej dziewczynki, która w tym roku zdmuchiwała już cztery świeczki na torcie) - cisza, null, zero (może jakieś tam jedno, dwa samotne "polubienia")...
I wiecie co? Na początku zrobiło mi się cholernie przykro.
A potem to już się po prostu najzwyczajniej w świecie w*****łam !
Ja wiem, że żadne tam lajki nie są wyznacznikiem czyjejś wartości, szczęścia czy szeroko pojętego sensu życia - ale czy dziecko adoptowane nie zasługuje już nawet na ten cholerny, skierowany w górę kciuk? I czy jego mama na gratulacje fejsbukowych znajomych może liczyć dopiero wtedy, kiedy zajdzie w ciążę naturalną?
A jeśli dodać do tego wypowiedzi owych znajomych w stylu: "No nareszcie ! W końcu będziecie mieć też SWOJE dziecko! " - to już naprawdę...no nie wiem, co powiedzieć...
Wcale Ci się nie dziwię ze sie wk...łaś . Ludzie są dziwni naprawdę,ehh smutne to trochę. Ja mam fb ale kurcze nie polubię Ciebie tam no sorry :) bo by mnie znajomi namierzyli a tego nie chcę. :) tu Cię lubię haha
OdpowiedzUsuńNo nie masz za co przepraszać, daj spokój ! :) Mnie to konto potrzebne głównie dlatego, że niektórych rzeczy w necie nie da się już teraz bez Fejsa zrobić - a prywatnego nie zakładam, bo nie czuję takiej potrzeby póki co :) Ja też Cię lubię hihi :)
UsuńA ludzie fakt, dziwni - choć to nawet za mało powiedziane...
Często tak jest, że nowe dziecko w rodzinie przejmuje całą uwagę... Wszystkie głaski i komplementy. Myślę, że niezależnie od tego jak trafia do rodziny. Dlatego myślę, że różnicę, w zainteresowaniu można wytłumaczyć inaczej niż pochodzeniem dziecka. Choć oczywiście nie znam intencji znajomych Twojej koleżanki.
OdpowiedzUsuńAle już konkretne komentarze, nijak się nie bronią. Naprawdę ktoś napisał " w końcu będziecie mieć SWOJE dziecko"? Szok! W głowie się nie mieści! Ja bym zrezygnowała z takich znajomosci...
Tylko wiesz, Misia też kiedyś była tym nowym dzieckiem w rodzinie - i z tego co wiem to nikt wtedy z gratulacjami aż tak tłumnie nie leciał...Jak dla mnie jest to cholernie przykre - i wiem, że ta znajoma miała bardzo podobne odczucia w tym temacie.
UsuńMy osobiście też takie prawdziwe, NORMALNE gratulacje dostaliśmy od niezbyt licznych osób - bo inni reagowali albo zakłopotaniem, albo jakimś głupim tekstem zupełnie nie na miejscu. Bardzo często słyszeliśmy też słowa, które brzmiały bardziej jak kondolencje - w stylu "przykro mi" albo "no cóż, i tak czasem w życiu bywa..."
A konkretne komentarze to już kompletnie poniżej pasa - tak jak piszesz...
cjom i zachwytom nie było końca, nawet zanim poznaliśmy Maleństwo. Wszyscy przyjęli je jak członka rodziny. Nawet teraz się wzruszam:) Do głowy mi nie przyszło, że można zareagować inaczej... Ehhh... przykro mi, że macie takie doświadczenia...
UsuńCo do fb... to jest specyficzny świat, rządzi się szczególnymi prawami, trzeba mieć świadomość, że wśród tych 200, 300 znajomych jest zwykle raptem kilku szczerze życzliwych i zainteresowanych losem, gotowych przyjść z pomocą itp. Dobre narzędzie do komunikacji i rozrywki, ale pod warunkiem dużego dystansu do ilości lajków, komentarzy, deklaracji przyjaźni itp.
Początek się skasował;) Szło to jakoś tak:
UsuńKiedy moja przyjaciółka poinformowała naszą duuuużą paczkę o powiększeniu rodziny (z dnia na dzień, choć wcześniej słowem się nie zająknęła), nikt tego głupio nie komentował, nikt nie miał pretensji, że nic nie wspominała, wszyscy wykazali się wielkim entuzjazmem, gratulacjom i zachwytom nie było końca...
