piątek, 23 października 2015

Zaburzone proporcje.

Doskonale pamiętam wpis popełniony przeze mnie na poprzednim blogu, jeszcze zanim Bąbel pojawił się w naszym życiu. Pastwiłam się w nim niemiłosiernie nad jednymi z naszych znajomych, którzy ośmielili się w moim towarzystwie narzekać na swoje dzieci, epatować zmęczeniem, rodzicielskim nerwem i brakiem cierpliwości do własnych pociech.

Pamiętam też, że niektórzy doświadczeni rodzice próbowali ustawić mnie w komentarzach do pionu i bardzo wyraźnie dawali mi do zrozumienia, że sama jako matka też niejednokrotnie się tak poczuję i też niejednokrotnie będę miała ochotę wystawić swoje dziecko za drzwi, kiedy liczenie do dziesięciu ( a nawet stu dziesięciu) już przestanie odnosić pożądany skutek terapeutyczny.

Rzecz jasna, nie wierzyłam im w ani jedno słowo. Sama wprawdzie nie miałam jeszcze ani dziecka, ani żadnej praktyki w całodobowej opiece nad niemowlakiem - ale już i tak z góry WIEDZIAŁAM LEPIEJ, jak to moje macierzyństwo będzie wyglądać (i oczywiście byłam święcie przekonana, że na jego kanwie można będzie pisać kolejne poczytne poradniki dla świeżo upieczonych rodziców, rozchwytywane w księgarniach niczym świeże bułeczki). 

Niestety, tamci komentatorzy mieli sporo racji. Zwracam im honor, przepraszam za własną ignorancję i brak pokory. Przepraszam też Martę i Piotrka za to, że tak po nich wtedy, w tym rzeczonym poście, "pojechałam". Już rozumiem, naprawdę świetnie rozumiem...

Z reguły proporcje w moim macierzyństwie wyglądają następująco:
  •  jakieś 70% jest w nim satysfakcji, spełnienia, wzajemnego picia sobie z Bąblem z dzióbków oraz - że tak to nieelegancko ujmę - matczynego "słodkiego pierdzenia";
  • 30% natomiast stanowią wszelkie kwestie mniej optymistyczne i mniej napawające szczęściem, które z powodzeniem mogłabym wrzucić razem do jednego wspólnego wora, opisanego jako "krew, pot i łzy".
Niestety czasami (ostatnio nawet dość często) zdarza się też tak, że powyższe proporcje ulegają gwałtownemu zachwianiu albo wręcz zupełnemu odwróceniu. I wtedy już naprawdę nie mam siły, by:
  • po raz milionowy powtarzać do znudzenia, że czegoś NIE WOLNO
  • po raz tysięczny podnosić z podłogi Bąbla walącego głową o parkiet, bo czegoś mu się zabroniło; 
  • po raz setny tłumaczyć mu spokojnym i wyważonym tonem, że kiedy uderza mnie w nerwach po twarzy albo szarpie z całej siły za włosy to jest mi przykro, boli i tak się po prostu nie robi.
W takich sytuacjach mam raczej chęć przylać mu po jego 16-miesięcznym, małym zadku - czego oczywiście jednak NIE ROBIĘ, ponieważ nawet tego pojedynczego, niezbyt silnego klapsa nie uważam za żadną (a już na pewno nie za właściwą) metodę wychowawczą.
 
Co w takim razie ROBIĘ ? Czekam, kiedy Małż wróci wreszcie z pracy, a ja będę mogła choć na chwilę zamknąć się w osobnym pomieszczeniu, trochę sobie popłakać albo porządnie wyszorować płytki w łazience, odreagowując w ten sposób stres i upuszczając trochę pary.

A poza tym przypominam sobie wszystkie te wzniosłe rodzicielskie ideały, którymi - zanim sama zostałam mamą - miałam łeb nabity aż po same brzegi. I żałuję, że czasami tak niewiele z teorii odnajduje swoje odzwierciedlenie w praktyce...

