Rozmawialiśmy ostatnio ze znajomymi, którzy zaczynają właśnie swoją adopcyjną drogę. Tak jak my kiedyś, pod
drzwiami tego samego ośrodka, przebierają z nogi na nogę w oczekiwaniu
na kolejne spotkanie i lekcję z publicznego emocjonalnego ekshibicjonizmu. I tak jak my kiedyś zupełnie nie wiedzą, czego się spodziewać - co może spotkać ich w tych ośrodkowych murach oraz potem, kiedy otrzymają już ostateczną kwalifikację.
Teraz jesteśmy cwani. Wyjaśniamy, uspokajamy, udzielamy rad. Z perspektywy minionych dni, tygodni i miesięcy wiemy już, że tak naprawdę nie ma się czego (jakoś szczególnie) obawiać. Ale gdyby ktoś cofnął się w czasie o trzy lata i odnalazł ówczesnych nas, czekających na pierwsze spotkanie z psychologiem/pierwsze zajęcia grupowe/pierwszy wywiad środowiskowy - nie oszukujmy się: wyglądaliśmy wtedy i czuliśmy się dokładnie tak samo (stremowani, niepewni, zagubieni, PRZE-RA-ŻE-NI !)
Dostaję sygnały, że bloga podczytuje całkiem sporo osób, znajdujących się w podobnej sytuacji. No więc dziś postanowiłam napisać o tym, z czym wiązały się nasze największe (i w dużej mierze nieuzasadnione) obawy. (Kolejność przypadkowa, nie mająca związku z natężeniem lęku).
TESTY PSYCHOLOGICZNE
Pierwszy stopień wtajemniczenia, na podstawie którego mogliśmy zostać zdyskwalifikowani już w przedbiegach. Na pewno będą niesamowicie skomplikowane. I na bank wyjdzie w nich, że przejawiamy jakieś skłonności psychopatyczne tudzież socjopatyczne, że zupełnie się na rodziców nie nadajemy i generalnie że kompletni z nas dewianci albo osobnicy totalnie niezaradni życiowo, którzy nawet rybkami akwariowymi nie potrafiliby się odpowiednio zaopiekować.
W rzeczywistości: Były banalne. Kilkadziesiąt stwierdzeń, które mieliśmy oznaczyć w odpowiedniej rubryce jako "prawdę" lub "fałsz". Podchwytliwe, lecz niespecjalnie trudne do rozszyfrowania. Z podobnymi miałam do czynienia wcześniej, na zajęciach z psychologii społecznej. (Co nie zmienia faktu, że na ich podstawie pani psycholog bardzo trafnie opracowała charakterystykę naszą i naszego związku. I że zostaliśmy bardzo wnikliwie przebadani i przemaglowani nie tylko w tej "lajtowej", pisemnej formie).
Tyle się naczytaliśmy i nasłuchaliśmy na ten temat ! Miały być całe stosy dokumentów i karteluszek, których nawet najbardziej pękaty segregator nie da rady pomieścić. Miały być całe tygodnie załatwiania, pielgrzymek po różnych instytucjach, wystawania w długich urzędowych kolejkach...
Faktycznie: Zgromadzenie wszystkich potrzebnych dokumentów zajęło nam jakieś 2-3 dni - wystarczyło tylko odpowiednio się do tego zabrać. W większości przypadków na hasło "adopcja" urzędnicy stawali się nadzwyczaj uprzejmi, wydawali niezbędne świstki od ręki i nawet nie pobierali wymaganych opłat skarbowych - proponując, żebyśmy kupili coś za te pieniążki dziecku, kiedy już się odnajdzie. Tak naprawdę najwięcej czasu pochłonęło chyba napisanie życiorysów - ale to już tylko od nas zależało (i od początkowej opieszałości Małża w tym temacie).
PAPIEROLOGIA ADOPCYJNA
Tyle się naczytaliśmy i nasłuchaliśmy na ten temat ! Miały być całe stosy dokumentów i karteluszek, których nawet najbardziej pękaty segregator nie da rady pomieścić. Miały być całe tygodnie załatwiania, pielgrzymek po różnych instytucjach, wystawania w długich urzędowych kolejkach...
Faktycznie: Zgromadzenie wszystkich potrzebnych dokumentów zajęło nam jakieś 2-3 dni - wystarczyło tylko odpowiednio się do tego zabrać. W większości przypadków na hasło "adopcja" urzędnicy stawali się nadzwyczaj uprzejmi, wydawali niezbędne świstki od ręki i nawet nie pobierali wymaganych opłat skarbowych - proponując, żebyśmy kupili coś za te pieniążki dziecku, kiedy już się odnajdzie. Tak naprawdę najwięcej czasu pochłonęło chyba napisanie życiorysów - ale to już tylko od nas zależało (i od początkowej opieszałości Małża w tym temacie).
WYPOWIEDZI NA FORUM PUBLICZNYM
Jak my strasznie nie znosimy zabierać głosu w publicznych debatach, w gronie zupełnie nieznanych nam osób, które w dodatku przyglądają się nam badawczo, taksują z góry na dół, podchodzą do siebie nawzajem (przynajmniej w początkowej fazie) jak pies do jeża. Na pewno zrobimy z siebie kompletnych idiotów, powiemy coś strasznie głupiego i bez sensu, co już na wstępie nas zupełnie zdyskredytuje. Nikt nas nie polubi, nie będzie chciał z nami gadać ani utrzymywać bliższych kontaktów - wszyscy będą się z nas śmiać, kpić za plecami, naigrywać się z naszych przekonań, nieskładnego bełkotu i zarumienionych ze wstydu policzków.
A nawet jeśli, to co? Prawda jest taka, że wszyscy jesteśmy tu w podobnej sytuacji i w pewnym konkretnym, określonym celu - a po ukończonych warsztatach każdy wraca do siebie, do swojego życia, do swojego oczekiwania i najczęściej nie mamy ze sobą więcej już nic wspólnego (w każdym razie nie musimy mieć, jeśli żadna ze stron nie wykazuje chęci). Poza tym panie z OA nie stoją nad nami jak kat, nie odpytują jak znienawidzona profesorka na matematyce, nie zmuszają nikogo do zabierania głosu za wszelką cenę. Masz jakieś refleksje, którymi chcesz się z grupą podzielić? - Proszę bardzo, są mile widziane! Wolisz milczeć i przysłuchiwać się, wydając jedynie pomruki (dez)aprobaty? - Też nikt ci tego nie ma specjalnie za złe.