W takim razie macie naprawdę fajną paczkę bardzo normalnych i wartościowych ludzi :) U nas w rodzinie było podobnie, ale już w niektórych dalszych kręgach - niekoniecznie. Najwyraźniej pewne obiegowe, stereotypowe opinie jednak wzięły górę...
UsuńA do FB właśnie takie mam podejście - przyjaciół tam nie szukam (zwłaszcza zakładając stronę bloga, a nie swoją prywatną), na dużą ilość lajków i wielkie zainteresowanie też nie liczę - ale wczoraj wieczorem posiedziałam tam raptem dwie godzinki i dowiedziałam się o kilku świetnych inicjatywach/projektach, o których wcześniej nie miałam bladego pojęcia. Więc przynajmniej do tego mi się konto przyda :)
Mam dokładnie te same myśli, co Uczucia Niechciane. Zastanowiłabym się w tym przypadku nad znajomymi...
UsuńBo wiadomo, jacy to są ci niektórzy fejsbukowi "znajomi" (i niefejsbukowi zresztą też)...Chociaż czasami wydaje mi się, że ludzie nie mają złych intencji - tylko coś tak palną przez głupotę, nie zastanawiając się nad tym; i dopiero po fakcie zdają sobie sprawę z własnego braku wyczucia.
Usuńpowiem tak gotuje się we mnie jak czytam, że ktoś dodaje zdjęcia z usg na fb ja wiem, że tam jest wszystko ale jakoś nie wyobrażam sobie tego..... Już tyle razy widziałam jak potem coś sie dzieje złego a cały fejs tym żyje. Już polubiłam:*
OdpowiedzUsuńMnie to akurat jakoś nie razi - każdy chce się pewnie swoim szczęściem z innymi podzielić. Inna sprawa, że sama pewnie zaczekałabym do momentu, w którym mniej więcej wiadomo już, że ciąża się utrzyma i zostanie donoszona - bo potem przykrość jeszcze większa, jeśli coś pójdzie nie tak...
UsuńTakiego momentu nie ma niestety nigdy :(
UsuńA ja powiem Ci, że wkurzyłabym się nie tyle na nędznych znajomych bez mózgu, co na Twoją koleżankę. Nie bardzo cieszy mnie fakt, że młode mamy wystawiają zdjęcia swoich dzieci na fb. Po pierwsze - bezpieczeństwo dziecka a po drugie - bezpieczeństwo dziecka adoptowanego. Skąd wiadomo, kto i gdzie ją znajdzie? Czy mb nie szuka małej?Czy rodzina się nie rozgląda? Czy ktoś przypadkiem małej nie znajdzie? Dodatkowo, co jeśli ta dziewczynka kiedyś zobaczy to zdjęcie i przeczyta komentarze pod zdjęciem Fasolki? Jak się poczuje? Nie lubię tego.
OdpowiedzUsuńW ten sposób o tym nie pomyślałam, ale widocznie znajoma uznała, że nie ma takiego zagrożenia (córka trafiła do niej jako maleństwo, bardzo się zmieniła od tamtego czasu). I powiedzmy, że Fasolka już się urodzi, będą chcieli umieszczać na Fejsie czy gdziekolwiek indziej rodzinne zdjęcia z wycieczek, wakacji, jakichś innych ważnych dla siebie wydarzeń...Co mają w takiej sytuacji zrobić? Jedno dziecko - to adoptowane - ukryć i udawać, że go nie ma?
UsuńAle rozumiem też, że kwestią sporną jest umieszczanie zdjęć dzieci W OGÓLE - bo wiadomo, że w necie najróżniejsze niebezpieczeństwa czyhają...
O tak, zgadzam sie z Tobą całkowicie. Ja, mimo, że jakieś tam konto "top secret" na fb mam - to nie wstawię zdjęć Smerfa ani przyszłych dzieci. Zdjęć z usg jak byłam w ciąży też nie wstawiałam, kto chciał mógł mi "pogratulować i życzyć zdrowia" osobiście bądź telefonicznie. Znajomi z podstawówki czy liceum widząc mnie na mieście ze Smerfem czasem są zaskoczeni, że syna mam, bo na fb, cytuję "nie masz Jego zdjęć żadnych".