45 komentarzy:

  1. Ha ha ha! Dziekuje Bogu, ze dal mi popracowac w przedszkolu, ZANIM pojawila sie Fruzia!:-) Dzieki tym malym diablom, ktore wyprowadzaly mnie nie raz i nie dwa z rownowagi, czulam, czym pachnie rodzicielstwo. Choc jeszcze zaskoczy mnie tysiac razy:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja niby też miałam wcześniej trochę do czynienia z dziećmi w trakcie swoich studenckich praktyk - ale były to właśnie dzieci w wieku przedszkolnym i szkolnym i...żadne z nich nie było 16-miesięcznym Bąblem ;)

      Usuń
  2. Oj jak ja pamięta takie czasy jak opisujesz.... Czekałam aż W wróci z pracy żeby choc na chwile wyskoczyć z domu i pooddychać powietrzem bez gonienia zaMlodym. Który miał chyba piórko w dupsku i gonil jak nakręcony.... Bylo minelo teraz jest dużo lepiej. I myśli się o nowym małym "terroryście" hihi. Wytrwałości jestesmy tylko ludźmi każdemu mogą kiedys puścić nerwy. Jak by brakowało juz kafelków w łazience zapraszam do mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też myślimy o nowym "terroryście" (a raczej "terrorystce"), ale póki co pozostajemy na etapie samego myślenia i do realizacji nam jednak wciąż daleko ;) A kafelki mogę obskoczyć u wszystkich blogowych znajomych - zupełnie gratis, w ramach autoterapii - jakby ktoś jeszcze był chętny do dajcie znać na priv ;)

      Usuń
  3. "Wychowanie dzieci jest bardzo łatwe dopóki się ich nie ma", że pozwolę sobie przekleić, hehe
    Mam nadzieję, że wspomniane proporcje jak najczęściej będą wracać do oczekiwanej równowagi! Rozumiem, że to niełatwe przyznać się do pomyłki i pewnie wolałabyś, przy tych początkowych ideałach pozostać... ale ze swojej perspektywy, myślę sobie jakie to piękne, że życie pozwoliło Ci zweryfikować teorię z praktyką:) Mam nadzieję, że i ja będę miała okazję do takiej weryfikacji:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie ten Twój wcześniejszy komentarz idealnie wręcz wpisał się w mój aktualny nastrój i to, co dzieje się ostatnio u nas w domu ;) Weryfikacja generalnie jest piękna, ale czasami bywa też bardzo bolesna - przygotuj sobie jakąś poduszkę, żeby przynajmniej zaliczyć miękkie lądowanie ;)

      Usuń
  4. Bycie rodzicem nie jest łatwe i prawdą jest że by kogoś pouczać samemu trzeba to przejść 😃

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak i ze wszystkim innym - teoretyzować na każdy temat bardzo łatwo, natomiast zmierzyć się z czymś w praktyce już niekoniecznie :)

      Usuń
  5. Nianiowalam, wiec mam min.doswiadczenie tego jak to jest miec male dziecko (najmniejsze z moich podopiecznych mialo kilka mcy, najstarsze 7 lat). Ale i tak zdaje sobie sprawe, ze jest zupelnie czyms innym sytuacja z wlasnym dzieckiem, z ktorym jest sie 24h/dobe;) I kobieta w pewnym momencie po prostu MUSI wyjsc z domu, bo inaczej zrobi cos strasznego;)

    Wg mnie macierzynstwo to potezna dawka samorozwoju (zadne inne doswiadczenia w zyciu nie daja tyle), nauka siebie, wlasnych ograniczen i mocnych stron. Moze to dlatego rodzice doroslych dzieci sa innymi ludzmi niz Ci, ktorzy nigdy dzieci nie mieli?

    Nie masz innych mam w poblizu? Z ktorymi moglabys sie spotykac regularnie i pogadac? Chocby 1-2x w tygodniu? Moze warto nawet gdzies dojezdzac, gdzie mamy dzieci w podobnym wieku bywaja? Zadne inne osoby tak dobrze Cie nie zrozumieja;)

    Oraz moze wyjscia gdzies solo lub tylko z mezem, zebys mogla odetchnac, poczuc sie czlowiekiem, kobieta, a nie tylko mama?

