Dla niektórych osób jedynym argumentem przemawiającym za robieniem zakupów w lumpeksach/szmateksach/second-handach będzie pewnie oszczędność. Nie ukrywam, że i dla mnie jest to argument najważniejszy, przemawiający najgłośniej i najbardziej dobitnie - zwłaszcza w sytuacji kiedy skończył się (płatny) urlop macierzyński, zaczął (bezpłatny) wychowawczy, stałam się niemal zupełnie zależna finansowo od Małża i na pewno trzeba będzie nieco zacisnąć pasa oraz poskromić swoje zakupowe żądze.
Jednak poza oszczędnością mam jeszcze kilka innych (i wydaje mi się, że równie dobrych) powodów, by to właśnie tam zaopatrywać siebie i Bąbla w markowe, zupełnie niezniszczone rzeczy, często jeszcze ze sklepowymi metkami, za których pękatą torbę płacę z reguły nie więcej niż 40-50 złotych (czyli tyle, ile w normalnej sieciówce zapłaciłabym pewnie za jeden byle jaki, bawełniany T-shirt).
No więc jakie są te równie dobre powody?
Już spieszę je po kolei omawiać.
Już spieszę je po kolei omawiać.
1. Lumpeksy to świetne miejsce spotkań towarzyskich - zwłaszcza jeśli ma się dobrą znajomą równie mocno zafiksowaną na ich punkcie jak ja, która kilka lat temu wprowadziła mnie w arkana tej swojej pasji, sama była kiedyś właścicielką podobnego biznesu i mogłaby zbudzona w środku nocy wyrecytować z pamięci adresy wszystkich second handów w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, bo ich mapę ma zapisaną w głowie jak na komputerowym twardym dysku ;)
2. Mogę wreszcie wyrwać się z domu i nie mieć wyrzutów sumienia ;) - bo przecież w końcu nie tylko dla siebie kupuję, ale i dla Bąbla, który z ubranek wyrasta w tempie iście ekspresowym i średnio raz na 2-3 miesiące trzeba urządzać mu kompleksowe "wietrzenie szafy", wymieniając rzeczy już za małe na takie "w sam raz" oraz "trochę na wyrost".
3. Jest to dla mnie bardzo skuteczna autoterapia - jedyna okazja, by na spokojnie pomyśleć o pewnych rzeczach i poukładać sobie w głowie sprawy, na które zwyczajnie nie mam czasu z Młodym uczepionym spódnicy, uwieszonym na szyi, wciąż się czegoś domagającym i czegoś ode mnie oczekującym ;) Taka odskocznia od macierzyństwa - i choć nie ma ona miejsca zbyt często, to chyba tylko zaprawione w boju mamy wiedzą, jak bardzo jest potrzebna (zwłaszcza w momentach zaburzenia proporcji, o których pisałam już wcześniej TUTAJ ;) ).
4. Dzisiejsze lumpeksy są zupełnie inne niż te sprzed 10-15 lat - w czasach licealnych nie zaciągnęliby mnie do takiego przybytku nawet siłą. Tylko raz udało się to jednej koleżance z klasy, lecz na widok tych wielkich, brudnych, śmierdzących stęchlizną hałd "odzieży" zrobiło mi się niedobrze i tylko czekałam, kiedy wyskoczy z nich jakaś pchła, zbłąkana mysz tudzież inny sympatyczny karaluch. Nie mogłam się nadziwić, jak inne kobiety są w stanie w tym wszystkim grzebać i jeszcze obwieszczać swoje kolejne "znaleziska" okrzykiem tak triumfalnym, jakby co najmniej trafiły szóstkę w Totka ;)
Dziś w większości szmateksów rzeczy wyeksponowane są na wieszakach, manekinach, półkach, ewentualnie w wyprzedażowych koszach według asortymentu. Niektóre z nich niemal niczym nie odbiegają od zwykłych, "standardowych" sklepów - powierzchnia podzielona jest na dział damski, męski i dziecięcy, w tle gra muzyka, można liczyć na najróżniejsze rabaty i promocje, a w niektórych - płacić nawet kartą płatniczą.
Smród stęchlizny zastąpił natomiast zapach środków dezynfekujących - może też dość intensywny i nieco drażniący nozdrza, ale na pewno zdecydowanie przyjemniejszy i gwarantujący, że każda z rzeczy została uprzednio stosownie odkażona oraz przygotowana do sprzedaży.