WIZYTA PRZEDSTAWICIELI OŚRODKA U NAS W DOMU
A tak naprawdę: Wizyta przebiegła w miłej, wręcz przyjacielskiej atmosferze - i czuliśmy się w jej trakcie bardzo swobodnie, wcale nie jak na policyjnym przesłuchaniu. Pani z ośrodka większość czasu spędziła z nami przy kawie i kuchennym stole, na resztę mieszkania rzucając okiem tylko pobieżnie i w przelocie. Sterylny porządek skwitowała natomiast słowami: "zróbcie sobie zdjęcia takich perfekcyjnych wnętrz, bo przy dziecku tylko one wam pozostaną na dowód, że kiedyś było tu naprawdę czysto":)
ODWIEDZINY W "POKOJU ŚMIERCI"
Z perspektywy czasu wiemy, że to konieczne. Że lepiej określić się w ten sposób, niż powiedzieć "nie ma to dla nas żadnego znaczenia" - a potem odrzucać kolejne propozycje albo skrzywdzić dziecko i nie odnaleźć w sobie wystarczających pokładów siły, by mu pomóc i sprostać ewentualnym pojawiającym się problemom.
PIERWSZE SPOTKANIE Z DZIECKIEM
W przypadku Bąbla nie było wielkich obaw. Miał zaledwie 2,5 miesiąca, więc przez całą drogę zastanawialiśmy się tylko, czy nie będzie na nasz widok płakał, czy nie wystraszy się nowych twarzy w swoim dotychczasowym otoczeniu.
Ale w przypadku starszego dziecka (co wiemy również z autopsji, po pierwszej "nietrafionej" propozycji) niepewność jest znacznie większa - i zdecydowanie bardziej uzasadniona. Bo jest to mały człowiek już w dużej mierze ukształtowany, posiadający bagaż (z reguły niewesołych) doświadczeń, własne przyzwyczajenia, upodobania, własne traumy i trudną historię. I niestety nie zawsze czeka na nowych rodziców z otwartymi ramionami; nie zawsze ma ochotę się z nimi bliżej poznać czy choćby pobawić przez chwilę piłką albo szmacianą lalką - zwłaszcza w sytuacji, kiedy dopiero co pożegnało swoją biologiczną mamę, która odwiedza je regularnie w placówce. Trzeba się z tym liczyć - choć nie jest łatwo, kiedy długo wyczekiwane, wytęsknione maleństwo chowa się przed nami w ramionach opiekunki i nie odstępuje jej nawet na krok, traktując nas jak nieproszonych gości i intruzów...
***
Reasumując, procedura adopcyjna to niesamowity emocjonalny rollercoaster i wieczna sinusoida. Potrafi naprawdę nieźle sponiewierać - zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Jeśli się na nią zdecydujecie, na pewno zafunduje Wam mnóstwo wzruszeń, mnóstwo chwil zwątpienia, mnóstwo momentów euforycznego szczęścia przechodzących niemal automatycznie w skrajnego, najgłębszego w Waszym dotychczasowym życiu doła. Zapewne również kilka małżeńskich kłótni i kilka sytuacji, w których zrodzi się w Was bunt i będziecie mieli ochotę wsiąść w samochód i odjechać z piskiem opon, zostawiając ośrodek daleko w tyle - ale oczywiście nie zrobicie tego, bo wiadomo przecież, jaki cel temu wszystkiemu przyświeca.
Ale nie jest to też żaden horror. Żadna rzecz, której trzeba się PANICZNIE bać. Trzeba po prostu do niej dojrzeć. I mieć w sobie pewność oraz przekonanie, że to jest właśnie ta najlepsza, najbardziej optymalna dla Was droga...
Powiem szczerze, że mnie ta cała procedura przeszła lajtowo i zupełnie nie miałam w sobie obaw, strachu, niepewności. Być może dlatego, iż nie siedziałam wówczas na Bocianie i się nie nakręcałam :) W ośrodku docelowym mieliśmy pierwszą wizytę w październiku, w ciągu kilku dni skompletowaliśmy papiery. Następnie odbyliśmy kilka spotkań szkoleniowych i diagnostycznych, wszystko w przemiłej atmosferze. 6 stycznia odebraliśmy ten telefon, po dwóch dniach synek był już w domu. Lajcikowo :)
OdpowiedzUsuńJa też dochodzę do wniosku, że (poza pewnymi momentami) było bardzo sympatycznie - ale dopiero teraz, bo w trakcie naprawdę różne emocje nami targały, nie tylko te pozytywne ;)
UsuńMoże i faktycznie trochę zbyt mocno się nakręciłam, bo Bociana odwiedzałam wtedy nader często. Chciałam chociaż w pewnym sensie się przygotować i "odrobić lekcje" - ale i tak "co ośrodek, to obyczaj" i wszystkiego przewidzieć się nie da ;)
U nas też w zasadzie wszystko poszło gładko, poza drobnymi frustracjami związanymi z opóźnioną papierkologią itp., ale co się człowiek nastresowała PRZED to jego. No, i u nas trwało to wszystko o niebo dłużej...
UsuńTak, czytałam Twoje wpisy temu poświęcone i tez odniosłam wrażenie, że wszystko było bardzo mocno rozwleczone w czasie i mimo wszystko chyba bardziej obostrzone przepisy tam u siebie macie. A do tego bariera językowa, z którą tak świetnie sobie poradziliście - chapeau bas!