    Pocieszajace w pewnym stopniu jest to, ze im dziecko starsze tym bardziej problemy sie zmieniaja;) Na poczatku czlowiek jest wykonczony fizycznie, potem takze psychicznie i umyslowo;P Male dzieci - maly problem, duze dzieci - duzy problem;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inne mamy w pobliżu owszem są, ale każda sobie "rzepkę skrobie" i nie trzymamy się razem. Zresztą z moich obserwacji wynika, że one większość czasu spędzają z dziećmi w domu (niezależnie od pogody), więc kiedy wybieram się z Młodym na plac zabaw czy jakieś inne "dzieciowe" miejsce - całe ono należy do nas i jesteśmy tam niemal zawsze zupełnie sami. Takie już "uroki" małych miejscowosći - w większym mieście place zabaw przeważnie aż pękają w szwach, ale wielokilometrowych dojazdów z Bąblem komunikacją publiczną sobie nie wyobrażam (a prawa jazdy w u mnie brak).

      Moje wyjścia bez dziecka natomiast odbywają się jakieś 2 razy w miesiącu (czyli comiesięczna kontrola ginekologiczna, podczas której Młody zostaje z babcią i spotkanie z koleżanką z poprzedniej pracy, w trakcie którego Bąblem opiekuje się Mąż). Lepsze to, niż nic :)

      I powiem Ci, że fizycznie jestem wykończona bardzo rzadko - no może trochę niedospana - bo zawsze prowadziliśmy aktywny tryb życia, byliśmy ciągle w ruchu i nawet bez dziecka dawaliśmy sobie niezły wycisk. Zmęczenie psychiczne doskwiera mi (już teraz) zdecydowanie bardziej - konieczność ciągłego kombinowania, czym Młodzieńca zająć i jak poradzić sobie z jego nerwami i humorami ;)

      Usuń
  6. Punkt dla CIebie, że się umiesz przyznać do błędu. Kochana, nie każdy to potrafi! Serio :)
    A, że krew, pot i łzy... to jeśli cię to pocieszy: wiemy, wiemy ;) a między drugim a trzecim rokiem życia też będzie ciekawie, bo wtedy wzrasta potrzeba samorealizacji i dziecko jest mocno egocentryczne.

    Wiesz Bajko, się jeszcze zastanawiam (bo tego nie wiem), czemu niektóre dzieci tak właśnie między 1 a 2 rokiem życia szarpią rodziców za włosy, plują, czy kopią, a niektóre nie mają takiej fazy.
    Mi się wydaje, że to taki jeszcze niedojrzały sposób wyładowywania negatywnych emocji. Dziecko jeszcze nie umie inaczej. I może robi to w najbezpieczniejszej formie, wykorzystując rodziców.
    Ale może ktoś ma wiedzę "fachową" i napisze, bo sama jestem ciekawa.
    "Male dzieci - maly problem, duze dzieci - duzy problem" - coś w tym jest.... i im większe tym możemy jako rodzice rozpościerać mniejszy parasol ochronny i to też ciężko przełknąć. Dziecko idzie w świat i już nie wszystko jest od nas zależne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę sobie, że chyba nie ma takiego wieku i momentu w rozwoju dziecka, kiedy nie byłoby "ciekawie" ;)

      Odnośnie drugiej części komentarza też nie jestem ekspertem, ale mam za sobą trochę fachowej lektury w tym temacie i przestudiowałam sporo wypowiedzi psychologów i innych specjalistów - i wynika z nich, że Twoje wnioski są jak najbardziej słuszne. Mam nadzieję, że to już wkrótce minie - że Bąbel po prostu z tego "wyrośnie" i z czasem będzie rozładowywał się w bardziej konstruktywny, dojrzalszy sposób (no nie wiem, chociażby przez jakąś aktywność fizyczną, której jemu przecież nigdy zbyt wiele ;) ).

      Usuń
  7. Kochana Bąbelkowa Mamo, doskonale wszystko rozumiem. Smerf co prawda nie rzuca się na ziemię wymuszając (zdarzyło się kilka razy, nie powiem), ale nie jest mi obce gryzienie na przykład..... Teraz jest lepiej (a może najgorsze dopiero przede mną?) - poradziłam sobie na dwa sposoby:
    1. Jak Smerf chciał ugryźć szybko zabierałam rękę (tam najczęściej chciał gryźć) i zaczynałam go tą ręką łaskotać
    2. Mało pedagogiczne, ale "szedł do kąta", czyli siadał (znaczy sama Go tam sadzałam) na kanapie w rogu i nie pozwalałam odejść, dopóki nie przeprosił i nie dał buzi - to podziałało szybko
    Moźe któraś z moich metod pomoże....