5. W szmateksach znajduję rzeczy unikatowe, nieszablonowe, jedyne w swoim rodzaju - dzięki czemu mam pewność (lub prawie pewność), że nie spotkam na ulicy swojej wiernej kopii, "siostry ksero", osoby ubranej w identyczną sukienkę czy płaszcz (a niestety zdarzało się to dość często kiedy kupowałam jeszcze głównie w centrach handlowych, gdzie wszystkie rzeczy z danej kolekcji są do siebie bliźniaczo podobne, przekalkowane i powielone w setkach egzemplarzy).
6. W niektórych second handach mogę pozbyć się swoich starych ubrań i powymieniać je na inne - to akurat inicjatywa dość świeża w mojej okolicy, wprowadzona na razie przez dwa szmateksy w pobliskim mieście. Coś na wzór popularnych SWAP-ów, dzięki którym można zrobić sobie miejsce we własnej garderobie, jednocześnie zaopatrując ją w to, czego akurat potrzebujemy i pilnie poszukujemy - szybko, łatwo i BEZGOTÓWKOWO.
Oczywiście nie zamierzam tym postem nakłaniać nikogo za wszelką cenę do zmiany nawyków zakupowych; tym bardziej, że wiele osób - w tym mój kochany Małż - nastawionych jest do szmateksów nadal bardzo sceptycznie lub wręcz wrogo. (Tylko ciekawe dlaczego potem tak bardzo chwali i komplementuje nabyte tam kiecki, kiedy już je wypiorę, wymrożę w zamrażarce i na sobie zaprezentuję? ;) )
Ale gdyby któraś z Was jednak dała się przekonać to gwarantuję, że do wyszukiwania tzw. "perełek" wcale nie trzeba mieć jakiegoś wielkiego daru i talentu (jak to już nie raz słyszałam od niektórych dziewczyn). Wystarczy po prostu odwiedzać właściwe miejsca:
- second handy "ekskluzywne", niewielkie i kameralne, stylizowane na wzór butików i prowadzone najczęściej przez jakąś modową pasjonatkę (tyle, że w nich każda sztuka odzieży jest przeważnie wyceniona, a nie na wagę - i w związku z tym sporo droższa);
- second-handy sieciowe, mające swoje punkty w całym kraju, sprowadzające rzeczy z Anglii, Skandynawii czy Stanów, posiadające w swojej ofercie poza odzieżą i galanterią też (często nowe) zabawki, książki, płyty CD i DVD.
Ze swojej strony polecam te poniżej i...
czekam na Wasze opinie w tym temacie :)
czekam na Wasze opinie w tym temacie :)
Mieszkam w takiej dzielnicy miasta, gdzie są dwa szmateksy na krzyż a na dodatek ceny jak z kosmosu. Aby móc w czymś powybierać musiałabym jechać do centrum lub do jakieś "biedniejszej" dzielnicy. Zatem bardzo zazdroszczę takich zakupów, bo jak mia musiałabym pół miasta zjechać.
OdpowiedzUsuńU mnie na wsi szmateksów nie ma wcale, a jedyne sklepy to spożywcze. Na rajd po szmateksach też wybieram się tylko raz na jakiś czas do oddalonego o 30 kilometrów miasta - ale jak już jadę, to lubię konkretnie zaszaleć :)
UsuńJa z kolei mieszam w dzielnicy lumpków. Tylko przebierać. Najczęściej kupuję ubranka dla Tygrysa, ale latem upolowałam dwie sukienki.Jedna z takiej tkaniny, z jakiej zawsze chciałam mieć sukienkę. Na razie brakuje mi czasu. Mąż wraca późno z pracy, a z Tygrysem nie ma szans na prawdziwe łowy.
OdpowiedzUsuńJa odwiedzam większe miasto obfitujące w second handy 1-2 razy w miesiącu, kiedy Bąbel zostaje w domu pod opieką taty - i jest to najczęściej przy okazji spotkania ze wspomnianą w poście znajomą.
