Niepłodność nauczyła mnie przede wszystkim tego, że czasem życie ma dla Ciebie scenariusz zupełnie inny niż ten, który sama sobie napisałaś - i czasami trzeba trochę z nim powalczyć, ponegocjować, potargować się; a czasami po prostu odpuścić i...przyjąć z pokorą.
Na początku niby wszystko się zgadza : poznajesz tego właściwego faceta, przypieczętowujecie swój związek sakramentalnym "tak", zwiedzacie wspólnie spory kawałek świata, kupujecie nowe mieszkanie z obowiązkowym pokoikiem przeznaczonym na dziecięcy. Wszystkie elementy Waszej układanki zdają się perfekcyjnie do siebie pasować - zaczynają tworzyć coraz bardziej spójny i coraz piękniejszy obraz, godny pozazdroszczenia i oprawienia w złocone ramki.
Nagle podczas rutynowej wizyty w gabinecie ginekologicznym słyszysz diagnozę, którą potwierdza potem pobyt w szpitalu oraz cały szereg innych, bardziej skomplikowanych badań. Czujesz się, jakby Przeznaczenie zupełnie niespodziewanie kopnęło Cię swoim butem w twarz. Tracisz równowagę, miotasz się, próbujesz niemal wszystkiego. A kiedy już wydaje Ci się, że dobiłaś do swoich ostatecznych granic, one nagle robią się rozciągliwe jak z gumy, bo przecież dla tego najważniejszego celu - swojego DZIECKA - jesteś w stanie iść ciągle dalej i dalej...
Jednak w końcu musisz powiedzieć sobie STOP. Inaczej doprowadzisz do ruiny swoje zdrowie fizyczne i psychiczne. Przy okazji zrujnujesz też Wasze małżeństwo, które już zaczyna pękać w szwach jak zbyt ciasny sweter po zimowym obżarstwie - za dużo w nim tej niepłodności, tego poczucia winy, tego całego leczenia i codziennych posiłków komponowanych z mnóstwa kolorowych pigułek.
Zaczynasz zatem opracowywać swój "plan B" - chociaż na razie jeszcze wydaje Ci się on tak odległy jak Antarktyda, surrealistyczny jak obraz Dalego, niewykonalny jak równanie z wszystkimi niewiadomymi...
Adopcja pokazała mi, że ten "plan B" może okazać się błogosławieństwem i prawdziwym darem od losu - nawet jeśli na początku był dla Ciebie tylko "wyjściem awaryjnym"; tylko czymś "na wszelki wypadek"; tylko furtką bezpieczeństwa, która zawsze pozostawała lekko uchylona...
Kiedy poznajesz swoje adoptowane dziecko, otwierasz mu drzwi do swojego domu i serca na oścież. Tak naprawdę zaczynasz kochać je jeszcze na długo przed ukończeniem kursu, przed TYM telefonem, przed Waszym pierwszym spotkaniem... Absolutnie nieistotne staje się, że dziewięć miesięcy życia płodowego spędziło w nie Twoim brzuchu, a pierwsze trzy miesiące po narodzinach - w placówce. Kochasz je całą sobą i postanawiasz zrobić wszystko, by było szczęśliwe - by wynagrodzić mu ten czas bez Was, zagwarantować poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji i otoczyć je opieką i troską najlepszą, na jaką jesteś w stanie się zdobyć.
Stajesz się MAMĄ. Tak naprawdę nieważne, czy biologiczną, czy adopcyjną. Po prostu MAMĄ, która dla swojego synka byłaby w stanie góry przenosić.