    Nie mam natomiast nadal patentu na "nie wolno", bo Smerf robi podejście nr 1486 - a nóż teraz się uda np. powyrzucać przyprawy (notabene z szafki cargo z zabezpieczeniem, ma siłę Siłacza) i robić z nich na środku kuchni plac zabaw..... więc czasem kokardy opadają....

    Ja w ogóle miałam wizję, widząc inne dzieci " w akcji", że MOJE NA PEWNO TAKIE NIE BĘDZIE. Fakt, czasem te dzieci Smerfowi nie dorównują w dokuczaniu ;) więc życie weryfikuje wszystko :)

    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasz Bąbel chodzi do łóżeczka i odbywa w nim swoje "karniaki" - czyli zostaje tam, dopóki się nie uspokoi (my oczywiście jesteśmy przez większość czasu przy nim i obserwujemy, czy ten moment już nastąpił). Kiedy próbuje nas uderzyć, trochę mocniej przytrzymujemy mu rękę i staramy się odwrócić jego uwagę, zająć go czymś innym. Oba sposoby względnie skuteczne, ale...na krótką metę, aż do kolejnego "napadu".

      Na "nie wolno" sposób faktycznie znaleźć trudno - Bąbel sam pokazuje sobie "nu,nu,nu" - a potem...robi swoje ;) Jedynie zabranie go z "miejsca zbrodni" i skierowanie jego uwagi na jakieś inne tory przez pewien czas pomaga...

      Ja często powtarzałam sobie obserwując inne dokazujące/wymuszające dzieci, że "nigdy bym na to nie pozwoliła" - a jednak czasami czuję się bezsilna i ręce opadają mi do samej ziemi.

      Usuń
  8. Brawo, że zauważylaś to teraz i umiesz przyznać , bo ja zawsze mowilam że moje dziecko tak nie bedzie robiło, a teraz kule się gdy widzę że jednak robi...
    Coż, ja czesto też mam dni kiedy najchetniej bym uciekla na godzinę dwie odpocząc, ale licze jednalk do 100 uspokajam się i wracam do grzesia tłumaczac...tłumaczac... i widzę efekt po tym tłumaczeniu.. :)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No efekty jakieś są, tylko u nas wydają mi się trochę nieproporcjonalne do mojego włożonego wysiłku, poziomu stresu i nerwów ;) Mam nadzieję, że z wiekiem będą coraz większe i coraz lepiej dostrzegalne :)

      Usuń
  9. Co ja robię? Uciekam do dziadków. Właśnie jesteśmy u nich. Wczoraj Tygrys dał taki popis, że w pewnym momencie On płakał (znowu Mu czegoś zabroniłam) i z bezsilności ja. Miałam wrażenie, że robi mi na złość. Jak przejął Go Mąż, uspokoił się. Także dziś i jutro jesteśmy u dziadków i mogę odetchnąć. Wolnego co prawda nie mam, ale wsparcie jest.
    Nie wolno - to mogłabym spokojnie nagrać na jakieś przenośne urządzenie i co chwilę naciskać guzik. Oszczędziłabym gardło. Odpowiedzią na hasło "nie wolno" jest mega histeria. A że Młody jest uparty to może tak długo, aż matka odpuści, bo boi się, że dziecku coś się stanie. Na szczęście szybko się zapomina o tych gorszych momentach, co nie oznacza, że nie potrafią nieźle dać w kość.
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę, ja też trochę popłakałam ostatnio - nawet kiedy pisałam tego posta oczy miałam jeszcze wciąż mokre...Następnego dnia uciekliśmy do pradziadków, na rodzinną uroczystość, i w większym gronie Młody zachowywał się już o niebo lepiej.

      Jednak na zbyt częste takie "ucieczki" pozwolić sobie nie mogę, ponieważ za rodzicami Męża Bąbel nie przepada i niespecjalnie ma chęć przebywać w ich towarzystwie, natomiast relacje z moimi pozostawiają nadal wiele do życzenia. Generalnie dziadkowie nie wytrzymują kondycyjnie i widzę, że bardzo szybko zaczynają mieć dość. A druga sprawa, że najchętniej na wszystko by Młodemu pozwolili (pomimo naszych stanowczych protestów) i efekt takich wizyt u nich jest z reguły odwrotny do zamierzonego - czyli Bąbel "rozbestwia się" jeszcze bardziej...