UsuńZa kilkanaście lat, niech nasze dzieci same zdecydują, czy chcą być medialne, czy nie :)
Ja też nie jestem zwolenniczką wstawiania zdjęć swojej rodziny bez odpowiedniego "kamuflażu" - nawet jeśli jakaś aktualna fotka znajduje się na blogu, to odpowiednio ocenzurowana (a poza tym moje "występy" tutaj są anonimowe, nie podpisuję się imieniem i nazwiskiem). No ale cóż, każdy ma inne zdanie na ten temat - i jak zwykle ilu ludzi, tyle opinii :)
UsuńJa mam wrażenie, że ludzie przeceniają znaczenie fb dla ewentualnych relacji, które i tak zweryfikować można tylko w realu, a nie doszacowują ryzyka, jakie niesie ze sobą wrzucanie licznych i zaskakująco szczegółowych informacji na swój temat, okraszonych zdjęciami.
UsuńDla mnie jedyne prawdziwe relacje to takie, jakie mam w realu z kilkoma sprawdzonymi, znanymi od lat osobami, z którymi przysłowiową beczkę soli zjadłam :) Ale mimo wszystko przekonałam się (lub zostałam przekonana ;) ), że FB (tudzież inne miejsca w sieci) bywają przydatne - tylko rozsądek trzeba wobec nich zachować.
UsuńPrzykre to bardzo. I w szoku jestem, że ludzie tak reagują i takie głupoty wygadują czy wypisuja! Masakra :\
OdpowiedzUsuńA konta na FB nie mam, więc nie zalajkuję niestety ;)
Oj tam, nie zależy mi na biciu rekordów popularności ;) Konto po prostu okazuje się przydatne w pewnych kwestiach - np. niektórych blogów nie mogłam kiedyś skomentować, choć bardzo miałam ochotę się wypowiedzieć, bo komentarz można było zostawić wyłącznie po zalogowaniu się na FB.
UsuńA sama sytuacja i takie dzielenie dzieci na "równe" i "równiejsze" - jak dla mnie bardzo niefajna...
O ludzie!Az się zatrzesłam!
OdpowiedzUsuńWiem,że sa ludzie ( zarówno potencjalne mamy jak i ojcowie ) którzy publikują w necie zdjęcia z usg.Też byłam w ciąży,dwa razy się nie udało,za trzecim fasolka rosła, i oczywiście ten widok prawdę mówiąc mnie rozczulał,ale nie wierze,że może wzruszyć kogokolwiek innego niż matkę czy ojca.No ok,może ja ograniczona jestem z wyobraźnią? Jakoś jeszcze jestem w stanie machnąć na to ręką,ale ciąg dalszy histori o której piszesz wprawił mnie w oburzenie.Jak można napisac taki komentarz? I dziwię się tej matce,że od razu tego wszystkioego nie wykasowała. Co prawda w internecie wszystko zostaje,ale może kiedyś nie będzie az tak widoczne dla oczu tej dziewczynki?
Ja się wzruszałam, widząc zdjęcia usg dzieci niektórych moich koleżanek - ale to wszystko chyba zależy od bliskości relacji, jakie z daną osobą mamy (na widok usg sąsiadki z bloku, której mówię tylko "cześć" w przelocie, od czasu do czasu - już pewnie tak emocjonalnie bym nie reagowała ;) )
UsuńJa chyba bym weszła w polemikę (face to face) z takim komentującym i bardzo dobitnie bym mu wyłuszczyła, że dziecko adoptowane jest również MOJE - choć nie krew z krwi, ani kość z kości. Może coś by wreszcie do niego dotarło albo przynajmniej głupio by mu się zrobiło. Ale córeczce na jej miejscu faktycznie bym takiego widoku oszczędziła, żeby nie było jej przykro...
Fb nie mam więc nie polubię;-0
OdpowiedzUsuńCo do reszty to porażka jak dla mnie.
Ja w ogóle nie rozumiem fenomenu fb, umieszczania zdjęć, lajkowania itp.