Macierzyństwo natomiast każdego dnia udowadnia mi i utwierdza w przekonaniu, że BYŁO WARTO przejść przez to wszystko. Dodatkowo wyleczyło mnie też z dotychczasowego perfekcjonizmu, który momentami ocierał się już najpewniej o zaburzenia obsesyjno-kompulsywne ;)
Dzięki niemu przekonałam się, że moje książki nie muszą być ułożone na półce w porządku alfabetycznym, papiery na biurku - równiutko jak od linijki, a ubrania w szafie - kolorami od najjaśniejszych do najciemniejszych. Podłoga też nie musi wcale lśnić nieskazitelną czystością - równie dobrze może być wyciapana marmoladą albo mieć na sobie wykwintny deseń w ubłocone podeszwy dziecięcych bucików :) Ja natomiast nie potrzebuję już ścisłej rozpiski na każdy dzień tygodnia i każdą w tym dniu godzinę, ponieważ to i tak mój mały Prezes ustala "rozkład jazdy", któremu jako mama pozwalam się po prostu spontanicznie ponieść ;)
Dzięki niemu przekonałam się, że moje książki nie muszą być ułożone na półce w porządku alfabetycznym, papiery na biurku - równiutko jak od linijki, a ubrania w szafie - kolorami od najjaśniejszych do najciemniejszych. Podłoga też nie musi wcale lśnić nieskazitelną czystością - równie dobrze może być wyciapana marmoladą albo mieć na sobie wykwintny deseń w ubłocone podeszwy dziecięcych bucików :) Ja natomiast nie potrzebuję już ścisłej rozpiski na każdy dzień tygodnia i każdą w tym dniu godzinę, ponieważ to i tak mój mały Prezes ustala "rozkład jazdy", któremu jako mama pozwalam się po prostu spontanicznie ponieść ;)
Moje dziecko pokazuje mi, jak powinnam cieszyć się życiem i zwykłymi, prostymi rzeczami, o których wcześniej po prostu zapominałam albo nie zauważałam ich w codziennej gonitwie. Tym, że woda mokra i chlapie. Że niebo niebieskie. Że śpiewa ptak. Że pod kolczastą powłoką kasztana można znaleźć brązowe, lśniące wnętrze. Tak naprawdę to nie ja uczę go świata, tylko uczymy się tego świata oboje, ręka w rękę - on po raz pierwszy, a ja na nowo...
Ubrania układane kolorami? Papiery od linijki? Jesteś moim alter ego;)
OdpowiedzUsuńPiękne wszystko o czym piszesz, pokrzepiające bardzo!
O boze! A mnie przechodza ciarki, ze sa kobiety ktore tak zyja/zyly.... Jestem corka takiej matki, awanturujacej sie o rozchlapana wode na podlodze czy nieporzadek w pokoju! To byl koszmar! Odetchnelam dopiero kiedy sie wyprowadzilam, mam sobie swoj balagan lub swoj porzadek, jak mi odpowiada. Nota bene moje mieszkanie nawet zabalaganione jest czystsze i lepiej pachnace niz matki;P
UsuńJak dobrze Mamo Babelka, ze masz to za soba! Jaka to ulga dla Ciebie i dla Babla, na przyszlosc!
Ciesze sie Twoim szczesciem i Twoim macierzynstwem:) a Babel ma najslodszy usmiech na swiecie - te zabki oraz doleczek w brodzie!:D
Issa, ja się nie awanturuję :) (No, może czasami z Mężem, ale temu to znowu zdarza się drugą skrajność uskuteczniać - czyli wszędzie tzw. "artystyczny nieład" ;) )
UsuńWiesz, ja nadal lubię mieć przynajmniej względny porządek wokół siebie i wszystko mniej więcej na swoim miejscu - ale nie jest to już takie obsesyjne i za wszelką cenę jak dawniej (zresztą, przy dziecku się nie da - i bardzo dobrze ! :) )
Mamo Babla: ja tez nie zyje w brudzie i chaosie;) ale zupelnie nie czuje potrzeby bycia idealna, poukladana pod kancik itd. Wiec moze u mnie przyklad matki podzialal jak zimny prysznic i nigdy nie przyszlo mi do glowy byc perfekcjonistka (w domu)? Bywalam w pracy czy w szkole, ale to tez juz mi minelo;) Co za ulga! Bardzo meczace jest miec az tak wygorowane ambicje...
UsuńA u mojej matki - to bylo na pokaz. Odkad mieszka sama - zatrudnia pania do sprzatania! bo kiedy zagladalam czasami - wcale czysto (nie mylic z balaganem pt porozrzucane rzeczy) ani przyjemnie w domu nie miala. To chyba tez byla proba zapanowania nad nieudanym i nieposkladanym zyciem rodzinnym i wlasnym, wewnetrznym. Na zasadzie - mam chaos w sobie, to skontroluje przynajmniej otoczenie...