UsuńKilka razy zdarzyło się, że towarzyszyli mi również M. z Juniorem, ale generalnie Małż trzyma się z daleka od takich przybytków i nie lubi ich odwiedzać ;)
nie mam zbyt dużego doświadczenia w temacie, upolowałam kiedyś fajną kurtkę, firanki:) swetrów parę... ale to wszystko w czasie studiów. Mamy obok mieszkania szmateks ale mają drogie rzeczy... zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńBuziaki
Fakt, że ceny w niektórych szmateksach są bardzo zbliżone do tych sklepowych (albo nawet wyższe, kiedy w galeriach handlowych nadchodzi czas wyprzedaży). Takie drogie miejsca raczej omijam i koncentruję się na tych, gdzie wszystko na wagę ;)
UsuńJa tez czasem uderzam w szmateksy. Wprawdzie nastolatkom już nie dogodzę ale dla siebie już niejedną oryginalną kieckę wyszperałam .
OdpowiedzUsuńJa z kolei zauważyłam, że po tych "moich" szmateksach kręci się mnóstwo nastolatków. Zresztą można tam spotkać osoby chyba w każdym wieku, a nawet całe kilkupokoleniowe rodziny na wspólnych zakupach :)
UsuńJa też bardzo lubię szmateksy :-) mam w swojej okolicy 4 takie fajne (dodam, że ostatni znajduje się jakieś max 15 min spacerkiem na nożkach od mojego mieszkanka i to mój ulubiony) :-) naprawdę jest tam sporo fajnych rzeczy podzielonych na damskie męskie i dziecięce, a w tym rodzajowo (swetry razem, bluzki razem, sukienki razem itp), a w tym kolorystycznie (rożowe razem, czerwone razem itp.) - czysto, pachnąco i przyciągająco :-))))
OdpowiedzUsuńŚciskam Was mooocnoooo! :-***
No to zazdroszczę takiej niewielkiej odległości i generalnie tego Twojego "miasta w mieście", o którym wiem już z naszych maili :) Szkoda, że nie mieszkamy bliżej siebie - może wybrałybyśmy się razem na jakieś lumpeksowe łowy ;)
Usuńo co chodzi z "wymrażaniem"? ja nie kupuje za dużo, ogólnie nie kupuje do puki nie muszę, sama nie wiem dlaczego, po prostu nie ludzie sklepów i jak już muszę to kupuje w internecie, jedynie z mężem idę do sklepu po jakie pory :D
OdpowiedzUsuńWymrażanie to - jak dowiedziałam się od moich znajomych "profesjonalnych" lumpeksiar - bardzo dobry sposób (obok prania w wysokiej temperaturze), by ubrania porządnie, dla pewności odkazić. Sprawdza się też w przypadku (kupionych nie tylko na lumpie) pluszowych zabawek, bo podobno świetnie eliminuje roztocza i inne alergeny.
UsuńNa necie też kupuję, ale najczęściej również rzeczy używane, więc prawie na jedno wychodzi ;)
W Polsce nie znosilam lumpeksow. Moze dlatego, ze moja Mama uwielbiala mnie kiedys po nich ciagac:-) Teraz, w Krainie Deszczu, nie wyobrazam sobie bez nich zycia. Polowa naszej rodzinnej garderoby to rzeczy uzywane. Powody dokladnie takie jak Twoje. I przynajmniej nie mam skrupulow, zeby cos wyrzucic lub oddac, kiedy mi sie znudzi.
OdpowiedzUsuńJej, w Krainie Deszczu każdy lumpeks to dopiero musi być róg obfitości ! ;)
UsuńU mnie procentowo chyba nawet więcej niż połowa - i powiem szczerze, że to właśnie z jakości tych szmateksowych znalezisk jestem najbardziej zadowolona i najdłużej mi służą, a rzeczy kupione w normalnym sklepie często dosłownie rozpadają się w rękach już po kilku praniach...
ja mam masę ciuchów z lumpeksu sukienki, tunki, bluzki Młody tak samo jedynie spodni tam nie kupuje bo nie ma mnie rozmiaru... tylko z tej przyczyny:/
OdpowiedzUsuńZe spodniami rzeczywiście problem największy i mi też ciężko znaleźć jakieś fajne, godne uwagi (a noszę rozmiar 36). Za to sukienki, bluzki, tuniki - do wyboru, do koloru :)
Usuńja lubie zakupy w lumpexach, wiadomo od kiedy dziecko jest w domu ciezko wyjsc na otwarcie, ale kiedy mam chwile to wpadam i zawsze jakis okaz znajdę,
OdpowiedzUsuńostatnio 2 pary NOWYCH bodziakow z h&m za cale 10 zł...