      Usuń
  10. Daleko masz do Poznania?
    Idę na koncert w niedzielę.
    Czasem trzeba!
    Powiem nawet tak - trzeba korzystać z każdej okazji. Normalniej to wtedy jakoś leci...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Poznania mam jakieś 160 kilometrów, ale jeździłam tam do mojego poprzedniego gina kilka razy w miesiącu, więc na koncert też bym dała radę ;) No nic, już po fakcie :)

      I rzeczywiście muszę chyba zacząć bardziej korzystać, bo w przeciwnym razie zwariuję i będę zmuszona przywdziać bardzo twarzowy kaftanik, z tyłu wiązany ;)

      Usuń
    2. To i ja zapraszam do Poznania;-))))
      I faktycznie każda okazja jest dobra, aby móc zregenerować się psychicznie.
      Oj, jak ja to wszystko rozumiem, naprawdę!
      U nas też bywają takie momenty, A powiem Ci jeszcze na pocieszenie, że im dalej to gorzej;-0 U nas po drugich urodzinach Hania stała się po porostu człowiekiem ze swoimi upodobaniami, swoim zdaniem na każdy temat, a płakać potrafi na zawołanie choćby tylko dlatego, że kredka którą wzięła z pudełka jest zielona, a nie czerwona;-0 Ogólnie panuje u nas płacz, histeria z byle powodu i na słowo "nie" tez nie ma reakcji.
      Nawet ostatnio mój cierpliwy mąż - w niedziele wieczorem - stwierdził :"jak dobrze, że idę jutro do pracy!";-0
      Ja "uciekam" na pilates dwa, trzy razy w tygodniu, do kosmetyczki dwa razy w miesiącu, na spacery z psem, a nawet do pobliskiego sklepu na szybkie zakupy i po powrocie mogę góry z Hanią przenosić;-0
      My też stosowaliśmy łóżeczko swojego czasu jako "uspokajacz" - trochę pomagało.
      Teraz czasami wystarczy wziąć na kolana, przytulić i histeria mija. Ale czasami nic nie pomaga i wtedy jak mówię "Haniu możesz płakać, mama Ci pozwala" nagle dziecko robi duże oczy i mówi "ale ja nie chcę!" i płacz cichnie;-0
      No i faktycznie jakby Ci mało było kafli, to zapraszam do mnie - nawet mogę Ci potowarzyszyć;-0


      Usuń
    3. No to już chyba jest klasyk, ten sławetny bunt dwulatka ;) Pocieszam się, że może u niektórych dzieci zaczyna się on trochę szybciej (gdzieś w okolicach 16 miesiąca właśnie ;)) i tak naprawdę u Bąbla już trwa - bo jeśli potem ma być jeszcze gorzej, to chyba walizki spakuję ;)

      Mój M. też wczoraj stwierdził, że dopiero w pracy sobie trochę odpoczął ;), a ja już dawno nie byłam tak wypoczęta psychicznie jak po ostatnim myciu okien i generalnych porządkach mieszkania, kiedy Młody na kilka godzin wyemigrował z Mężem do teściów ;)

      Usuń
    4. No i chyba muszę zacząć brać z Ciebie przykład, bo całkiem sporo masz tych "ucieczek" i niektóre z nich wydają się naprawdę kuszące ;)

      Usuń
  11. Człowiek, który czeka tak długo na upragnione dziecko ma często inne wizje. Mnie osobiście też drażni marudzenie "dzieciatych" koleżanek. Wiele bym dała by być na ich miejscu - wiem, że będą i tragiczne chwile, ale chcę je. Wiem, że nie będzie idealnie, ale będzie nas więcej i to jest piękne.

    Wspaniale, że potrafisz się przyznać do błędu :-) I niesamowite, że mimo tak wielu wylanych łez i wyszorowanych płytek, człowiek nigdy by nie chciał wrócić do czasu "bez dziecka" :-)))

    Ściskam mocno! Buziaczki :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To akurat prawda - pomimo wszystkich tych trudów czas "bez dziecka" jawi się jako w dużej mierze stracony :) A że łazienka będzie przy okazji wypucowana na błysk, to przecież też zawsze jakaś korzyść ;)