Tak czy siak psy (u mnie) i dzieci (u Ciebie) skutecznie powstrzymuja nas przed fixowaniem na temat porzadkow;P
Ja (niestety) byłam wszędzie - i w domu, i w pracy, i w szkole - a potem tak stopniowo, sukcesywnie mi mijało, bo stwierdzałam, że wcale nie warto (praca byle jaka, studia też niekoniecznie zgodne z moimi wyobrażeniami). W domu perfekcjonistką pozostałam najdłużej - praktycznie aż do pojawienia się Juniora - i wydaje mi się, że był to trochę mój sposób na radzenie sobie z długim oczekiwaniem na telefon z OA :)
UsuńO perfekcjonizmie- hmm, zupełnie obce mi pojęcie :) Ostatni raz mogłabym nazwać siebie perfekcjonistką w latach szkolnych, później już nie :)
UsuńCieszę się, że odnalazłaś w życiu i szczęście i równowagę :)
Buziaki
Szczęście - i owszem, ale z tą równowagą bywa różnie. Z bycia Panną Perfekcyjną wprawdzie jestem już wyleczona, natomiast realizując się jako mama przestałam realizować się w innych rolach. Trochę mnie to mierzi czasami i chciałabym trzymać kilka srok na raz za ogon - ale z doświadczenia wiem, że nie potrafię i że wszystkie by mi w końcu uciekły ;)
UsuńUśmiech Bąbla niezastąpiony! :-) Kochana, cudnie piszesz o tak waźnych dla większości kobiet sprawach.. muszę Ci powiedzieć, że zdjęcie z planem A ogromnie do mnie przemawia i napełniło serce radością - ot taka reakcja, której się totalnie nie spodziewałam! :-) to, co piszesz napawa nadzieją i łączę się z Wami w radości jaką czerpiecie z siebie nawzajem! To wspaniałe! Buuuuziolki ;-*
OdpowiedzUsuńMilu, czy Ty wcale nie sypiasz? ;) Godzina dodania komentarza mnie osłabiła ;)
UsuńDo mnie też to zdjęcie bardzo mocno przemówiło - bo chociaż plan B już zrealizowałam, to jest jeszcze całe mnóstwo innych, które realizacji na razie się nie doczekały. Teraz pora i nimi się zająć i postarać się jakoś pogodzić je z macierzyństwem :)
Buziaki i miłej, spokojnej niedzieli (na studiach?) :)
hihi :) sypiam, sypiam - mało, ale sypiam. Ze szkoły w sb wróciłam ok 20:20, zanim zjadłam i zrobiłam jeszcze jedną rzecz na studia, to położyłam się ok 2 i o 6 pobudka na uczelnie w niedz ;) ale założyłam sobie, że nie będę śpiąca i nie byłam ;) tylko jak wróciłam w niedz to padłam ;) hihi
Usuńzdjątko podwędziłam i mam na pulpicie ;) baaaaardzo wzmacnia! :) emanuje mega pozytywnym nastawieniem, które ostatnio z sukcesem pielęgnuję! :)
buuuuuuzioooolki dla Was! :*:*:*:*
Jesteś niesamowita ! :)
UsuńMnie niepłodność nauczyła pokory - wcześniej jej nie miałam, albo dziś z perspektywy czasu mi się tak wydaje, bo nie bardzo juź pamìętam tamten czas. I cierpliwości, a tej z pewnością nie posiadałam.
OdpowiedzUsuńAdopcja pokazała mi potegę miłości, wiary i nadziei.
Cała reszta nie ma jakiegoś szczególnego znaczenia kiedy jest Smerf. I zdrowie. Cała reszta jest jakby dopełnieniem. Może ulec zmianie, ale jie wpłynie to jakoś znacząco na postrzeganie świata i poczucie miłości. On jest Królem naszego królestwa :)
Pięknie i wartościowo opisane. A uśmiech Bąbla - nie muszę pisać. Wszyscy i tak widzą, że cudny!
Buziaki :*
A ja się - o dziwo! - cierpliwości nie nauczyłam nadal ;) Wciąż jestem w gorącej wodzie kąpana, najchętniej robiłabym wszystko "na już", lubię szybkie działania i natychmiastowo widoczne efekty. Mam wprawdzie większą świadomość, że mogą one pojawić się dużo później lub wcale, ale nie zmienia to faktu, że do cierpliwie oczekujących wciąż nie należę ;)
UsuńZ drugim akapitem natomiast zgadzam się w 100% - najważniejsze to mieć zdrowie i naszych Mężczyzn przy sobie,a cała reszta jakoś się zawsze poukłada :)
Jaki piekny uśmiech topi serca😊 jak to mówią człowiek jest elastyczny jak gumka w majtkach.... Dostosuje sie zawsze zależy jakie życie mu napisze scenariusz. Ważne aby szukac tej odpowiedniej drogi.