UsuńU nas też cała procedura przeszła bez komplikacji, w bardzo fajnej atmosferze. Miałam w grupie szkoleniowej super osoby, z którymi do tej pory mamy stały kontakt. Jedyny minus tego wszystkiego to niepewność kiedy poznany zostanie nowy członek rodziny i w naszym przypadku długi już czas oczekiwania na dzieciaczka. Podsumowując "nie taki diabeł straszny..." i pokłady cierpliwości mile widziane:)
OdpowiedzUsuńTa niepewność i oczekiwanie to już inna para kaloszy - i ona chyba faktycznie przyćmiewa wszystkie wcześniejsze wymogi, psychologiczny magiel i całą resztę. Obyście czekali już jak najkrócej - cierpliwości i wytrwałości życzę i niezmiennie kibicuję :)
UsuńSuper napisane, my mamy już za sobą wizytę osób z pcpr i było przyjemnie, testy psychologiczne też przechodzilismy przy zgłoszeniu na rodzinę zastępczą, A jeżeli chodzi o szkolenie to jestem pozytywnie nastawiona. Boję się tylko bo nie wiem w jaki sposób jesteśmy klasyfikowani itp., czy ty wiesz na czym to polega czy dostaje się jakąś ocenę? :) przydatna sprawa, bardzo lubię czytać jak ktoś zachęca a nie odstrasza :)
OdpowiedzUsuńNie wiem nic odnośnie ocen ;) - chyba nie ma jakiejś konkretnej skali punktowej, wedle której jesteśmy oceniani :) Z tego co nam powiedziano, odbywa się "walne zgromadzenie" pracowników ośrodka, na którym omawia się jeszcze raz każdą z par, zagląda w jej dokumenty i podejmuje ostateczną decyzję o kwalifikacji. Pewnie wszyscy się wypowiadają, co o nas myślą, jakie wrażenie na nich zrobiliśmy i czy faktycznie widzą w nas pełną gotowość do tego, by stać się RA.
UsuńDodam jeszcze, że przypadki nie otrzymania kwalifikacji zdarzają się nader rzadko i w wyjątkowych, skrajnych sytuacjach - osobiście słyszałam tylko o trzech czy czterech takich negatywnych decyzjach w całej historii naszego OA.
Kwalifikacje w naszym OA nie polegała na ocenie (w sensie skali) tylko na przypisaniu dziecka z jakim nas widzą pracownicy tzn. wiek, stan zdrowia dziecka i czasami preferencja płci. Odnośnie nie otrzymania kwalifikacji to niestety się faktycznie zdarzają:( Czy były słuszne nie mi już oceniać.
UsuńNo jasne - odnośnie słuszności lub jej braku nie nam wyrokować. Nadmienię tylko, że zdarzają się i takie sytuacje, w których para nie obdarzona zaufaniem w jednym ośrodku, zostaje przyjęta z otwartymi ramionami przez ośrodek inny...Więc to jest chyba w dużej mierze kwestia "gustu" i subiektywnej oceny poszczególnych pracowników, którzy też są ludźmi i mają prawo się mylić...
UsuńU nas w Ośrodku niektóre elementy wyglądały znacznie odmiennie. Wizyta w domu nie miała tylko na celu obejrzenia warunków lokalowych, bardziej poznanie nas. 2h szereg pytań o wszystkim. O rodzinie, dzieciństwie, o naszym malzenstwie malzenstwie, zainteresowaniach, pracy, obawach. Było miło ale stresująco. Wiem że w innych ośrodkach wygląda to analogicznie jak u ciebie. U nas było inaczej. Była też analiza wyników testów psychologicznych. Nie przypuszczałem że banalne pytania mogą stworzyc taki dokładny opis nas samych naszego związku. Ta część nie była przyjemna, nikt nie lubi jak się mu mówi co powinien zmienić, poprawić.
OdpowiedzUsuńOkreślanie "parametrow" dziecka u nas przebiegło dość sprawnie bez większych emocji. To chyba kwestia podejścia. Przed testami mieliśmy większego stresa. Na pewno nie nazwałbym go tak jak ty. Dla mnie to była kolejna rozmowa z psychologiem. My byliśmy po kursie pewni co jest dla nas możliwe do wzięcia na barki a co nie.
U nas na kursie "wymuszano" postawę aktywna. Chciano w ten sposób nas poznać. Ja też nie jestem z grona osób lubiących być w centrum zainteresowania. Trzeba było się przełamać.
Polecam przy adopcji podejście zadaniowe. Testy, kurs trzeba je przejść i tyle.
I trzeba uzbroić się w duże pokłady cierpliwości. Warto zająć swoje myśli innymi zajęciami, hobby. Czas i tak upłynie. To taka rada dla przyszłych par adopcyjnych.
Pozdrawiam:)
A ja Ci powiem, że było jednak podobnie - tylko nie wszystko da się zmieścić w jednym poście :)Bo oprócz picia kawy też oczywiście pytania odnośnie tego, o czym piszesz - a w zasadzie taka "powtórka z rozrywki", ponieważ o wszystkich tych kwestiach dyskutowaliśmy już wcześniej na spotkaniach z psychologiem i pedagogiem w ośrodku (więc może dlatego już nas to tak bardzo nie stresowało i chyba służyło tylko usystematyzowaniu i potwierdzeniu pewnych zagadnień). Tylko ta analiza testów w domku nas ominęła, bo ona też miała miejsce już wcześniej, wkrótce po ich wypełnieniu.
UsuńDobrze, że u nas niczego nie wymuszano :) Czasami dało się wprawdzie odczuć, że panie nie są zbyt zadowolone z poziomu naszej aktywności (bo grupa generalnie nie należała do bardzo wygadanych i przeważali w niej raczej introwertycy) - ale to, czego nie chcieliśmy dopowiedzieć na forum, wyciągały od nas już 'face to face' ;)
Z ostatnimi akapitami jak najbardziej się zgadzam - choć czasami trudno o podejście zadaniowe, kiedy jesteś wulkanem emocji, grożącym w każdej chwili potężną erupcją ;)
Na spotkaniu w domu padło wiele pytań których wcześniej nie było.
UsuńPisząc "wymuszano" miałam na myśli kierowanie pytań do konkretnych osób, dopytywanie, pytanie o opinię każdego z osobna. Nawet skryte osoby musiały brać czynny udział nawet jeśli nie chciały. Oczywiście jeżeli ktoś nie chciał wypowiadać swojego zdania nikt go nie zmuszał siła. Próbowano wskrzesić w nas aktywny udział na wszelkie sposoby. Czynny udział to był piorytet Pan z ośrodka.