      Usuń
  12. Haha... Czasami miałam z dziewczynami takie dni, że gdyby nie fakt mieszkania na parterze, gotowa byłam wyskoczyć przez balkon... Bywa mega ciężko. Masakrycznie wręcz... I tak, tak- też miałam głowę nabitą wzniosłymi ideałami. Czekaj, czekaj- gdzie się one podziały? Przepadły gdzieś między jedną a druga histerią, awanturą...
    I czekanie na męża, niemal w drzwiach, a już na pewno przy oknie, jest mi dobrze znane :) I wtedy każda domowa czynność jest po stokroć lepsza, niż zajmowanie się małym psychicznym oprawcą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mieszkam trochę za nisko, by się poważnie uszkodzić i na jakiś czas wykluczyć z życia rodzinnego ;) Moje ideały jeszcze z rzadka się gdzieś tam w głowie odzywają, uaktywniają i powtarzam sobie wtedy, że "po takim beznadziejnym, histerycznym okresie może być już tylko lepiej". Niestety potem dość często okazuje się, że może być też dużo, dużo gorzej ;) I kiedy wreszcie Mąż przekracza próg naszego mieszkania, jakoś wcale nie mam wyrzutów sumienia, by choć na chwilę już w drzwiach wręczyć mu ten rozwrzeszczany, kopiący i płaczący z byle powodu "prezent" ;)

      Usuń
  13. Hehe, śmieje się, bo mam w domu bardzo podobnie... Zwłaszcza z powtarzaniem 'nie wolno'. Podobno będziemy jeszcze za tym tęsknić ;-) tymczasem wykorzystuj te chwile, w których możesz zatęsknić za Bąblem teraz i uciekaj czasem :-* damy radę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to dobrze prowadzić bloga ! :) Gdyby nie Wasze komentarze pewnie już zawsze byłabym przekonana, że to tylko ja tak mam i tylko nam trafił się taki trudny do poskromienia "egzemplarz" ;) Tak, czasami trzeba uciec - do tej pory robiłam to zdecydowanie zbyt rzadko (prawie wcale) i to chyba dobry moment, by zacząć nadrabiać zaległości ;)

      Usuń
  14. Czyli...... całkiem normalnie u Was :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, to mnie uspokoiłaś ;) Buziaczki dla całej Waszej Rodzinki :*

      Usuń
  15. :D no cóż mamciu, chyba większość z nas na wiele tematów ma inne wyobrazenia niż się później okazuje w praktyce :) Dobra jesteś :) ale nie wystawiaj Bąbla za drzwi :)
    Wiesz cos w tym wystawianiu musi być bo moja kolezanka swoja 5 letnią córkę wystawia i ponoć później jest grzeczniejsza jak poplacze sobie na klatce.. drastyczne ale prawdziwe :)
    Trzymaj się :* buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wystawiam, no coś Ty - to tylko taka metafora była ;) Gdybym wystawiła, już po sekundzie usłyszałabym łomot bardzo dotkliwego upadku ze schodów ;) Nie jestem matką o anielskiej cierpliwości, ale aż do takich drastycznych metod się nie posuwam ;) (Choć może spróbuję, kiedy Młody trochę podrośnie ;) ).

      Usuń
  16. U nas też było uderzanie głową o podłogę i to często nawet bez powodu, a nie dlatego, że czegoś zabroniłam którejś z córeczek. Nie reagowałam i w końcu się skończyło. Nie wiem tylko czy wyrosły czy po prostu zrezygnowały z nieskutecznego sposobu zwracania na siebie uwagi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami faktycznie najlepiej jest powstrzymać się od jakiejkolwiek interwencji. Zauważyłam zresztą, że Bąbel nigdy nie wali tak, by faktycznie coś sobie zrobić - raczej są to takie "uderzenia kontrolowane", połączone ze sprawdzaniem naszej reakcji właśnie ;) Mały cwaniak ;)

      Usuń
  17. Zderzenie wyobraźni z rzeczywistością ;) Bywa boleśnie ale i .... rozczulająco :) Głowa do góry największe astracje dopiero przed Tobą, a potem szkoła ... Dziele swe życie na dwa etapy i nie mogę się doczekać etapu numer 3 czuli po edukacji E. Z drugiej strony to chłopisko już będzie zatem nie ma co pędzić.
    Ciesz się kochana chwilą, nawet jeśli proporcje się czasami chwieją. Ja matka po przejściach Ci to pisze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się już teraz tego szkolnego etapu trochę boję, bo wtedy dojdą jeszcze relacje z nauczycielami, rówieśnikami, może dziewczynami jakimiś...Nie, nie, wróć ! Nie wybiegam aż tak daleko - na razie mamy 16-miesięczniaka w misiowej czapie z uszkami, więc lepiej się na zapas nie przejmować i tylko na bieżąco ogarniać ;)

      Usuń
  18. Hmm tak jak piszesz - teoria często rozmija się z praktyką. Ale tak tak to chyba jest, że nasze oczekiwania/wyobrażenia mogą nie do końca się zrealizować w zderzeniu z rzeczywistością.
    Dla mnie tworzycie fajną Rodzinkę. I lubię czytać o różnych twarzach rodzicielstwa, o dobrych i słabszych chwilach.