OdpowiedzUsuńNo tak, innego wyjścia nie ma - tylko się rozciągać i naginać swoje wyobrażenia do rzeczywistości :) Istotne, by nie tkwić bezczynnie w miejscu i nie pozwalać, aby życie przeciekało przez palce :)
UsuńJesteś wspaniałą mamą :) A wszystko to co przyniosło wam życie sprowadziło się do wielkiego szczęścia jakie macie :*
OdpowiedzUsuńOsobiście jako mama mam sobie jednak trochę do zarzucenia, o czym pewnie kiedyś napiszę szerzej, więc nie będę tego teraz rozwijać...Z drugą częścią komentarza natomiast zgadzam się w zupełności :)
UsuńSwoim wpisem uświadomiłaś mi, że wreszcie nie budzę się w środku nocy (kiedy jestem poza domem) z pytaniem czy oby na pewno nic nie zostawiłam "na gazie".Jak dobrze, że nasze Chłopaki sprowadzają nas na właściwe tory.
OdpowiedzUsuńUśmiech Bąbla rozbrajający.
Uściski
O, to nie tylko ja tak miałam ? ;) Tacy mali ludzie, a tak potrafią do pionu ustawić i tak skutecznie zmusić do ogarnięcia się w pewnych kwestiach ;) Moc mają wielką, odwrotnie proporcjonalną do wzrostu ;)
UsuńJesteśmy po prostu mamami swoich dzieci :) A życie uczy nas dalej i realizuje swoje plany. I pewnie od razu wiedziało, że scenariusz B nie jest B tylko A - tylko myśmy takie "nierozumne" jak mawia mój syn ;)
OdpowiedzUsuńPewnie tak, ale jednak i nasza decyzja była w tym wszystkim potrzebna - mogłyśmy przecież dalej iść w zaparte i nie godzić się na ten alternatywny plan ;) Życie po prostu chciało dla nas dobrze - a my na szczęście umiałyśmy właściwie zinterpretować jego intencje :)
UsuńUśmiech mnie rozbroił:) A ja jestem bałaganiarą i liczę, że jak pojawi się nasza Kruszyna to się jakoś ogarnę. Brakuje mi dyscypliny i systematyczności ale tylko jeśli chodzi o sprzątanie:)
OdpowiedzUsuńU mnie dopóki Bąbel był jeszcze w miarę mały, niezbyt mobilny i przesypiający sporą część dnia - porządek udawało mi się utrzymywać na podobnym poziomie jak w czasach sprzed dziecka :) A teraz - kiedy lata po całym mieszkaniu jak perszing, wszystko rozwala, ciągle nabija sobie nowe guzy i nabawia się jakichś kontuzji, a do tego drzemie już tylko godzinkę dziennie - to powiedzmy, że znacznie obniżyłam swoje standardy czystości ;)
UsuńJestem tutaj po raz pierwszy, ale zostaję. Pięknie napisane, wzruszyłam się. Jestem mamą dwójki dzieci i wiem co znaczy ją być. To prawda, mogę być mega zmęczona a uśmiech dziecka wszystko wynagradza.
OdpowiedzUsuńWitam, dziękuję i gratuluję fajnych Chłopaków :) W wolnej chwili też do Was zajrzę i nadrobię czytelnicze zaległości :)
UsuńZapraszam będzie nam miło 😃
UsuńWreszcie trafiła i tutaj, przyznam szczerze że zapomniałam o zamknięciu tamtego bloga. Zdjęcie syneczka rewelacyjne, ten uśmiech okazujący ząbki uroczy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Witaj :) Tamten blog nadal istnieje, zostawiam go na pamiątkę - ale pisać będę raczej już tylko tutaj :)
UsuńNo nie jest to fajne, jak życie pisze własny scenariusz:( my dwa lata i nic..ale tak na prawdę zaczęliśmy tylko ciut tą drogę, bo się rozchorowałam na zapalenie płuc i musieliśmy odczekać kilka ładnych miesięcy na ponowne starania.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie, w nianiowe strony :))
www.swiat-wg-anuli.blogspot.com
Powodzenia w dalszych staraniach! A na bloga zajrzę bardzo chętnie, jak tylko znajdę wolną chwilkę :)
Usuń