Pozdrawiam
No i może "chwała im za to" - bo dzięki temu nawet te skryte osoby mogły sobie pewne rzeczy z ich pomocą uświadomić, przepracować i głośno wyartykułować :) U nas największą aktywność przejawialiśmy podczas ćwiczeń wykonywanych w grupach - tylko potem z wyznaczeniem osoby prezentującej naszą "twórczość" ogółowi był już najczęściej pewien problem i nikt się jakoś specjalnie ku temu nie garnął ;) Zupełnie jak w szkole ;)
UsuńU nas było podobnie jak u Tuśki:). Ja najbardziej bałam się testów i tego, że wykryją nam jakieś dewiacje. Pamiętam, jak czekaliśmy z M. na wiadomość, że zakwalifikowali nas na kurs po zaliczeniu testów, w tym jakiegoś dziwnego, z rysowania. Nasza grupa była słabo współpracująca. Do dziś bardzo mało wiem o większości ludzi z grupy. My chyba byliśmy jedyną całkiem otwartą parą. Niczego nie udawaliśmy, mówiliśmy jak czuliśmy na tamten moment. Rozmowa o naszym dziecku nie była bardzo emocjonująca. Pani z naszego szkolenia od razu powiedziała, że nie sugerują się zbytnio zdaniem par i tak Ci którzy chcieli dziewczynki dostali chłopców, Ci, którzy chcieli jedno dziecko dostali rodzeństwo:), nam sugerowano, że może rodzeństwo, a dostaliśmy jedno. My się nie nastawialiśmy na płeć. Wiek miał być jak najniższy, ale kwalifikacja była do 3 lat i powyżej więc i tak nic nie było wiadomo. Na historie chorobowe i rodzinne zostawiliśmy sobie dużą przestrzeń. Określiliśmy czego z pewnością nie uda nam się zaakceptować, a nad resztą planowaliśmy się zastanowić. U nas dwie pary nie dostały kwalifikacji. Szczerze powiem, że się nie dziwię. Gdybym prowadziła szkolenie to też pewnie bym im kwalifikacji nie dała... Uściski dla Bąbla
UsuńNasza grupa też się jakoś szczególnie nie zintegrowała ani na zajęciach, ani poza nimi. Trochę żal, ale w sumie nie spodziewałam się tego, bo wszyscy byliśmy z zupełnie innej bajki. Grupa idąca równolegle z nami podobno do tej pory utrzymuje bardzo intensywny kontakt, natomiast po naszych warsztatowiczach słuch już dawno zaginął - a i ja jakoś specjalnie nie dążę do odbudowania relacji.
UsuńU nas jednak opinia par miała dość duże znaczenie (choć zapewne nie decydujące)- i moim zdaniem dobrze, bo w przeciwnym razie po co się w ogóle określać, skoro i tak nikt tego nie bierze pod uwagę. Jeśli deklaruję, że na ten moment mogę przyjąć jedno dziecko (bo mam takie, a nie inne zasoby, możliwości mieszkaniowe, finansowe itd.), to chyba wkurzyłabym się, gdyby ktoś zadzwonił do mnie z propozycją rodzeństwa - i tak musiałabym ją odrzucić i wydaje mi się, że to troszkę brak szacunku dla ludzi.
My nie nastawialiśmy się na płeć, wiek ustaliliśmy do 2,5 roku, na kwestie rodzinne byliśmy otarci i gotowi każdą opcję przemyśleć, natomiast chorobowo wykluczyliśmy rzeczy bardzo poważne i nieuleczalne.
Aż dwie pary w grupie? To niezbyt wesoły bilans...
Buziaczki dla Was, Dziewczyny :*
U nas panie szczegółowo wypytywały nas, na jakie dziecko się zdecydujemy. Każdą naszą wątpliwość, że może za dużo mamy tych wytycznych, komentowały, że adopcja jest też dla nas i to musimy wiedzieć, ile zdołamy unieść. Oczywiście nasze wątpliwości dotyczyły wieku i poważnych chorób dziecka, a nie np. koloru oczu :) W każdym razie spotkaliśmy się z wielkim zrozuminiem prowadzących. I jak do tej pory każda z par dostała propozycję zgodnie z tym, co deklarowała.
UsuńSuper podejście, naprawdę wielki szacun dla Waszych prowadzących! Tak właśnie ma być moim zdaniem. Wiadomo, że przy adopcji powinno kierować się przede wszystkim dobrem dziecka(tym właściwie pojętym, a nie tylko wyświechtanym sloganem), ale jednak o przyszłych rodziców i ich możliwości również tu chodzi i nie powinno się niczego na siłę forsować.
UsuńMoże trochę źle to ujęłam i wyszło tak, jakby nie liczyło się całkiem nasze zdanie, co jest krzywdzące dla naszego OA, bo trafił nam się super ośrodek. Oczywiście nasze preferencje były brane pod uwagę (z płcią różnie, bo było dużo więcej chłopców niż dziewczynek), jeśli chodzi o choroby to nikt nie dostał propozycji, której nie był w stanie zaakceptować, ale jednak ośrodek starał się zaopiekować wszystkie dzieci jakie były wolne prawnie, choć bez zmuszania rodziców. Rodziny często boją się adopcji rodzeństwa. Muszę Wam powiedzieć, że u nas w grupie dwie pary dostały propozycje rodzeństwa, choć deklarowały jedno i są teraz bardzo szczęsliwi. Panie poprostu umiały dostrzec w nas to, czego czasem my sami nie byliśmy w stanie ujawnić, nie braliśmy pod uwagę, a było to dobre dla nas. Czasem człowiek ma w sobie wielkie lęki, które nie mają uzasadnienia. Chyba kazdy z rodziców chciałby mieć cudowne zdrowe dziecko, ale wiadomo, że dzieci adopcyjne często mają mocno obciążone wywiady. Nasza córka prawdopodobnie cierpi na alalię, właśnie rozpoczynamy diagnostykę. Był chłopiec u którego wyszedł po czasie duży niedosłuch. Część rzeczy wychodzi z czasem. Podobnie jak u biologicznych dzieci. Powiem szczerze, że z czasem ja bardziej otwieram się na różne schorzenia. Oczywiście nadal mam swoje granice, ale chyba mniej się już boję niż kiedyś.