    Pozdrawiam
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozmija się na szczęście tylko czasami i nie we wszystkich aspektach :) Wiele moich wyobrażeń znalazło swoje odzwierciedlenie w codziennym, "dzieciatym" życiu - a nawet jeśli tak się nie dzieje to chyba nie pozostaje nic innego, jak tylko zmodyfikować wcześniejsze oczekiwania i trochę nagiąć je do realiów ;)

      Usuń
  19. Oj, tak, tak, oj, tak, tak....
    Sama muszę chyba popełnić post o bezdzietnych wymądrzających się na temat rodzicielstwa - z sobą samą na czele...
    Mam takie pytanie: kiedy (w miesiącach zycia dziecka) Bąbel zaczął w nerwach Cię uderzać lub szarpać za włosy? O ile pamiętasz, oczywiście!
    :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm...kiedy to było? Chyba mniej więcej jak skończył 13-14 miesięcy. Wcześniej czasami nas gdzieś tam plasnął, ale raczej niechcący (np. zbyt mocno zrobił "cacy, cacy" ;) ) i nie miało to nic wspólnego z nerwami - a teraz ewidentnie robi to wtedy, kiedy się wkurzy, bo coś tam jest nie po jego myśli. Z Czupurkami też masz ten problem?

      Usuń
    2. Nie, nie mam, ale jeden jak się denerwuje, to temperamentnie, więc się zastanawiam czy nie przyjdzie mu do głowy kiedyś też coś takiego, a chcialabym jak najszybciej przeciwdziałać, tylko pewnie wtedy nie wiele można zdziałać, żeby dziecko się tego nie nauczyło...

      Usuń
    3. Nie wiem, jak można byłoby zadziałać "profilaktycznie", by takiemu postępowaniu zapobiec. My działamy już w momencie kiedy widzimy, że coś jest na rzeczy, że Bąbel jest w nerwach i szykuje się do takiej "akcji". Wtedy po prostu staramy się go wyciszyć, odwrócić jego uwagę, ostatecznie przytrzymać jego rękę trochę mocniej, żeby nie powędrowała tam, gdzie nie powinna. No i wspomniane przeze mnie "karniaki" w łóżeczku też skutkują - bo tam dość szybo się uspokaja i złość mu przechodzi, a po odbyciu kary już chyba nie pamięta, o co się wściekał ;)

      Usuń
  20. Dziękuję Ci bardzo za ten wpis. Od razu zrobilo mi się lepiej. Ja też miałam kiedyś (czytaj w czasach bezdzietnych) swoje teorie o wychowaniu. Wyidealizowane wizje posiadania dziecka. Nieskończone pokłady cierpliwości. Teraz często czuję się wyczerpana, wściekła, mam ochotę uciec i posłuchać własnych myśli . Są cudowne chwile, tupot nóżek, pobudka w weekendy hasłem mama ale marzę o tym by choć na dwa dni wyjechać do spa. Kafelki też chętnie komuś wyczyszczę hehe. Rodzicielstwo uczy ookory i weryfikuje wcześniejsze poglądy. Pozdrawiam Was serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam to, znam...I czasami faktycznie TRZEBA uciec gdzie pieprz rośnie, w trosce o swoją kondycję psychiczną. Po takiej (nawet krótkiej) ucieczce, jak się człowiek porządnie stęskni, to chętniej wraca, z pokładami nowej energii :) Dziecko też stęsknione, więc cieszy się na widok mamy i broi trochę mniej - także same plusy ;)

      Do tego spa to chyba musimy się razem wybrać ;)

      Usuń

Wszelkie opinie, sugestie, nieskrępowana wymiana zdań, a nawet konstruktywna krytyka - mile widziane :)