Na otwarcie to się nawet nie pcham, bo wtedy u nas dzikie tłumy i ciężko się do czegokolwiek dostać ( a nie lubię po trupach do celu ;) )
UsuńZ ostatniej wyprawy wróciłam prawie wyłącznie z NOWYMI rzeczami - niemal wszystko z metką, a Małż na ten widok: "Miałaś iść tylko do lumpeksu, a pewnie puściłaś masę kasy w galerii" ;)
hi hi ,
UsuńJa z tych co w szmateksach nie potrafią się odnaleźć :) Miałam kilka podejść i sukcesem ich nazwać nie można. Wybieram sklepy z zachodnimi końcówkami serii. Czasami obdarowywana jestem przez znajomą, właścicielkę sklepów z ciuchami ekskluzywnymi.
OdpowiedzUsuńMam znajomego, który całą rodzinę ubiera w lumpeksach :) Potrafi wyszukać naprawdę perełki.
No faktycznie nie każdy umie się odnaleźć w takich miejscach. Moja teściowa też kiedyś próbowała i stwierdziła, że dla niej to jakaś dżungla i gąszcz, przez który trzeba byłoby przebijać się chyba z maczetą ;) Co kto lubi... ;)
UsuńNie mam nic przeciwko takim sklepom i chętnie robiłabym w nich zakupy, ale... do każdego mam kawałek, nigdy nie jestem w stanie przyjechać na otwarcie/dostawę. Poza tym i to jest powód najważniejszy- ja nie potrafię wyszukiwać tych perełek, tych unikatów i nad tym najbardziej ubolewam. Za to kiedy Lila miała 2lata sprzedałam do lumpeksu sporo Jej ubrań, które sama miała po Elizie. I właśnie podobało mi się, że było jasno powiedziane, że można sprzedawać tylko te w nienagannym stanie.
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że na otwarcie/dostawę ja też najczęściej się nie wybieram, bo ceny wtedy najwyższe, a i ciżby mnóstwo ;) Ale tam gdzie chodzę jeszcze wiele dni po dostawie można rewelacyjne rzeczy wygrzebać, bo często panie dokładają jakiś towar tak w międzyczasie, więc zawsze coś się znajdzie.
UsuńJa staram się nawet w bardzo niepozornych rzeczach dostrzec jakiś potencjał - i już w momencie zakupu widzę oczami wyobraźni, jak się one będą prezentowały z odpowiednimi dodatkami albo po niewielkich przeróbkach ;)
Ja to jestem absolutną lumpeksiarą:) swego czasu nawet prowadziłam taki swój lumpkowy biznes i nieźle mi się wiodło. Chętnie bym do tego wróciła ;)
OdpowiedzUsuńJa sama chętnie bym się za coś takiego w przyszłości wzięła, ale - biorąc pod uwagę tak dużą ilość szmateksowych sieciówek - mały biznesik wydaje mi się aktualnie niezbyt opłacalny i nie rokujący zbyt wielkich szans na przetrwanie...
UsuńNie znoszą szmateksów, tak samo zresztą jak sklepów z nową odzieżą. Ilość towaru mnie przytłacza i głowa mnie boli już przy wejściu. Centrum handlowe zabija mnie już przy wejściu. Ciuchy kupuję jak już muszę i nie dostałam tego co chciałam w internecie :)
OdpowiedzUsuńNa szczęście żyjemy w takich czasach, że wszystko Ci teraz pod same drzwi kurierem dostarczą, więc tak naprawdę nawet nie trzeba w celach zakupowych z domu wychodzić ;)
UsuńJa też parę razy próbowałam, ale nie bardzo mi wychodzi to lumpeksowanie. Bo albo badziewnie i nie mam cierpliwości grzebać, albo tłum, a ja nienawidzę tłoku, albo porządnie i drogo. W Warszawie to towar po 80 zł za kg bywa, albo i wszystko z własnymi metkami w cenach normalnie sklepowych.
OdpowiedzUsuńNo to faktycznie cena dość odstraszająca. U nas maksymalnie 50-60 złotych za kilo i z każdym dniem sukcesywnie maleje, a pod koniec tygodnia większość miejsc oferuje rzeczy po 1 zł za sztukę.
Usuń