UsuńNo oczywiście, że lęk jest z czasem mniejszy (albo pokłady odnajdowanej w sobie siły i otwartości większe), bo człowiek mając już do czynienia z jakąś chorobą jest w stanie ją "oswoić", zrozumieć i czasami okazuje się, że wcale nie jest aż tak straszna, jak to się wcześniej wydawało. Zresztą co innego walczyć ze schorzeniem zdiagnozowanym u dziecka, które jest już w naszej rodzinie, a co innego deklarować, zanim się to dziecko w ogóle pozna i zobaczy na oczy. Masz rację, że pewne zaburzenia mogą dopiero się ujawnić - u każdego z naszych maluchów, nawet jeśli w momencie przysposobienia wydaje się całkiem zdrowy. I że dokładnie tak samo może być w przypadku dzieci biologicznych - niektórych rzeczy nie da się nijak przewidzieć.
UsuńGdy tak to opisujesz brzmi zupełnie NIEstrasznie;)
OdpowiedzUsuńBo to jest opis trzy lata później, kiedy nabrałam już odpowiedniego dystansu ;) No szkoda wielka, że swoje poprzednie archiwum posłałam w pizdu - tam opisywałam wszystko na gorąco i dochodziłam czasami do zupełnie odmiennych wniosków ;)
UsuńHahaha:) Czas jest naszym sprzymierzeńcem! Pozwala nadawać odpowiednią rangę odpowiednim sprawom i dystansować się od tych, które nerwów, strachu i stresu są niewarte. Może następnym razem (jeśli będziecie chcieli oczywiście) pójdzie dzięki temu z górki:)
UsuńOj, teraz widzę, że adopcja zagraniczna to jednak troche inna bajka...
OdpowiedzUsuńWiem na pewno, że zdecydowanie bardziej długotrwała - a domyślam się, że pewnie i mocno skomplikowana, kosztowna i obwarowana mnóstwem różnych "ALE"...Mam rację?
UsuńJeśli znajdziesz chwilkę, napisz coś pokrótce na ten temat - może komuś się przyda :)
nie jest strasznie, pierwszy raz wiadomo , ze nie widadomo co nas czeka itp, ale naprawde warto dla takiego sloneczka :)
OdpowiedzUsuńNo pewnie, że warto - a drugie podejście na pewno łatwiejsze w sensie proceduralnym i mniej stresujące, natomiast nasilenie innych emocji chyba podobne :)
Usuńmy przy drugiej adopcji nie musimy nic przechodzić :)
UsuńPoważnie? Nam powiedziano, że konieczna jest ponowna kwalifikacja i złożenie następnego, zaktualizowanego kompletu dokumentów. Może to zależy od ośrodka...a może od tego, że Wasz następny maluszek jest biologicznym rodzeństwem Grzesia... Super :)
UsuńKurczę, napisałam takiiiii długi (jak na mnie) komentarz i mi wcięło :(
OdpowiedzUsuńMy, teraz po czasie, też jesteśmy zdania, że nie taki diabeł straszny..... ale kiedy z duszą na ramieniu staliśmy przed budynkiem OA targały nami różne emocje. Dodatkowo sprawy nie ułatwiał fakt, że były to drzwi drugiego Ośrodka - pierwszy to jakaś absurdalna pomyłka (i to nie jest moje subiektywne zdanie).
Kiedy teraz, "po" z uśmiechem powracam do strachów sprzed lat wiem, że były mocno na wyrost. Ale przecież od pracujących tam ludzi zależała moja macierzyńska droga....
No właśnie o to chodzi, że zdarzają się i takie absurdalne pomyłki - i czasami ktoś decyduje się na taki "ośrodek z piekła rodem", mocno komplikując sobie życie i czyniąc tę drogę do rodzicielstwa jeszcze bardziej wyboistą. Dobrze, że Wam udało się w porę zorientować i zmienić obrany wcześniej kurs ;)
UsuńU nas niektóre pary odwiedziły kilka różnych ośrodków, zanim zdecydowały się na ten nasz. My nie byliśmy osobiście w żadnym innym miejscu i muszę przyznać, że decyzję podjęliśmy w dużej mierze na podstawie opinii Bocianowiczów.
Myślę, że obawy "przed" są zupełnie naturalne i normalne - w końcu w pewnym sensie powierzamy los nasz i naszego dziecka w cudze ręce więc trzeba mieć do pracowników choćby szczątkowe zaufanie i wiarę, że nie zawiodą...
hehehe.. Przypomniało mi się jak ja się bałam! :) Panikowałam, że w ogóle nie będą chcieli z nami rozmawiać i nas skreślą, bo nie mamy 2-pokojowego mieszkania. Przed pierwszym telefonem do OA myślałam, że zemdleję. Przed pierwszą wizytą trzęsłam się ze strachu jak osika. Potem było coraz lepiej.
OdpowiedzUsuńMy trafiliśmy na fajne prowadzące. Owszem, motywowały nas do aktywności na spotkaniach, ale nie za wszelką cenę. Były taktowne i życzliwe. Choć jedna czasami potrafiła się czasem przyczepić do malutkiego szczegółu i wałkować temat.. Teraz mogę napisać - Cóż, taka ich rola.. - ale wtedy nie było mi do śmiechu. Było też wzruszająco i płaczliwie.
Myślę, że w większości OA panuje całkiem przyjacielska atmosfera, choć zdarzają się i takie, gdzie chyba za cel stawiają sobie zgnębić człowieka. Tylko po co się pytam?