No, dziwna jestem i jest mi z tym dobrze;-0
Ja wielką fanką też nie jestem - i właśnie dlatego dopiero za trzecim podejściem się zdecydowałam ;) Ale są też argumenty "za" - chociażby fakt, że do wielu akcji można przystąpić tylko będąc posiadaczem konta :)
UsuńJa też nie rozumiem fenomenu fb. Miałam przez chwilę ale poziom ekshibicjonizmu ludzi mnie poraził.Ludzie siedzący przed kompem chyba mają więcej odwagi i wypisują takie kocopoły.Z resztą wystarczy spojrzeć na poziom hejtu w necie.Zakładając konto niestety trzeba się liczyć nie tylko z lajkami ale i hejtami.Łatwo mówić weź to olej..Ludzie wbijają czasem szpilki nie bardzo zdając sobie z tego sprawę niestety;/
OdpowiedzUsuńW sumie to samo można powiedzieć o wszystkich pozostałych portalach społecznościowych - a także o blogowaniu i...prawdziwym życiu ;) Niejedna ze znanych mi blogujących dziewczyn też się z niesamowitym hejtem spotkała, a i mnie on nie ominął na poprzednim blogu - także wcale nie trzeba mieć FB, by tego doświadczyć... Hejterzy zawsze jacyś się znajdą, więc nadmiernego "obnażania się" najlepiej unikać ;)
UsuńJa nie mam fejsa, konta na NK i w innych kręgach też marnie żyję:) Tak więc nie żyję! Zastanawiam się czy chciałabym umieszczać zdjęcia dziecka w necie i tak naprawdę to sama nie wiem. Może jako zamknięty blog ale na FB odpada.
OdpowiedzUsuńAch, no to ja też nie żyję ;)To mój blog żyje - własnym życiem ;)I zdjęć Juniora na FB nie będzie ! :)
UsuńNigdy tego nie zrozumiem jak jesteśmy jeszcze w tyle z myśleniem i postrzeganiem. To biologiczne będzie tak samo swoje jak i to adoptowane choć bardzo tego słowa nie lubię. Nie wiem jak może być jedno z dzieci bardziej lub mniej kochane lub bardziej swoje. Gdybym była na miejscu zainteresowanej odpowiednio bym się wkur.wila i odpowiednio uświadomiła tych którzy tak a nie inaczej komentują.
OdpowiedzUsuńZrobiłabym tak samo, o czym już zresztą w którymś wcześniejszym komentarzu pisałam. Moim zdaniem to jest tak, że każde dziecko kocha się jednak troszeczkę inaczej (nawet jeśli ma się dwoje biologicznych lub dwoje adoptowanych, to mimo wszystko do każdego ta miłość jest odrobinkę inna). Ale "inaczej" nie znaczy "mniej-bardziej" i nie ma związku z wartościowaniem, że któreś dziecko jest "lepsze", a któreś "gorsze".
UsuńJa nie istnieję. No może troszeczkę, bo czasem pojawiam się na profilu firmy lub Męża i z niego korzystam, jak potrzebuję. Prywatnego raczej nie założę, ale nad przypisanym do bloga zastanawiam się intensywnie. Przydałoby się, żeby być na bieżąco z książkami i nie skakać ze strony na stronę. A na prywatnym mamy tylko ujęcie Męża ze stópkami Tygrysa. Kto wiedział, ten wiedział. Kto chciał się dowiedzieć, zadzwonił. Ale zdjęć z wizerunkiem na pewno byśmy nie umieścili. Jak coś znajdzie się w sieci, to potem się tego nie odkręci.
OdpowiedzUsuńTakże, jak już dojrzeję do FB, na pewno Cię znajdę.
Co do opisanej przez Ciebie sytuacji, słów brak. Twoja znajoma powinna poważnie zastanowić się nad wartością tych znajomości.
Ja dojrzewałam bardzo długo - mniej więcej od połowy działalności poprzedniego bloga. A i tak wiem, że nie będę się tam jakoś specjalnie i intensywnie udzielać, bo zwyczajnie nie starczy mi na to czasu - niekiedy nawet z blogiem nie wyrabiam, a całych nocy zarywać nie planuję ;)
UsuńZnajomej delikatnie zasugerowałam taką opcję - a zrobi, co sama uzna za słuszne...
A mnie w ogóle rozwala jak można wsadzić na fejsa zdjęcia z tak wczesnego usg i te kilkadziesiąt lajkow, gratulacji....czy ci wszyscy ludzie rusza z wyrazami współczucia jak ona nie daj Bóg to dziecko straci? Pozytywny test ciążowy nie gwarantuje nic! Sama się o tym bardzo boleśnie przekonalam. ...
OdpowiedzUsuńCo do "różnic" ...cóż tacy są właśnie ludzie, ze uważają, ze adoptowany maluch nie jest tak "fajny" jak własny. Oczywiście w oczy tego nie powiedzą. Reakcja tamtych znajomych pewnie się wzięła z tego, ze nareszcie udało się koleżance zajść w ciążę. Na szczęście nie każdy tak myśli,nie każdy tak wartościuje. na szczęście.!