2-pokojowe ponoć wcale nie wymagane - wystarczy podobno wygospodarować kącik do zabawy i nauki przeznaczony tylko dla dziecka :)Ale teraz się u Was pozytywnie pozmienia w tej kwestii i będzie więcej miejsca na wspólne, rodzinne harce :)
UsuńU nas akurat ta prowadząca, której wszyscy najbardziej się początkowo baliśmy, najbardziej stresowaliśmy się na spotkaniach z nią i wydawała się najbardziej nieprzystępna, oschła i czepialska - ostatecznie okazała się najżyczliwsza i najsympatyczniejsza ze wszystkich (choć wymagająca ;) )
No właśnie, po co? Człowiek jest już wystarczająco zestresowany i niepewny, kiedy tam przychodzi po raz pierwszy - i tak musi na wszelkie sposoby udowadniać, że nadaje się na rodzica, więc lepiej go w tym wesprzeć, niż nadwątlone niepłodnością poczucie własnej wartości zupełnie odbierać...
fajnie że napisałaś o tym tak od serca a tak ''normalnie'' nie miałam pojęcia jak to naprawdę wygląda'' od kuchni'' teraz już wiem dziękuje;*
OdpowiedzUsuńNo nie ma za co :) Ja u Ciebie zamierzam teraz "od kuchni" podpatrywać, jak ciąża wygląda - więc mamy taką obopólną wymianę informacji hehe ;)
UsuńPrzeszliscie długa drogę i dobrze, ze dzielicie się spostrzeżeniami z innymi, którzy może stoją na jej początku. Podziwiam Was, jesteście wspaniałymi rodzicami dla swojego synka;-)
OdpowiedzUsuńMegi, proszę - tylko nie podziwiaj, bo naprawdę nie ma czego ;)
UsuńW sensie, ze zdecydowaliście się przejść cała drogę adopcyjna, mieliście w sobie tyle bezinteresownej miłości. Dziś przy wszechobecnej znieczulicy i konsumpcyjnym sposobie na życie taki wybór życiowy jak Wasz zasługuje na pochwałę, to moje zdanie: )) zrobiliście to z serca: )
UsuńNie chce być wscibska, ale czy mysleliscie nad rodzeństwem dla Synka? :)jeśli moje pytanie jest zbyt osobiste, z góry przepraszam.
Że się wtrącę.. ;) MegiW, adoptujemy jednak trochę z egoizmu ;) Po prostu chcemy być rodzicami.
UsuńMegi, wiem, że to się tak wydaje - ale zgodzę się z Ewą, że adopcja wynika najczęściej i przede wszystkim z pobudek egoistycznych ;)Prawda jest taka, że gdybyśmy mogli mieć dzieci biologiczne, to raczej mało prawdopodobne, byśmy kiedykolwiek przekroczyli próg ośrodka - tak z altruizmu, dobrego serca i nadmiaru miłości (co oczywiście nie zmienia faktu, że teraz kochamy Bąbla nad życie i nie zamienilibyśmy go na żadną naturalną ciążę, choćby i trojaczki miały z niej wyniknąć ;) )
UsuńPytanie nie jest absolutnie zbyt osobiste, bo już nawet o tym wspominałam na łamach bloga :) W pewnym momencie byliśmy już naprawdę baaaardzo bliscy ponownego złożenia dokumentów - mieliśmy nawet konkretną datę wizyty w OA na myśli - ale na razie wycofaliśmy się i daliśmy sobie trochę więcej czasu na zastanowienie i podjęcie ostatecznej decyzji.
Pisałam już kilka postów na podobny temat. Dla mnie cały proces był bardzo miły, spotkaliśmy samych fantastycznych ludzi i ani razu nie byliśmy zestresowani. A odwiedzin w "pokoju śmierci" nie było, wszystko było omówione na wizycie domowej :)
OdpowiedzUsuńNo i super - chyba lepiej i swobodniej omawiać wszelkie trudne tematy na "własnych śmieciach" ;) Ani razu? No to musicie mieć nerwy ze stali - albo z nas wyjątkowe cykory ;)
UsuńMyślę, że wielu osobo Twój wpis pomoże. Chyba cała procedura jest dość mocno demonizowana, choć pewnie wszystko zależy od Ośrodka i ludzi w nim pracujących. Z perspektywy czasu cała adopcyjna droga nie wydaje się taka straszna, ale w trakcie kosztowała nas dużo stresu. Zebranie dokumentów faktycznie nie jest wielkim problemem. Dużo czasu zajęło nam napisanie życiorysów, a jeszcze więcej napisani kilku zdań podania. Ale w tym wypadku bardziej chodziło o przełamanie w sobie wewnętrznego buntu, że jak podanie, o dziecko. No jak? Na temat testów pisałam już wielokrotnie. Tak w skrócie - nie przekonuje mnie to narzędzie. Szkolenie - wszystko zależy od OA, u nas potraktowane po macoszemu. Najbardziej wartościowe były dla mnie spotkania indywidualne. Poza momentami, w których pani psycholog chciała znaleźć w naszym małżeństwie problem i zafundować nam terapię. Do dziś tylko nie wiem, dlaczego zostaliśmy tak szczególnie potraktowani. 13 (chyba, już nie pamiętam) spotkań, to chyba lekka przesada. Dla nas ważne było to, że trafiliśmy naprawdę na dobrych prowadzących. Pan Bóg czuwał nad nami, bo przy każdej innej osobie z OA czulibyśmy się niekomfortowo. Mam wrażenie, że te panie najlepiej podchodziły do swojej pracy. Zresztą do dziś służą nam pomocą. Są naszymi dobrymi Aniołami.
OdpowiedzUsuńPamiętam, jak czytałam u Ciebie o tych kilkunastu indywidualnych spotkaniach - i zachodziłam w głowę, co można aż przez tyle czasu wałkować..."Doceniła" Was pani psycholog, trzeba jej to przyznać...Jeśli chcecie się dowiedzieć, jaki był ten Wasz "problem" - polecam wgląd w akta sądowe; na pewno po tylu spotkaniach jest tam załączona bardzo szczegółowa opinia i "diagnoza" ;)
UsuńTesty moim zdaniem to pic na wodę. Mogą być wstępem do jakiejś bardziej pogłębionej analizy, ale na pewno nie kompletnym narzędziem samym w sobie. I tak najwięcej wyszło moim zdaniem właśnie w rozmowach, podczas tworzenia genogramu i na samych warsztatach - a testy są chyba po prostu "do odbębnienia".
To "podanie o dziecko" też nas trochę mierziło. Napisaliśmy to bardziej w sensie podania do ośrodka, by przyjął nas na zajęcia (choć wiadomo, że jedno z drugim przecież ściśle powiązane). A w życiorysie oczywiście trochę rozpuściłam swoje "pióro" i wyszło mi kilka kartek A4. "OK, przeczytam sobie później" - mina pani pedagog bezcenna ;)
Fajnie, że możecie nadal liczyć na swoje prowadzące. My w sumie nie widzimy potrzeby częstych odwiedzin - kontakt będziemy utrzymywać na corocznych zjazdach organizowanych przez nasz OA.