Wiem, wiem, nie gwarantuje...i zwłaszcza w sytuacji, kiedy ktoś tak długo walczył o ciążę... My z Mężem zawsze powtarzaliśmy sobie, że jeśli ciąża się nam jednak przytrafi, to będziemy chcieli jak najdłużej utrzymać ją w tajemnicy - i nawet własnym rodzicom nie powiemy. No ale OK - niech każdy robi tak, jak uważa.
UsuńW oczy nie powiedzą, to lepiej na FB w komentarzu napisać... Być może tak właśnie jest - może to miał być wyraz ich radości i tego, że cieszą się z jej błogosławionego stanu. Ale ja znalazłabym naprawdę całe mnóstwo innych, mniej krzywdzących słów, by taką radość okazać.
Kurczę! No byłam ju tu, komentarz napisałam i helloooo, gdzie on jest??
OdpowiedzUsuńNo to piszę od nowa :)
Myślę, że te lajki pod zdjęciem usg to wyraz radości, szczęścia, że Im się udało... Zazwyczaj cieszy nas każda ciąża znajomych, tym bardziej jeśli wiemy, że jest ona wyczekana, "wystarana"... Podejrzewam, że część tych lajków pochodziła od znajomych, którzy byli w temacie.
Dziwi mnie natomiast "odwaga" znajomej. Bo ja rozumiem radość, dumę, szczęście, ale... chyba mój wewnętrzny strażnik tym bardziej w takiej sytuacji, nie pozwoliłby mi zamieścić takiej fotki...
Lajki lajkami, ale komentarz "swojego dziecka" to już mnie po prostu... rozpierdolił, pisząc dosłownie. Swojego? A ta dziewczynka- to czyja jest, przepraszam? I ja rozumiem (NAPRAWDĘ) spontaniczne reakcje, ale... No błagam, aż tak spontanicznych sobie nie wyobrażam. Ciekawe, co poczuła ta mama czytając taki tekst???
No cóż, znajoma sama będzie ponosić ewentualne psychiczne konsekwencje, jeśli coś pójdzie nie tak, jak powinno (miejmy nadzieję, że jednak nie...)
UsuńA na tego typu komentarze każdy rodzic adopcyjny musi być niestety przygotowany, bo ludzie są naprawdę różni i niektórzy prezentują sposób myślenia rodem z Ciemnogrodu - co oczywiście nie oznacza, że trzeba się na takie teksty godzić i pozostawiać je bez reakcji (ja chyba bym nie wytrzymała i nawrzucała komu trzeba w takiej sytuacji).
Ja też tu byłam i mojego komentarza też nie ma :-(
OdpowiedzUsuńBlogger pewnie znów jakiegoś psikusa zrobił - niczego nie kasowałam ;)
UsuńWięc też dodam jeszcze raz.
OdpowiedzUsuńUważam że jeżeli ta znajoma nie skometowała tamtego komentarza oraz powala tak znajomym podchodzić do tego to nie ma dobrej i szczęśliwej przyszłosci dla jej rodziny.
Ta dziewczynka jest tak samo jej jak to biologiczne dziecko które ma się urodzić. Nie ważne w jaki sposób została mamą ~ czy przez adopcje czy przez poród. W każdym przypadku finał jest taki sam ~ jest Mama a jej mąż Tata ~ są rodzicami. A takich znajomych którzy tego nie rozumieja powinni wykluczyć z kręgu znajomych albo ich uswiadomić co to znaczy adopcja.
Odnośnie wykluczenia/uświadomienia znajomych zgadzam się w całej rozciągłości. Czasami myślę sobie, że kurs adopcyjny wraz z kandydatami na rodziców powinna przechodzić też ich rodzina i ludzie z ich otoczenia - żeby i oni mieli świadomość tego, czym jest adopcja, na jakich zasadach się odbywa i co tak naprawdę oznacza. Wiem, że to nierealne, ale po takich komentarzach tylko tego typu wnioski mi się nasuwają...
Usuńludzie są dziwni. Podziwiam bardzo takich ludzi, ale nigdy nie ma to nic wspolnego ze wspolczuciem. Bozia nierowno obdarowywuje z tym potomstwem, niektorzy mogą rodzic, niektórzy nie. Wspaniale jest to, że potrafią dać dom dziecku! łatwo powieedzieć- nie słuchac i nie przejmować się- ale słowa bolą i rania niczym brzytwy, niczym zadra siedzą w sercu i głowie.Świata i ludzi nie zmienimy.. ale możemy zmienić krąg znajomych :P
OdpowiedzUsuńDokładnie tak - całego świata nie da się zmienić, ale ten kawałek wokół siebie, to swoje własne "podwórko" - jak najbardziej :)
UsuńPrzykre to co piszesz, że jest aż taka różnica w polubieniu tych fotek. Oczywiście liczba lajków niczego nie oznacza, ale nie oszukujmy się taka rażąca różnica razi. Przykre to. Słowa "swoje" bym nie użyła, ale nie powiem, że bym tak nie pomyślała i nie uważam w tym nic złego. Nie mówię, że rodzicielstwo biologiczne jest lepsze, ale ma inny wymiar.Rodzicielstwo ma różne aspekty. Ja nie ukrywam, że daje mi radość, że synek na zawsze połączył mnie i człowieka, którego kocham, nie chodzi mi o to, że się nie rozstaniemy, ale że dziecko zrodziło się z naszej miłości, możemy się rozstać, możemy odejść wszyscy, ale to już fakt. daje mi to radość. oczywiście nie największą, nie jedyną z dziecka, ale czy nie można się z tego cieszyć? Osobiście ciesze się kiedy para, która ma adopcyjne dziecko zachodzi w ciążę...Czy to nie jest radosne, że pokonują tę wstrętną niepłodność, że wreszcie widzą te 2 kreski, doświadczają cudownych emocji przy rozwoju ciąży, porodzie...
OdpowiedzUsuńP.S.
A czy wstawienie fotki usg z wczesnej ciąży to nie jest przyklapnięcie tych krzywdzących opinii, że "swoje lepsze". Czy w takiej sytuacji, jeśli dla nich jest to równe, nie lepiej wstawić zdjęcia 2 dzieci z podpisem "nasze dzieci"...Równo. Już pomijam fakt, że po takiej deklaracji boleśniej znieść stratę..:/
Nasze dzieci też rodzą się z miłości - nie fizycznej ale wydaje mi się, że tej głębszej i dojrzalszej i też nas łączą, pieczętują nasz związek!
UsuńOczywiście, że cieszę się z każdej ciąży - zwłaszcza właśnie tych par, które wcześniej adoptowały, a potem nagle zupełnie niespodziewanie przydarzył im się również maluszek biologiczny! Jest takich osób chociażby tu, w blogosferze, przynajmniej kilka - i każdej z nich równie mocno kibicowałam i podczas starań o adopcję, i podczas oczekiwania na poród.
UsuńAle tak jak pisze Ela - dziecko adopcyjne też rodzi się z miłości dwojga ludzi ! Nie będę oceniać, czy jest to miłość głębsza i dojrzalsza, wystawiona na mniejszą czy też większą próbę - ale jest to miłość - i to nie podlega dla mnie żadnej dyskusji czy wątpliwości. Dziecko adopcyjne tak samo łączy rodziców, tak samo jego włączenie w szeregi rodziny staje się niepodważalnym faktem, nabywa dokładnie takie same "prawa" jak dziecko biologiczne - i myślę, że dla ludzi decydujących się na adopcję jest tak samo kochane.
Hmmm, a może było to któreś zdjęcie dziewczynki z kolei? Przypuszczam, że gdyby dodane zostało zdjęcie dziewczynki z podpisem "Właśnie zaadoptowaliśmy kochaną córeczkę!" byłoby mnóstwo lajków. Zdjęcia z przełomowego w życiu momentu są zawsze obficiej lajkowane, niż któreś tam z kolei zdjęcie dziecka :)
OdpowiedzUsuńJeśli się mylę, to faktycznie ludzie są okrutni, ale zawsze staram się też spojrzeć na sytuację z drugiej strony :)
Pozdrawiam i czytam kolejne posty!
Być może, być może...jednak tu już nawet nie o te lajki chodzi, tylko o zestawienie dwójki dzieci jako "swojego" i (w domyśle) "nie-swojego". A jakby na to nie spojrzeć dziecko adoptowane też jest NASZE - choć nie ma naszych genów i to nie my daliśmy mu życie.
Usuń