Ja dodam jeszcze, że mój życiorys też zajął mi kilka kartek A4. I jakież było moje zdziwienie, gdy panie przyjechały na wizytę domową, dokładnie z nim zapoznane! :)
UsuńU mnie jak było ze znajomością tego życiorysu nie wiem, bo jakoś specjalnie się potem do niego nie odnoszono w dalszych rozmowach (ale panie mieliśmy rzetelne i solidnie przygotowane do swojego zadania, więc myślę, że czytały ;))
UsuńTen komentarz odwiedzającej Was w domu Pani o zdjęciach i czystości... Ech, sama prawda :)
OdpowiedzUsuńTak, teraz już to wiem :) Na środku salonu mamy aktualnie cały plac zabaw - dmuchany basen z piłkami, huśtawkę, ogrodowy plastikowy domek... Ulubionym zajęciem Bąbla jest natomiast plucie i rozmazywanie tego, co wypluł :) No i wybiórcza percepcja bardzo potrzebna - żeby nie widzieć tych wszędzie poodbijanych, utłuszczonych i usmarowanych dżemem łapek ;)
UsuńAdopcyjna droga jest stresująca, to niestety nie ulega wątpliwości. Pamiętam, jak panikowalam przed pierwszą wizytą w ośrodku, przed testami psychologicznymi, przed ich wynikami. Dobrze, że były tak dobre osoby, które mnie pocieszaly i uspokajaly:-) Po kwalifikacji do warsztatów jesteśmy spokojniejsi i czekamy z niecierpliwością na warsztaty. Jednak trochę strachu nadal jest, zwłaszcza kiedy czytamy o braku kwalifikacji. Mam nadzieję, że to tylko wyjątkowe, skrajne przypadki.
OdpowiedzUsuńŻyczę Wam dużo cierpliwości, wytrwałości i oczywiście pomyślnego przebrnięcia przez wszystkie poszczególne etapy ! :)
UsuńWybacz długą odpowiedz. Podzieliłam na 2 posty: Mysle, ze najwieksza roznica jest to, ze w Szwecji prawie nie ma ¨lokalych¨ adopcji. Adopcja zagraniczna jest najbardziej popularna.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim z Afryki, Azji, Ameryki Poludniowej, a takze z Europy wschodniej-tym Polski.
Adopcja zajmuja sie wyspecjalizowane organizacje. Jesli para badz osoba samotna) zdecyduja sie na adopcje kieruja sie najpierw do
wlasnie organizacji adopcyjnej. Rozne organizacje maja podpisane umowe z roznymi krajami. My wybralismy nasza Barnen Framför Allt (www.bfa.se-maja takze informacje po angielsku)ze wzgledu na to, ze przeprowadza juz od kilkunastu lat adopcje z Polski.
Placi sie pewna sume, i zostaje sie wpisanym na liste oczekujacych na oczekujacych-to znaczy, ze najpierw trzeba odstac swoje w organizacji (2 lata), aby zostac wpisanym na kolejke kraju z ktorego chce sie adoptowac (Polska to kolejka dlugosci 1-2 lat, inne kraje maja znacznie krotsze kolejki, ale znacznie dluzszy okres pobytu urodzenia dziecka). Zanim trafi sie na Te Liste, nalezy zebrac dokumenty:
- urzad skarbowy
- zaswiadczenie z pracy (zarobki, staz pracy, funkcja)
- wyciag z policyjnego rejestru o niekaralnosci
- dokument ze szwedzkiego ZUS’u z ostatnich 10 lat o braku zwolnien chorobowych
- wyciagi z kont oszczednosciowych (ile mamy oszczednosci, jaki jest nasz plan oszczedzania, ew. kredyty itp)
- spis majatku (czy mamy auto, lodz, domek letniskowy, instrumenty, cenne meble zabytki itp)
- zaswiadczenia lekarskie: nalezy wykonacz szereg badan-badania okresowe, psychologa (dokumenty nalezy ¨odswiezac¨ co 2 lata)- wszystko odplatnie
- listy polecajace od 3 osob
- zyciorysy
- zaswiadczenia-jesli dotyczy- powiazania z panstwem pochodzenia dziecka-osobiscie nas najbardziej rozbawilo, musielismy pisac pismo w jaki sposob jestesmy powizani z Polska.
- zaswiadczenie o kursie adopcyjnym-obowiazkowy
- zawiadczenie o zawarciu zwiazku malzenskiego
2:
OdpowiedzUsuńNastepnie wszystkie dokumenty (spory segregator), nalezy okazac w osrodku rodzinnym miasta gdzie sie mieszka. Tak grupa psychologow okresla, czy jestesmy gotowi na adopcje. Rozmawia z nami psycholog, kolejne testy. Rozmowy z ewentualnymi dziecki na temat adopcji (w Szwecji 1/3 rodzin adopcyjnych posiada juz biologiczne dzieci).
Mielismy takze wizyte w domu, ktora wyglada zupelnie tak jak opisalas- czlowiek sie nasprzata, a oni przyjda tylko na kawe i ciacho!
Psychologowie wydaja o nas opinie, ktora potrzebuje jeszcze zatwierdzenia przez urzad miasta.
Takie dokumenty (razem z 20-30 zdjeciami domu, pokoju dziecka, placu zabaw i nasz portret) wedruja z powrotem do naszej organizacji ktora zleca ich tlumacznie i wysyla do glownego osrodka w Polsce,
ktory orzeka czy trafimy do 2 czy 3 osrodkow w Polsce zajmujacymi sie adopcja zagraniczna. Trafilismy do 2 bo nie jestesmy katolikami.
Wtedy tez przychodzi 1 czesc faktury…
I teraz zostalo tylko czekac… tak naprawde najgorsza czesc calej tej adopcyjnej podrozy.
Kazdy starajacy sie o adopcje zagraniczna podpisuje oswiadczenie, ze nie bedzie kontaktowal sie na wlasna reke z osrodkami adopcyjnymi w kraju w ktorym sie czeka. Nie dotrzymanie tego zobowiazania grozi zerwaniem ¨kontraktu¨. Nasza organizacja przekazuje nam bardzo niewiele informacji- bo sami nie wiedza zbyt wiele. Wiemy mniej wiecej ktore miejsce mamy w kolejce, ale podkreslaja, ze Dom Dziecka w Polsce szuka rodzicow dla wybranych dzieci, nie odwrotnie.
Co 2 lata trzeba odnawiac cala dokumentacje. Na bierzaco monitoruja czy nie zmienila sie nasza sytuacja zawodowo/finansowa. Nie mozna naturalnie przez te 4 lata chorowac ze zwolnieniem, bo to wprowadza machine w ruch i trzeba wszystko kompletowac od nowa, bo pewne sprawy moga zmienic nasza ¨gotowosc¨ do roli rodzica.
Kiedy zadzwoni wreszcie Ten telefon:
Otrzymujemy mejlowo informacje o tym, ze nasze Dziecko wreszcie sie odnalazlo! Otrzymujemy na maila informacje. Mamy 1-2 dni na zastanowienie. Na kontakt z lekarzami itp ktorzy sa w stanie odpowiedziec na nasze pytania. Na kazdym poziomie naszej drogi powtarzano nam ogromne ryzyko zwizane z adopcja z Polski.
Musimy skontaktowac sie takze skontaktowac sie z osoba prowadzaca w naszym miescie. Ona stwierdza, czy dziecko, ktore zostalo nam zaproponowane ¨d o nas pasuje¨. Jelsi wyda zgode to kontaktujemy sie z nasza organizacja. Oczekujemy na pozwolenie ze strony Polskiej na przyjazd numer 1 (5-7 dni, podczas ktorych spotykamy dziecko wdomu dziecka lub w rodzinie zastepczej). Pod koniec pobytu nalezy wydac ostateczne oswidczenie, ze decydujemy sie na adopcje. Wracamy do domu-sami… oczekujemy okolo miesiaca na zgode na wyjazd numer 2 (1-3 miesiace podczas ktorych mieszkamy w wynajetym mieszkaniu z dzieckiem, poznajemy sie. odwiedzaja nas psychologowie). Czekamy na wyrok sadu i mozemy wracac do domu! Potem, przez rok trzeba pisac raporty!
Ufff…
Brosha, absolutnie nie gniewam się za taką długą wypowiedź ;) Wręcz przewinie - jestem Ci niesamowicie wdzięczna za naświetlenie tych wszystkich kwestii, bo nie miałam pojęcia, że jest to aż tak długi i skomplikowany proces. Zdawałam sobie sprawę, że nie jest równie lajtowo jak w PL, ale że aż tak...o matko jedyna! Kiedy przeczytałam Twój komentarz Mężowi, stwierdził, że chyba wolałby wrócić do Polski i zdecydować się na adopcję tu na miejscu (ja chyba zresztą też, ale łatwo powiedzieć, kiedy nie jest się samemu w takiej sytuacji). Jesteście wielcy! Szkoda, że nie natknęłam się na tego typu wypowiedź podczas naszego oczekiwania - bo wtedy samej sobie bym w psyk dała, że ośmielam się narzekać na tych parę świstków oraz kilka miesięcy czekania i niepewności...
UsuńSzwecja to nasz dom, nie potrafilibysmy wszystkiego porzucić i udać się w nieznane. Mieszkam tu juz 10 lat, moj mąż (poznaliśmy sie tu) od 15. Tu zbudowaliśmy sobie nasze życie. Szwecja to wspaniałe miejsce aby wychowywać dzieci. Uwierz, że rozważaliśmy wszystkie za i przeciw i wybraliśmy najlepiej.
OdpowiedzUsuńRozumiem i nie wątpię, że wszystko sobie bardzo dokładnie przemyśleliście i wybraliście rozwiązanie najbardziej dla Was optymalne :) Jestem przekonana, że doskonale wiecie, co robicie i gdzie jest Wasze miejsce na Ziemi :)
UsuńPan Pani
OdpowiedzUsuńZwłaszcza w świecie, trzeba pożyczkę pieniędzy między jednostkami do radzenia sobie z trudnościami finansowymi w końcu przełamać impas sprowokowana przez banki, przez odrzucenie pliku wniosku kredytowego. Jesteśmy siecią prywatnych ekspertów finansowych w stanie dokonać pożyczki w kwocie trzeba i warunków, które Make-Ci życie. Możemy pomóc w następujących dziedzinach:
Finanse *
* Home Loan
* Kredyt Inwestycyjny
* Kredyty samochodowe
* Konsolidacja zadłużenia
* Linia kredytowa
* Po drugie hipoteczny
* Uzyskanie kredytu
* Osobiste Loan
Utkniesz, zabronione banku i nie mogli korzystać z banków lub lepiej mieć projektu i potrzebuje finansowania, złych kredytów lub potrzebują pieniędzy, aby zapłacić rachunki, pieniądze zainwestować w interesach. Mimo, że jesteśmy gotowi służyć Ci do wniosku kredytowego osobowych od € 500 do € 10 mln dla każdego szczególności może zapłacić stopę procentową na poziomie 1,5%. Jesteśmy w stanie spełnić nasze Kredytobiorców w ciągu 12 godzin od otrzymania Recenzje ich stosowania.
Proszę o kontakt po więcej szczegółów;
dangotegrouploandepartment@gmail.com
Jejciu dokładnie tak się teraz czuję - czy aby na pewno te testy nie pokażą, że coś ze mną nie tak? Czy aby na pewno nadaję się na matkę? Dlaczego nie spróbowały ciasta i nie poczęstowały się kawą na wizycie domowej? Dlaczego ciągle nie dzwonią z decyzją o kursie? Ale widzę, że to zupełnie normalne:) Dziękuję za ten post!
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisany artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.
OdpowiedzUsuńPolecam poczytać - http://mamterapeute.pl/
OdpowiedzUsuńNie ograniczajcie się tylko do wybranych źródeł. Można wyciągnąć szybko wnioski i to konkretne.
I to ma sens.